Opiat, The Phantom: Szpital psychiatryczny i cmentarz były niedaleko

Bardzo potrzebowałem z końcem 2023 roku natrafić na taki materiał jak „The Mystery of Polish Shadows Vol.2”. Wtedy jakoś totalnie brakowało mi na każdym poziomie zajawki na muzykę. Ten materiał wyciągnął mnie z tego muzycznego dołka i dał kopa do działania. I to są akurat fajne momenty w tym całym hip-hopie. „Fajny” natomiast nie jest przymiotnikiem, którym określiłbym najnowszy materiał Opiata, bo to krążek nasycony aurą tajemniczości, poczucia niepewności i… brudnych dźwięków. Przed wami autor tego dzieła – reprezentant Wrocławia, Opiat The Phantom.

Jesteś z pokolenia, dla którego bitki na peerelowskich blokach i romanse z różnymi środkami zmieniającymi świadomość były czymś powszechnym. Co dał ci ten osiedlowy wychów?

Przede wszystkim zauważyłem, jak bez pasji można łatwo się zatracić. Na moim osiedlu nie było łatwo. Rządziła heroina, amfetamina, grzyby i importowane z Holandii kwasy. Obserwowałem, co działo się ze „starą gwardią” i jak niektórzy z nich kończyli. Oni nie mieli wielkiego wyboru, bo albo więzienie – które znajdowało się po drugiej stronie Odry – albo śmierć. Byli też tacy, których dopadły choroby psychiczne. Jak na ironię szpital psychiatryczny i cmentarz były niedaleko. Szybko zrozumiałem, że nie chcę iść ich drogą. Od zawsze byłem muzykalnym chłopakiem, który pielęgnował w sobie zajawki. Malowałem graffiti, jeździłem na rolkach, tańczyłem breaka, grałem na gitarze, trenowałem sztuki walki i nawet robiłem tatuaże – no człowiek orkiestra (śmiech). Pamiętam, że nie mogłem się kiedyś pogodzić ze zdaniem: „jeśli chcesz być w czymś najlepszym, to musisz się skupić tylko na jednym”.

Dlaczego nie mogłeś się z tym pogodzić?

Bo ja chciałem być najlepszy we wszystkim (śmiech). Z czasem wybrałem jednak muzykę. Dzięki ciągłej walce, którą wtedy toczyłem, nauczyłem się wytrwałości i konsekwencji. Mieszkałem w wielu miejscach – we Wrocławiu, Holandii, Anglii, Kanadzie. Mówię o tym, bo wyobraź sobie, że zawsze miałem pokoik, w którym znajdowało się moje mini studio. A więc moja doba wyglądała tak, że w dzień chodziłem do pracy, po pracy jeździłem kupować winyle, a po nocach robiłem bity. Kiedyś moim marzeniem było mieć takie profesjonalne studio, jakie mam teraz. Mimo to nawet dzisiaj mam w domu mały kącik, gdzie mogę sobie w nocy klepać bity.

Pamiętasz, jak te mini studia były umeblowane?

W każdym musiały być podstawowe rzeczy – gramofon, komputer, głośniki, mikrofon oraz klawisze. W moim pierwszym gramofonie działał tylko napęd, nie było igły, a ramie było niesprawne (śmiech). Jednak jakoś sobie z tym poradziłem za pomocą chałupniczych metod i udało mi się usłyszeć dźwięk płyty winylowej, w którym od razu się zakochałem. Ta miłość trwa zresztą do dzisiaj. Moje pierwsze studio znajdowało się w domu mojej babci, u której wtedy mieszkałem. Drugie zlokalizowane było w magazynie szkła i porcelany – u szefowej mojej mamy. Dochodziło tam do zabawnych sytuacji, bo co chwilę przychodził do mnie ochroniarz i mówił, że jest za głośno. Kolejne studio mieściło się w mieszkaniu rodziców mojego znajomego. Później wyjechałem do pracy zagranicę, ale by mieć na podróż musiałem sprzedać mikrofon, który – swoją drogą – odkupiłem, gdy po raz pierwszy wróciłem do kraju. Marzyłem, by utrzymywać się z muzyki, ale rzeczywistość była inna – pracowałem na magazynie, gdzie spotkałem ludzi po studiach zamiatających podłogę. Nie podłamałem się, a każde zarobione pieniądze starałem się inwestować w swój rozwój – sprzęt do studia, płyty winylowe. Wróciłem z tych wszystkich wojaży z doświadczeniem, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

Chciałem teraz zapytać o…

Wiesz co, chciałbym jeszcze wspomnieć, że w międzyczasie miałem też studio w ogrodzie, w którym mój dziadek… hodował gołębie (śmiech). Przez to studio przewinęło się najwięcej gości. We wrocławskim undergroundzie stworzyłem około 15 płyt – zdecydowana większość powstała właśnie w nim. Studio nazywało się „Studio pali się”, a wspominam o tym, bo pewnego dnia faktycznie się spaliło. Kiedy miałem już swoje profesjonalne studio, to pomieszczenie w ogrodzie nie było już użytkowane, więc osiedliły się tam szerszenie. Mój szwagier pewnego dnia stwierdził, że się tym zajmie, a później… studio zajęło się ogniem. Skończyło się na wizycie straży pożarnej.

Co poza oczywiście pieniędzmi dało ci życie na obczyźnie?

Niestety po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jeśli umiem liczyć, to muszę liczyć na siebie. Jedynymi osobami, na których się zawiodłem i którzy mnie oszukali, byli ci z Polski. Pobyt za granicą nauczył mnie tolerancji do innych kultur i religii. Usłyszałem tam sporo gatunków muzycznych, które trudno zrozumieć będąc w Polsce. Nie ma nic lepszego, niż jechać do innego kraju i zgłębiać dany styl w miejscu, w którym powstał. Na przykład jadąc taksówką z Nowego Jorku do New Jersey, słyszałem w radiu zmiksowane utwory w stylu Jersey Club. Mimo że odległość, jaka dzieli Nowy Jork od New Jersey to tylko godzina drogi, to muzycznie miasta różnią się diametralnie. Moją drugą pasją jest gotowanie. Jeżdżąc po świecie, z wielką ekscytacją kupowałem nieznane mi składniki i testowałem je w różnych potrawach. Czasami wyskoczyłem do restauracji, spróbować kulinarnego klasyka danego miejsca. Na przykład w Harlemie jadłem potrawę w ulubionej restauracji A$ap Yamsa, która zresztą jest uhonorowana w menu.

Cieszę się, że wspominasz o Nowym Jorku, bo chciałem zapytać o studio, w którym miałeś przyjemność przebywać, a w którym lata temu postrzelono Tupaca.

W tym studiu nagrywało wiele osób, które są bliskie mojemu sercu – DMX, Notorious Biggie, A$ap Rocky czy Beyonce. Spacerując zamroczony z jointem po Times Square, wszedłem do wieżowca. Wszedłem z partyzanta do zwykłego biurowca, w którym są dwie windy. W jednej z nich do dzisiaj są ślady po kulach, które ktoś wystrzelił w kierunku Tupaca. Wysiadłem na jednym z pięter i trafiłem do raju – na ścianach wyróżnienia od osób, które tam nagrywały. Chodząc tym korytarzem, dotarło do mnie, że tym samym korytarzem szedł Tupac czy Notorious. To było niesamowicie inspirujące. Miałem przyjemność zrobić bit w tym miejscu. Rozłożyłem sobie sprzęt, skręciłem kolejnego jointa, otworzyłem butelkę z dobrym koniakiem i zacząłem tworzyć. W międzyczasie przegryzałem pizzę z salami bez pieczarek – jak na Turtlesa z Nowego Jorku przystało (śmiech). W przerwie na papierosa podziwialiśmy zgiełk na Times Square z tarasu na wysokości połowy wieżowca.

Z Nowego Jorku przeniesiemy się do Wrocławia. Co jest takiego w tym mieście, że tak niewielu osobom udaje się z niego wybić?

Jest to wbrew pozorom dość małe miasto, więc siłą rzeczy środowisko artystyczne też jest małe. We wrocławskim środowisku nie ma – jak to bywa w innych bardziej rozwiniętych pod kątem muzyki miastach – wzajemnego wsparcia. Odnoszę wrażenie, że tutaj każdy sobie rzepkę skrobie. Zamiast się wspierać i pchać w górę, pojawia się zazdrość i zawiść, że ktoś odniósł sukces. Nie ma tu też żadnego labelu oraz inwestorów, którzy mogliby pomóc. Są za to osoby, które mają o sobie wielkie mniemanie. Uważają, że są do tego stopnia dobrzy, że nie muszą się promować. Może to powoduje, że nikt w Polsce nigdy o nich nie usłyszy.

Twój najnowszy projekt odbił się echem nie tylko we Wrocławiu.

Bardzo mnie cieszy, że w końcu moja twórczość wypłynęła poza moje miasto. Lubię albumy tematyczne, koncepcyjne, zamknięte w klamrę. Stwierdziłem, że warto byłoby po tych wszystkich wojażach zagranicznych skoncentrować się na Polsce – na tym, co się tu dzieje, co robią ludzie, czym żyją czy z czego się śmieją. Pomyślałem, że fajnie pójść szerzej i nie ograniczać się tylko do dialogów np. z filmów Barei. Dlatego użyłem współczesnych dialogów – fragmentów z internetowych filmików, które stały się viralem. Mam na myśli np. „oderwiesz mi kabel od interneta” czy „Andrzeju, nie denerwuj się” (śmiech). Niestety często musiałem być przebiegły – gdy spotkałem się na sesji nagraniowej z MC, który oczekiwał ode mnie nowoczesnego bitu, który mógł stać się hitem, puszczałem mu swoje oldschoolowe bity i nakręcałem mu zajawkę na true shit. Nie zawsze udawało się skończyć cały utwór. Stąd też kawałki tylko z refrenem, bez żadnych zwrotek, ale tak mi siedziały, że uznałem, że wrzucę je na projekt.

Podobno pracujesz nad płytą z Włodim – możesz to potwierdzić?

Mam w planach płytę z innym producentem. Chcę w 2024 zrealizować kilka płyt, ale nie będę zdradzał z kim, bo nie chcę zapeszyć. W tym roku na pewno ukaże się na woskach „The Mystery of Polish Shadows Vol.2”.