No Name Full Of Fame

Pewnie gdybym pisał tę recenzję jeszcze trzy dni temu, wyglądałaby ona ciut, a może i zdecydowanie inaczej. Recenzja przeplatana byłaby pewnie synonimami słowa „rewelacja”. Dzisiaj podchodzę do tej płyty raczej bardziej chłodno, aczkolwiek nie na tyle chłodno, by słowo „rewelacja” zastąpić jakimś antonimem. Producencki album duetu No Name Full Of Fame na pewno nie jest płytą obok, której można przejść obojętnie, aczkolwiek super, świetnego czy też bajecznego wydawnictwa niestety nie dostaliśmy.

Siwski i Tykhsta czyli dwóch zielonogórskich producentów, którzy wspólnie działają pod nazwą No Name Full Of Fame. Ich pierwsze w pełni legalne wydawnictwo ukazało się na rynku kilka dni temu nakładem wytwórni Stay True. Gościnnie na płycie pojawiło się kilku pierwszoligowych graczy, kilku podziemnych, oraz kilku takich, którzy rapować już nie powinni – na pewno – niestety przeciętny polski fan rapu do zbyt wymagających nie należy (broń boże to nie zarzut, raczej stwierdzenie) dlatego też czasem mamy to co mamy, nieważne.

Bardzo współczuję ludziom, którzy słuchając rapu stawiają w głównej mierze na słuchaniu ksywek, a nie zwrotek – tak, mam na myśli tutaj kawałek „Keep It Live”, wokół którego z niezrozumiałych dla mnie powodów narodziło się mnóstwo szumu, a efekt finalny okazał się raczej mocno średni, a w niektórych momentach wręcz żenujący. Zdecydowanie lepszym, lepszym? Głupie słowo. Zdecydowanie bardziej wyrafinowanym, chyba popadłem ze skrajności w skrajność. Chodzi mi o to, że kawałek „Keep It Live” wypada przy utworze „Zapomnij o Ulicach” jak raper Mase przy Big L w kawałku „Danger Zone” na płycie rapera McGruff – spokojnie, znajdziecie na YouTube i zrozumiecie o co mi chodziło. Na płycie „NNFoF”, poza kawałkiem „Zapomnij o Ulicach”, moją uwagę przykuło jeszcze kilka innych utworów – „KATO” (chyba lokalny patriotyzm wziął górę). „Detox”- nie znałem wcześniej nikogo takiego jak Stillo, aczkolwiek po tym kawałku na pewno zainteresuję się szerzej poczynaniami tego rapera, bo nawijać to on potrafi. „Każdego Dnia” – nie sądziłem, że grupa Huragan, do której podchodziłem (przyznaję bez bicia) do tej pory dość sceptycznie, jest w stanie zagościć w moich słuchawkach, głośnikach, czy czymś takim na tak długo. „Moment” – rapera o ksywce Kojot, naprawdę udany, skłaniający do refleksji numer. Najlepszy numer na tej płycie to kawałek „Hymn Dzieci Rewolucji” w wykonaniu jednego z najoryginalniejszych i najbardziej charyzmatycznych raperów w tym kraju – Zeusa, ten utwór na pewno pozostanie na długo w mojej głowie (w sumie jest już w niej od grudnia). Słów kilka o samych gospodarzach tego projektu, tak naprawdę to oni zasługują tutaj na największe ukłony. Większość bitów, które usłyszymy na płycie „NNFoF” to zdecydowanie górna półka polskich produkcji w tym roku. Żaden fan nowojorskiego rapu z lat 90, po usłyszeniu tego wydawnictwa zawiedziony z pewnością nie będzie. Wszystko brzmi tutaj, jak brzmieć powinno. Na dzień dzisiejszy jest to jedna z lepszych płyt pod względem produkcji, jakie ukazały się w 2012 roku na rodzimym podwórku. Gdyby dobór gości był tutaj nieco inny, pod koniec roku pewnie brałbym tą płytę pod uwagę przy tworzeniu rankingu 10 najlepszych płyt 2012 roku – mimo, że mamy dopiero czerwiec.

Gdybym dziesięć lat temu pisał recenzje dla magazynu „Klan”, krążek oceniłbym zapewne na trzy i pół winylka. Dla klanu nie piszę, nie pisałem i nigdy pewnie pisać nie będę, aczkolwiek ocena trzy i pół (w szkolnej skali) wydaje mi się jak najbardziej odpowiednia.

Jeśli ktoś chce mieć płytę u siebie na półce to polecam zajrzeć np. tutaj.

PS. Zaczynam się martwić o solowe wydawnictwo Peerzeta.