„Poczułem jak te ciężkie, metalowe koła napierają na moje biodro”

Dziś bez wstępu. Od razu do rzeczy. Poniżej wspomnienia Werta z pewnej nocy, którą spędził na jednym z holenderskich spotów.

Kilka razy mogłem stracić życie, ale jedno wydarzenie szczególnie utkwiło mi w pamięci. Zostało ze mną do dzisiaj i zostawiło na mojej psychice poważną rysę. Mam traumę z tego powodu. Wspomnienie tamtej nocy często do mnie wraca.

„Spotkałem się kiedyś ze świętej pamięci Nekiem i Seranem. Jeździliśmy po różnych opcjach, mieliśmy jakieś spierdolki, gonitwy, przypały, aż w końcu trafiliśmy na pewien, odpowiedni spot. Nek był Polakiem. Seran to Holender, prawdziwy graficiarz z krwi i kości. Dla niego nie ma akcji, której nie można przeprowadzić. Nigdy nie odpuszcza. Podchodzi do graffiti poważnie. Jeśli jakaś akcja mu nie siada, to traktuje to, jak ujmę na honorze. Taki to gość. Przeżyłem z nim wiele. W naszym duecie raz ja byłem kierowcą, a raz on. Kiedy ja kierowałem to wiadomo, że z reguły bywało kulturalnie. Ale gdy za kierownicę siadał Seran, to wiedziałem, jak to się dla mnie skończy. Zazwyczaj leciały „węgorze”, browarki, a po jakimś czasie szedłem po prostu spać. Wtedy Seran obczajał spoty, a później mnie budził i mówił, bym zabierał farby, bo czas na akcję. Tej nocy było podobnie. Wróciliśmy po ostrej spierdolce w Amsterdamie, byłem wycieńczony, więc poszedłem spać. W tym czasie Seran szukał dobrej pozycji, no i znalazł. Obudził mnie. Pamiętam, że powiedziałem coś w stylu – „na szczęście nas nie złapali, jedziemy do domu”. Seran nie chciał tego słuchać i rzekł, bym zabrał farby z bagażnika i zapierdalał pod pociąg. Czas na show. Byliśmy z Nekiem najebani i naćpani… to znaczy, bo to teraz tak zabrzmiało, jakbyśmy się zataczali i srali pod siebie. A tak nie było. Wciągnęliśmy kilka piwek i przyjęliśmy parę „węgorzy” i to wszystko. Nie byliśmy niedowładami. Późną nocą, a właściwie wczesnym porankiem, przyjechaliśmy do Hagi.

Holendrzy mają nieco inne podejście do akcji niż my. W Polsce zawsze obczajamy środek składu. Co by się nie działo, to patrzymy do wewnątrz pociągu. W Holandii tego nie ma. Mają na to wyjebane. Ja mam to w nawyku, więc poza granicami naszego kraju robię to samo. No i nieraz złapałem się na tym, że lokalni writerzy patrzą na mnie jak na idiotę, a niektórzy nawet żartują – „czego ty tam szukasz? Kto tam ma być? Przecież to pusty pociąg. To nie Polska, my nie śpimy po kolejkach”. Taka dygresja. Wracając do mojej traumatycznej historii. Przyjechaliśmy do Hagi spóźnieni, nie zrobiliśmy żadnej obczajki. Na miejscu stał pociąg – jak zawsze podpięty, świeciły się w nim światła. Seran rzucił – „bierzcie te farby, napierdalamy”. To był double decker, czyli pociąg piętrowy. Podejrzewam, że wszystkie double deckery tak wyglądają, ale pewności nie mam. W Holandii ich dół jest bardzo niski, znajduje się centralnie przy torach. Wygląda jak, kurwa, Lamborghini. Więcej przestrzeni jest tylko przy kołach. Zaczęliśmy malować. Na zegarku była już 4 nad ranem, ludzie powoli zaczęli zbierać się do pracy, więc trzeba było się spieszyć. W pewnym momencie zobaczyliśmy, że w naszym kierunku zbliża się inny pociąg. No to, bez większego namysłu, skoczyliśmy pod „naszą” kolejkę. Wpierdoliliśmy się w szczelinę między kołami. Nie pamiętam, jak była duża, nie chcę zgadywać, ile miała centymetrów. W każdym razie wjebaliśmy się pod pociąg i czekaliśmy. Będąc pod składem, opierałem się o koła. Drugi pociąg przejechał, więc Seran powiedział, byśmy wychodzili. Wyszedł pierwszy, ja próbowałem wydostać się zaraz za nim. Kiedy przeciskałem się na zewnątrz, to poczułem jak te ciężkie, metalowe koła napierają na moje biodro. Pociąg zaczął odjeżdżać! Wystraszony wypierdoliłem spod kolejki, ze strachu położyłem się na ziemi i brałem głębokie oddechy. Nek na szczęście też wyskoczył. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co by było, gdyby pociąg ruszył z nami na torach. Nas dwóch najebanych i naćpanych pod pociągiem. To byłby koniec. Nie zdążylibyśmy uciec. Mówi się, że tonący chwyta się brzytwy i coś w tym jest. Jestem przekonany, że Neku złapałby mnie ze strachu i pociąg na sto procent by nas zmielił na psią karmę. Muszę jeszcze dodać, że pociągi w Holandii ruszają, że tak powiem, bez zapowiedzi. To nie jest tak, jak w Polsce, że maszyna się rozkręca przez 10 minut. Tam jest szybka akcja – odpalamy i jazda do przodu. Mieliśmy farta. Hardcore jak chuj. Przysięgam, że do dziś miewam sny, że ten pociąg mnie przejechał. Niestety miesiąc po tej akcji w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach, na jednej z wysp w Indonezji, zmarł Nek”.