Zdjęcie pochodzi z profilu Włodiego na Facebooku
Nowa płyta Włodiego jest zawsze wydarzeniem. Jeden z nielicznych z pierwszej generacji raperów, który nie patrzy już z utęsknieniem w stronę najntisów, dostarczył właśnie materiał będący kolejnym dowodem na to, że polski rap ma się dobrze. A że się ma dobrze, nie wiedzą wszyscy, bo efektowniej wygląda komentarz opluwający Żabsona niż chwalący ostatnie poczynania Inicjatywy, Hedory, Pękatego, Mady czy Bisza. Włodi na „HHULTRAS” trzyma formę i ucho blisko ulicy. Składa kąśliwe punchline’y, piszę dojrzale i ma dziecięcą radość z tworzenia. Dziecięce i śmieszne nie są natomiast jego zwrotki. To nie ten z rozdania infantylnych 40-latków, którzy piszą tak, by trafić w gusta kolegów z klasy swoich dzieci. Jego działka to litery, rymy, bity, nie branżowe aferki. Nie od dziś wiadomo, że do współpracy chętnie zaprasza zdolnych undergroundowców. Tak jest i tym razem. Obecność Pryksona nie dziwi pewnie nikogo, zwrotki Bartka Koko i Konrada Brzosa mogą zaskakiwać. Ten pierwszy bez kompleksów rozgościł się na bicie Soulpete’a, drugi wjechał z takim głodem rapowania, jak wjeżdżał Sarius za czasów współpracy z Epromem. Z gościnek warto jeszcze odnotować obecność stylowego Fisza i uzbrojonego w grube wersy Mielzky’ego, na którym niedawno psy wieszali hiphopowi sekciarze obalający na co dzień pomniki wszystkich tych, którzy nie mają w swoim CV wpisanej współpracy z Buckwildem. Rzecz jasna nie jest to krążek, który zapewni Włodiemu setki koncertów i milionowych odtworzeń. Trafi za to do odbiorców ceniących raperów, którzy nie muszą pudrować swoich tekstów. Okazuje się, że takich ludzi jeszcze trochę zostało.