Szczur (JWP): Lubię rap, który mówi wprost, na tym to polega

Photo Credits: Uma Turman

Daruję sobie rozległe pisanie o tym, kim jest Szczur, bo też każda osoba, która miała na odsłuchu materiały z uniwersum JWP, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co ten producent potrafi stworzyć w swoim muzycznym laboratorium. Naczelnym beatmakerem warszawskiej ekipy znany jest ze swojego umiłowania do 90sowej szkoły robienia hip-hopu, ale, co pokazał np. jego ostatni krążek z Kosim, potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce – od hiphopowych bicików po totalnie wygrzane kwasowe brzmienia.

Twoi ziomale z JWP/BC często powtarzają, że na twoim dysku jest mnóstwo kawałków, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. To prawda?

O, kurde. No dużo jest na nim jakichś szkiców. Kiedy jeszcze mieliśmy razem studio, to bardzo często robiliśmy wspólnie, na spontanie, muzykę. Jak to grupa przyjaciół – piwko, pecynka, ja odpalałem jakiś bicik, chłopaki coś tam sobie pisali i tak spędzaliśmy czas. Niedokończonych utworów, które powstały w ten sposób jest mnóstwo, moglibyśmy spokojnie zrobić z nich kilka projektów.

Wśród tych zwrotek i fragmentów utworów są wokale kogoś ze Stanów? Sean Price tam nagrywał?

Sean Price nagrał swoją zwrotkę, będąc już u siebie w domu. Większość zagranicznych artystów dosyłała nam swoje wokale, kiedy byli już za oceanem. Chociaż nie… numer ze Smif-N-Wessun nagrywaliśmy w Warszawie – w starym Hemp studiu. Tam było więcej przestrzeni, by to zrobić. Afu-Ra nagrał kiedyś spontanicznie swoją zwrotkę, nie myśląc o żadnym konkretnym kawałku.

Ale chyba akurat nie problemy z przestrzenią były pretekstem, do zamknięcia studia Planet Beats?

Mieliśmy z Kosim studio, biuro JWP i magazyn z ubraniami. Ja zajmowałem się głównie częścią studyjną. Musieliśmy działać i pracować, by utrzymać tę przestrzeń. W pewnym momencie zaczęło nas męczyć, że inni nie podchodzili do tego wszystkiego serio. Dużo się działo. W studiu non stop było najarane, odbywały się niekontrolowane melanże i z czasem nas to wszystko zmęczyło. Za dużo było tych imprez. Doszliśmy do wniosku, że… albo inaczej – mieliśmy studio pod ręką, ale coraz rzadziej z niego korzystaliśmy. Później okazało się, że bardzo wiele ruchów związanych z JWP (solówka Erosa, Jetlagz, solo Siwersa) zaczęły powstawać w momencie, kiedy studio zostało już zamknięte. Ja też w pewnym momencie straciłem zajawkę na realizacje wokali i traktowanie pracy w studiu jako typowej pracy. Niechętnie podchodzę do akcji, kiedy ktoś robi płytę na cudzych bitach i ja mam tylko nagrywać wokale. Nie mam zamiaru już wchodzić w takie sytuacje. Nie chciałem też robić wielu rzeczy tylko po to, by utrzymać studio. Wolę traktować muzykę hobbystycznie i zajawkowo, a nie na siłę łapać fuchy, bo to mnie po prostu wypala.

I faktycznie muzyka nie jest dziś głównym źródłem twojego dochodu i traktujesz ją zajawkowo?

Tak.

Jak się z tym czujesz?

Jak mam więcej hajsu na koncie, to czuję się lepiej, a jak mam mniej, to czuję się gorzej (śmiech). Cały czas mam w domu sprzęt, na którym mogę nagrywać wokale i to robię, ale tylko i wyłącznie na potrzeby projektów, które współtworzę. Tak zrobiliśmy płytę z Kosiorem, którą w całości nagraliśmy u mnie w pokoju.

Najntisowa akcja. Powiedz mi – miałeś poczucie, że źle zrobiłeś zamykając studio?

W momencie, gdy zamknąłem studio, to byłem tak wypalony robieniem muzyki, że później w ogóle jej nie robiłem przez około rok. Za każdy razem, gdy siadałem do bitmaszyny, to czułem, że się do trochę tego zmuszam. Z czasem to minęło i uważam, że w tej chwili robię naprawdę dużo muzyki. Każdą wolną chwilę poświęcam na trzaskanie bitów. Z perspektywy czasu uważam, że ta decyzja była dobra, bo spowodowała, że z wypalenia studyjnego i traktowania muzyki jak zawodu przeszedłem do etapu… czystej zajawki.

Wychodzi na to, że musiałeś po prostu trochę odpocząć.

Jak w tym przysłowiu – czasami trzeba zrobić krok w tył, by zrobić dwa do przodu. W moim przypadku tak to właśnie wyglądało. Obecnie myślę, żeby może wpuścić do sieci jakieś beat tape’y, na których będzie kilka zwrotek raperów. Mam zajawkę, by zrobić album producencki, ale nie mam na tyle cierpliwości, by biegać za tym wszystkim i prosić się o zwrotki. Wiem, o czym mówię, bo już robiliśmy kiedyś z DJ-em B projekt „Zaraza”.

Możesz powiedzieć, czym się zajmowałeś, gdy bitmaszyna kurzyła się w kącie?

Nie pamiętam już dokładnie. Trochę odcinałem kupony w stylu Zaiksy, a trochę – tak jak za małolata – pracowałem w gastronomii. Opierdalałem się (śmiech). Musiałem złapać świeże powietrze. Dużo zastanawiałem się nad tym, jak dalej ma wyglądać moje życie, ale wiedziałem, że docelowo i tak będę robił muzykę.

W wywiadzie, który został dołączony do waszej płyty z Kosim, powiedziałeś, że podkład do kawałka „Ogród” robiłeś wykręcony po grzybach. Nie każdego stać na takie wyznania. Narkotyki to wciąż temat tabu w sztuce.

Z hip-hopem to w ogóle jest taki problem, że ludzie boją się pokazać swoją prawdziwą twarz. Nie wiem z czego to wynika – może to jakaś megalomania? Mam poczucie, że raperzy pisząc teksty próbują przekazać lepszy obraz samego siebie. Lubię rap, który mówi wprost, na tym to polega. Włodi na przykład nie ma problemu z tym, by mówić otwarcie, jakie ilości zioła przepala i to jest spoko. A co do kawałka „Ogród” – to też nie było tak, że zjadłem grzyby po to, by ten bit skończyć. Dla jasności, bo ja też nie chcę, by wyszło, że jestem jakimś ćpunem, mefedroniarzem – nie zażywam ciężkich dragów. Tak naprawdę jedyne używki jakie biorę to marihuana i od czasu do czasu zjem sobie środki psychoaktywne – grzyby czy kwasy. Sytuacja z „Ogrodem” wyglądała tak, że pojechaliśmy na wieś, zamknęliśmy się w domku, zjedliśmy sobie grzyby, dzięki którym wprowadziłem się w euforyczny stan, który pozwolił mi stworzyć ten podkład.

Wnioskuję, że w podobnym stanie często jest jeden z twoich ulubionych producentów – Alchemist.

Imponuje mi, że od lat jest konsekwentny w swojej twórczości. Nie ulega trendom, tylko od lat pokazuje swój charakterystyczny styl, który można rozpoznać już po pierwszej pętli. Bardzo mi się podoba, że korzysta z prostych technik studyjnych, ale ma zajebisty dobór dźwięków. Ludzie jarają się jego muzyką też dlatego, że współpracuje z kumatymi ludźmi typu ekipa Griselda. Myślę, że współpraca z takimi raperami nie jest bez znaczenia, bo gdyby znani raperzy nie brali jego bitów, to ten hajp na Alchemista byłby o wiele mniejszy.

Zastanawiałeś się kiedyś, o co byś go zapytał, gdybyś miał okazję spędzić z nim kilka chwil?

Spaliłbym sobie z nim jointa i pogadał o jakichś głupotach. Zapytał o wesołe historie studyjne. Nie pytałbym go raczej o jakieś aspekty techniczne, bo słyszę w jego muzyce to, co chcę słyszeć. Rozumiem ją – wiem, jak powstaje od strony technicznej. Wolałbym spędzić z nim czas tak, jak spędzał Action Bronson z gośćmi w swoim programie kulinarnym.

To ja zapytam cię na koniec o backstage – jak wyglądała praca nad bitem do „Szesnastek”?

To była szybka akcja. Ten tak naprawdę prosty bit, który zrobiłem w 10 minut. I to też nie jest standard, bo nad niektórymi podkładami siedzę kilka dni. Sytuacja z „Szesnastkami” wyglądała tak, że siedzieliśmy sobie razem z Kosim w studiu. Pierwotnie dograł się pod inny bit, który nie do końca mi siedział. Zrobiliśmy przerwę i Kosi poszedł sobie posiedzieć do tej części biurowej, a ja postanowiłem przy nim podłubać. Podłożyłem jego zwrotkę pod nowy pokład i okazało się, że siedzi idealnie (śmiech).