photo credits: Mr Krime, Michał Urbaniak i Eskaubei w Lidzbarku Warmińskim.
„Polski hiphopowy mainstream nie zauważa jazzu i jazz nie jest mu do niczego potrzebny” – mówi mi Bartłomiej Skubisz, znany w środowisku jako Eskaubei. Z reprezentantem podkarpackiej sceny rozmawiam też o wspólnych graniu z Michałem Urbaniakiem i ulubionych momentach, kiedy producenci brali na swój warsztat jazz.
Polski hip-hop lubi się z jazzem?
Eskaubei: Odpowiem przewrotnie – polski jazz coraz bardziej lubi się z rapem. Świadczą o tym, chociażby ostatnie aktywności Kuby Więcka czy Wojtka Mazolewskiego, ale nie tylko ich. EABS dosłownie wyszedł z hip-hopu. Odwracając optykę, oczywiście nie sposób nie wspomnieć płyt Starego Miasta, produkcji Praktika czy totalnie pionierskiego New da Wont z Koszalina i ich numeru „Jazz Burger Caffe”. Wspaniale elementy jazzu przemycali też u siebie koledzy z Afro Kolektywu. Część z nas już w latach 90. była zapatrzona w Native Tongues, The Roots, Gang Starr, Jazzmatazz czy filmy Spike’a Lee. Nie zawsze potrafiliśmy nazwać to, co słyszymy – sample, które wybrzmiewały w produkcjach Preemo czy Prince’a Paula kształtowały nasze ucho, estetykę i wyobraźnię muzyczną. A teraz znowu wracam do tego, że polski jazz lubi się z polskim rapem, bo chcę wspomnieć o bardzo ważnym i wypełnionym treścią utworze Jarka Śmietany „Story of Polish Jazz”, gdzie zarówno za warstwę muzyczną, jak i tekstową odpowiadają jazzmani. Michał Urbaniak od wielu lat wyciąga rękę do młodych hiphopowców. Sam tej wyciągniętej dłoni doświadczyłem, dzięki czemu miałem przyjemność i zaszczyt wystąpić z nim kilka razy.
Myślałem, że w pierwszej kolejności wspomnisz o DJ-u Krime’ie.
Osobną historią jest mój przyjaciel, wszechstronnie utalentowany Mr Krime, który od lat funkcjonuje z powodzeniem w obu środowiskach, zresztą nie tylko w tych. Ten Typ Mes nadal współpracuje z jazzmanami – na „Trzeba było zostać dresiarzem” zaprosił nieodżałowanego Zbigniewa Jakubka, którego poznał w Rzeszowie podczas koncertu „Jazz & Hip Hop”, organizowanego przeze mnie i Zbyszka. Był to bardzo ważny koncert dla współpracy jazzu i hip-hopu w Polsce. To dzięki temu spotkaniu zawiązał się Eskaubei & Tomek Nowak Quartet, powstał utwór „Pogadajmy”, Bernard Maseli nawiązał współpracę z Dj-em Epromem jako Warp Travelers, oraz m.in. ze mną i Epromem w jego autorskim projekcie „Drifter”. Długo by opowiadać. Dla mnie przełomowe i formacyjne doświadczenie. I znowu, będąc raperem, dopiero po kilkunastu latach znalazłem swoje miejsce, akceptację i naturalne środowisko wśród jazzmanów. Spotkała mnie z ich strony tylko otwartość, życzliwość i szacunek dla wypracowanych umiejętności, nierzadko dużo większy niż w środowisku hiphopowym. Pięknym momentem był nasz występ na głównej scenie Hip-Hop Kempu w 2016 roku, dzięki staraniom Radka Miszczaka, Maćka Targusa i Andrzeja Cały. Będę im za to zawsze wdzięczny. Poza tym epizodem środowisko hiphopowe było raczej głuche na moją wieloletnią działalność łączenia jazzu z hip-hopem. Występowaliśmy i występujemy na festiwalach jazzowych lub o szerszym charakterze, w centrach kultury etc. Próby zagrania na kilku hiphopowych festiwalach okazały się bezskuteczne. Polski hip hopowy mainstream nie zauważa jazzu i jazz nie jest mu do niczego potrzebny. Świetnie, że Łona podjął współpracę z muzykami Siema Ziema. To poważny krok i świetne efekty. Wiem, że Szczyl również w jakiś sposób wchodzi w środowisko. Reasumując, polski jazz i polski hip-hop są sobie potrzebne i mogą z siebie nawzajem czerpać.
A ty coś czerpałeś od Michała Urbaniaka, o którym wcześniej wspomniałeś?
Michał Urbaniak był dla mnie dużą inspiracją. Jego historia, sukces, muzyczne CV, otwartość na hip-hop i pionierskie działania w tym zakresie. Pamiętam, kiedy jechałem do Mielca, zrobić z nim pierwszy video wywiad z moim kumplem Patrykiem Kaflowskim, który teraz jest niezależnym filmowcem odnoszącym sukcesy. Wcześniej nagrałem didżejski live mix „Tribute to Urbanator”, na którym zarapowałem wersy na cześć Michała. Następnie nasza znajomość przerodziła się we współpracę. Zagraliśmy trzy koncerty Eskaubei & Tomek Nowak Quartet z gościnnym udziałem Michała, w tym niezapomniany koncert w pięknej Filharmonii Szczecińskiej. Michał Urbaniak dwa razy był gościem Art Celebration w Rzeszowie i raz zaprosił mnie spontanicznie na mój „gig życia”.
Opowiedz o tym „gigu życia”.
Obudziłem się na kacu po piątku, w którym zagrałem dwa koncerty – Eskaubei & Tomek Nowak Quartet w Krośnie (tam minęliśmy się przelotnie z Michałem, który miał grać w niedzielę) i Sophia Grand Club w Rzeszowie podczas Toastu Urodzinowego dla Tomasza Stańki. Potem był jam, następnie after do wczesnych godzin porannych. Jakoś po godzinie 13 zadzwonił Michał i zapytał – „I jak, będziesz?” Na co ja półprzytomny pytam – „Gdzie?” – „Napisałem Ci SMS-a”.
Niecodzienna pobudka.
Z dnia na dzień zaprosił mnie do wspólnego występu w projekcie Urb Symphony z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Lwowskiej pod batutą Maestro Marka Mosia i ze wspaniałym zespołem, w którym grał Michael „Patches” Stewart, Marcin Pospieszalski, Miłosz Oleniecki i Frank Parker. Rzecz miała miejsce na Young Arts Festival w Krośnie. Tam graliśmy w piątek z EiTNQ. Koncert odbył się nazajutrz. Rzuciłem wszystko, pojechałem do Krosna, a potem do Krakowa, żeby zagrać koncert z Sophia Grand Club i Vitoldem Rekiem w Piwnicy pod Baranami. W niedzielę popędziłem znów do Krosna. Dwa utwory, które wybrałem sobie „na sucho” i dopasowałem do nich teksty (w tym ten tekst z tribute mixu), przegraliśmy tylko raz na soundchecku. Pamiętam, że kiedy wchodziłem na próbie na scenę, Maestro Marek Moś wskazał na mnie batutą, a cała orkiestra zaczęła uderzać smyczkami o instrumenty i bić brawo. Totalnie abstrakcyjne przeżycie dla człowieka z moim backgroundem. Pamiętam, że nigdy aż tak nie denerwowałem się przed żadnym koncertem. Wchodziłem na dwa ostatnie utwory, kiedy wszyscy byli już rozegrani i rozluźnieni. Wszystko się udało. Było to najwspanialsze przeżycie w moim muzycznym życiu i chyba najbardziej intensywny i szalony weekend. Koncert uczciliśmy kolacją z zespołem Michała i symboliczną „banieczką”. Takie rzeczy pamięta się do końca życia.
Myślisz, że ludzie w środowisku hiphopowym zdają sobie sprawę z muzycznych osiągnięć Urbaniaka?
Trudno powiedzieć. Michał Urbaniak osiągnął na amerykańskim rynku największy sukces spośród polskich jazzmanów. Sam fakt zagrania na płycie Milesa, zagrania z nim kilku koncertów naznacza na całe życie. Ale to przecież nie tylko Miles, ale i inni wielcy. Na pewno jest grupa ludzi w polskim środowisku hiphopowym, która zdaje sobie sprawę z wagi osiągnięć Michała – na przykład Ostry, którego zapomniałem wspomnieć w kontekście lubienia polskiego jazzu przez polski hip-hop, a który ma niekwestionowane zasługi w propagowaniu jazzu wśród słuchaczy rapu. Michał pojawił się na płycie Praktika, grał koncerty z Vieniem, z Ostrym oczywiście też. To muzykę Urbaniaka samplowali m.in. A Tribe Called Quest, Beatie Boys, Madlib, J Cole i wielu innych. Zawsze sprzyjał młodym hiphopowcom, dodawał im skrzydeł, motywował. Jeśli się nie mylę, to maczał palce w pierwszej płycie Liroya.
A jeśli już o samplach. Skąd zainteresowanie amerykańskich producentów serią Polish Jazz?
Być może właśnie dzięki obecności polskich jazzmanów w Stanach. Urbaniaka, Seiferta, Urszuli Dudziak czy później Tomasza Stańko. Swego czasu wspieranie jazzu zza żelaznej kurtyny było elementem polityki Stanów Zjednoczonych. Płyty były obecne w Stanach po części za sprawą Polonii i dzięki temu amerykańscy producenci mogli na nie trafiać.
Masz swoje ulubione momenty, kiedy producenci brali na warsztat jazz?
Na przykład cała płyta „Daily Operation” Gang Starr czy „The world is yours” i „One love” Nasa. Trzeci album De La Soul „Buhloone Mindstate”, „Return of the Croocklyn Dodgers” z fantastycznym pochodem akordów i ich ułożeniem, „Trouble in the water” DJ-a Hondy i De La Soul, „Jazz thing” Gang Starra w wersji z soundtracku do filmu „Mo Better Blues”. To takie pierwsze skojarzenia.
Wróćmy do Polski. Powiedziałeś mi kiedyś – „Dziś czuję się częścią jazzowego środowiska. Czuję się w nim naturalnie, jestem zdecydowanie bardziej akceptowany i doceniany niż przez lata działań na scenie hiphopowej”. Nadal tak uważasz?
Tak. To moje naturalne środowisko. Moi idole są teraz moimi kolegami, z którymi pracuję i stoję na scenie. Mam możliwość pracy ze wspaniałymi muzykami, bo wiedzą, że kiedy zwracam się do nich z propozycją, będzie ona stała na odpowiednim poziomie. Jest to bardzo budujące i satysfakcjonujące. Robię to, o czym kilkanaście lat temu bałbym się nawet pomarzyć. Oczywiście hip-hop nadal jest obecny w moim życiu. Ostatnie nagrania z Tropikami czy #SLOMO pokazały, że nadal są słuchacze, którzy chcą mnie słuchać w hiphopowej formule. Na pewno całkiem jej nie porzucę.
Są też słuchacze, którzy chcą słuchać kolejnych nagrań Eldo, z którym miałeś ostatnio okazję zagrać koncert, a wcześniej nagrywać. Jak wam się współpracowało?
Współpracowało nam się świetnie. Z Leszkiem znam się od jakichś 20 lat. Muszę przyznać, że to dla mnie najważniejszy i najbardziej inspirujących polski raper. Kiedyś dałbym się pokroić za współpracę z nim, teraz śmieje się, że po latach realizuję marzenia z czasów młodości. Eldo wystąpił na dwóch płytach Eskaubei i Tomek Nowak Quartet. Ostatnie dwa koncerty w krakowskim Harrisie, ciasnym, klimatycznym jazz clubie w towarzystwie świetnych muzyków pod wodzą Mr Krime, to była czysta zajawka. 90’sowe beaty grane na żywo z dozą improwizacji i my z Eldo rapujący swoje teksty do amerykańskich klasyków. Opcja zdecydowanie do powtórzenia. Na drugi, sobotni koncert do Harrisa wpadł Daniel Drumz. To było super spotkanie. Wspominaliśmy stare czasy, kiedy w Stalowej Woli, mieście rodzinnym Daniela, w którym aktywnie działał jako nastolatek, grywaliśmy częste supporty jako Aspekt. Tam poznałem Eldo, Ostrego, DJ-a Romka czy Numer Raza. Dobre czasy. Z Leszkiem dużo gadaliśmy o rapie, o ulubionych raperach, zapomnianych płytach. W wielu kwestiach byliśmy totalnie zgodni. To są momenty, dla których robię muzykę.