Daor: Miałem wrażenie, że jeden z nich chciał do nas strzelać (wywiad)

Czas na drugą (ostatnią) część wywiadu z Daorem reprezentującym na co dzień ekipę RCL’S. Jednym z najaktywniejszych pociągowych malarzy na świecie. Pierwszą część można przeczytać pod tym linkiem.

O relacjach z naszymi writerami: Miałem i nadal mam dobre relacje z polskimi malarzami. Ten stan utrzymuje się od 2001 roku, kiedy wpadłem do Katowic i malowałem z Phickiem i Osetem z US JK I ich ziomalami. Szacunek. Później oni przyjechali nas odwiedzić w Bratysławie. Jakiś czas później poznałem w Gdańsku ludzi z EWC. W Warszawie i Lublinie też poznałem dobrych ludzi. Wszyscy wiedzą, że macie świetnych writerów z dobrymi stylami. Wasza scena jest ogromna. Chciałbym jeszcze kiedyś do was przyjechać, znów pomalować jakiś pociąg I spotkać się ze starymi przyjaciółmi.

O zmianie podejścia do graffiti po odsiadce w więzieniu: Oczywiście, że mój pobyt w więzieniu miał wpływ na moje graffiti. Obiecałem dziewczynie, że już nie będę malować, ale jak zwykle, nie dotrzymałem w tej kwestii słowa. To moja pasja, życie i wolność.

O agresji: Uważam, że agresja nie jest potrzebna. Niestety jest obecna w świecie graffiti. To typowe dla ludzi. Nie powinniśmy być egoistami i się zachowywać w ten sposób.

O słowackim hip-hopie: Oczywiście, że graffiti jest częścią kultury hiphopowej. Mają wspólne korzenie. Tylko widzisz – za rapem stoją duże pieniądze, a za graffiti duże problemy. Najwyraźniej wybrałem nie tę pasję. (śmiech) Na Słowacji nawet breaking powoli zanika. Rap jest zdecydowanie najpopularniejszy.

O przyjęciu piątej części filmu Show Must Go On: Film najlepszy odbiór miał oczywiście na Słowacji. Dobrze przyjął się też w Czechach, w Niemczech oraz w Polsce. Ale po naszą produkcję sięgali również w innych krajach. Mam na myśli chociażby Stany Zjednoczone, Argentynę, Kanadę czy Australię.

O ostatnich akcjach: W ostatnich latach było ich naprawdę sporo. Trzeba się liczyć z różnymi sytuacjami, kiedy wchodzisz na yard i jest na nim ochrona lub policja. Na szczęście nie są tam zbyt często. Dwa lata temu, zanim zdążyliśmy się jeszcze zbliżyć do metra, złapali nas w Limie. Byli bardzo wkurwieni. Miałem wrażenie, że jeden z nich chciał do nas strzelać. Dwa tygodnie później malowałem pociąg gdzieś w Boliwii I znów musiałem uciekać przed policją. A nie było to łatwe, bo miasto położone jest na wzgórzach, coś około 3800 metrów nad poziomem morza.

O tym, co graffiti mu zabrało, a co dało: Przede wszystkim straciłem dużo dziewczyn. One nie mogły zaakceptować mojego stylu życia. Odebrało mi też kilka miesięcy życia, które spędziłem w więzieniu. Graffiti przysporzyło mi sporo stresu i wielu siwych włosów. Jednak z drugiej strony – dzięki graffiti świetnie się bawię i zdobyłem wielu przyjaciół na całym świecie. Mam szalone wspomnienia, które staram się zachować. Graffiti pokazało mi, jak wielki jest świat i jak wspaniale jest cieszyć się życiem i podróżować.

O niezapomnianych akcjach: Na pewno niezapomniane są te, które działy się w Japonii. To nasza największa wpadka. Ale bywały też sytuacje zabawne. Na przykład, kiedy robiłem panel i nagle zdałem sobie sprawę, że zapomniałem namalować jednej litery. Albo kiedy zabrałem ze sobą czarną farbę na outline do metra w Lyonie, a później okazało się, że była ona bezbarwna. Pamiętam, że kiedyś zapomniałem zabrać ze sobą aparatu lub upuściłem go gdzieś między torami a stacją. Kiedyś malowałem obrazek na ulicy i podeszły do mnie jakieś dziewczyny. Po chwili okazało się, że chciały się ruchać, więc obrazek nigdy nie został dokończony. (śmiech)