Wojtek Friedmann: Jedną maszynę kupił Włodi, drugą Waco, a trzecią zgarnąłem ja.

fot. Lidia Żulczyk.

Kiedy bierzemy do ręki najnowszą książkę pisarza, podróżnika i fotografa Wojtka Friedmanna „Przezabawny pies o imieniu Kolka”, dowiadujemy się z jej zakładki, że autor pisze o sobie tak – „Czytam, piszę, słucham muzyki”. No i nie ukrywam, że najbardziej zaciekawił mnie ten ostatni wątek. Nie pozostało mi więc nic innego, niż wysłać zaproszenie do wywiadu. „Jasne, działamy, odpowiem na każde pytanie, a jak nie odpowiem, to też cię o tym poinformuję” – odpowiedział tym swoim charakterystycznym głosem podczas naszej pierwszej rozmowy telefonicznej. Umówiliśmy się na pogaduchy w samo południe, ale z 12:00 zrobiła się 13:30, bo najpierw ja musiałem zrobić przegląd samochodu, a później Wojtek… naładować telefon. Rozmowa momentami jest zabawna, a momentami smutna – czyli akcja zmienia się jak w dobrym, polskim filmie.

Ale miałeś za to taki moment w swoim życiu, kiedy napisałeś tekst traktujący o nadużyciach policji – „Policyjne miasto”.

To był mój manifest przeciwko niezałatwionym sprawom takim jak np. mój wypadek samochodowy, który spowodował policjant. Po tym zdarzeniu miałem złamany kręgosłup i w żaden sposób nie można było tej sprawy zamknąć od strony prawa. Cała dokumentacja na temat wypadku zaginęła w ferworze działań. Dokumentacja zdjęciowa z miejsca wypadku była zrobiona w nocy aparatem… bez lampy błyskowej, więc zdjęcia, które były w papierach były żartem. Na tych zdjęciach mogły być nawet imieniny wujka Staszka, bo i tak jeden wielki chuj było widać.

Jak zakończyła się sprawa?

Sąd orzekł, że wina była po obu stronach i zamknął sprawę. Mimo że ten policjant wjechał mi w tył samochodu, miałem dachowanie i mogłem zabić kilka osób. Nawet nie poczuł się do tego, by powiedzieć „przepraszam”. Nie chcę mi się do tego wracać, bo to są emocje, które mam za sobą i ich nie potrzebuję. W numerze pojawił się też Pono i Bilon. W tym samym czasie współprodukowałem z Wacem krążek „Tak to widzę”. Zrobiłem muzykę do większości utworów. W życiu nie powiem, że wyprodukowałem ją sam, bo miałem zbyt małą wiedzę o muzyce. Płyta brzmi tak dobrze, w dużej mierze dzięki talentowi i umiejętnościach Waca.

Pamiętasz moment, kiedy postanowiłeś robić muzykę i usiadłeś po raz pierwszy za bitmaszyną?

W momencie, kiedy do Warszawy, do sklepu Mono na Saskiej Kępie zostały sprowadzone trzy MPC-tki. Wtedy wiele osób chciało rozpocząć swoją przygodę z robieniem muzyki. Jedną maszynę kupił Włodi, drugą Waco, a trzecią zgarnąłem ja. Nim ją zakupiłem, słuchałem oczywiście różnych gatunków muzycznych – jazzu, soulu. Do dzisiaj mam bardzo dużą bibliotekę płyt winylowych. Metodą prób i błędów uczyłem się robić muzykę. Rafał (Pono – przyp. red.) był jedną z pierwszych osób, która zechciała napisać tekst pod moją muzykę.

Cały wywiad znajdziecie pod tym linkiem.