fot. Julka Szałapska
„Z powodu szerokich spodni jestem częściej przeszukiwany przez policję niż chłop w rurkach czy kobieta” – wyznaje mi warszawski raper Mada, znany z solowych płyt i udziału w takich projektach jak WCK czy Zetenwupe. Odniosłem wrażenie, że to gość, który nie mówi w wywiadach więcej, niż chce powiedzieć. No chyba, że druga strona jest dociekliwa, wtedy się trochę otwiera, ale bez przesady – wie gdzie i kiedy postawić kropkę. Musiałem go więc trochę prowokować i dopytywać, ale zapewniam, że było warto.
Jak żyje się raperowi na twoim poziomie popularności i sprzedaży?
Jak mawia klasyk „SIEEEE ŻYJEEEEE”! A na poważnie, to wiesz, moje życie nie jest finansowo zależne od rapu, ewentualnie w drugą stronę – ilość mojego rapu i sposób wydawania go, są zależne od finansów w moim życiu. Rocznie gram kilka koncertów solowych, staram się, żeby z każdą kolejną płytą ich przybywało. Są to raczej kameralne sztuki w kilku większych miastach w Polsce. Albumy też schodzą różnie, nie widzę konkretnej zasady. Zawsze mówię, że żyję w kratkę jak kaszkiet. Ciągła zmienna – raz lepiej raz gorzej. Ale w dużej mierze, to raczej wynika z mojego samopoczucia i stanów duchowych, a nie z czynników zewnętrznych czy stricte finansów, a już tym bardziej nie z rapowej „kariery”. Pewnie żyłoby mi się trochę lepiej, gdybym zarabiał więcej, ale to nie jest moją motywacją.
W takim razie, co jest twoją motywacją do ciągłego pisania i tworzenia?
Po pierwsze po prostu kocham pisać. Po drugie myślę, że po ponad dekadzie działania w rapie jest to rodzaj przyzwyczajenia i uzależnienia. Tak naprawdę, to przychodzi mi to zupełnie naturalnie. Pisanie stabilizuje moje emocje, pozwala spojrzeć z boku na niektóre życiowe sytuacje i jest elementem rozwoju duchowego. Czas spędzony w studiu to rodzaj przygody i również treningu, a poza tym traktuję go jako spotkanie z drugim człowiekiem i wytwarzanie wspólnej energii opartej o dany utwór i rozkminkę w nim zawartą, więc jest to budujący czas. W konsekwencji tych dwóch czynności mogę później wyjść na scenę i zagrać swój materiał, dzięki czemu bezpośrednio zderzam się z odbiorcą. Bardzo ciekawe uczucie. Bycie na scenie wyzwala we mnie zwierzaka i czuję się wolny. W zasadzie mógłbym powiedzieć, że nie potrzebuję do tego żadnej motywacji, to siedzi we mnie i gdy trzeba, wychodzi na wierzch. Lubię tworzyć, jestem ciągle w procesie.
O tej wolności chciałbym przez chwilę pogadać. Czułeś kiedyś, że jest ci zabierana?
Na pewno są momenty w życiu codziennym, kiedy nie czuję się do końca komfortowo. Nie zawsze jest tak, jakbym chciał, bo nasz świat rządzi się dziwnymi prawami – zarówno patrząc na to szeroko, jak i stricte w rapie, ale staram się na tym nie skupiać i robić swoje. Nie wiem, czy to do końca uczucie zabierania, bo nigdy nikt nie przyszedł do mnie i nie wyrwał mi jej ze środka, ale panujące zasady i narzucone konwenanse wpływają pośrednio na nasze wybory. Ciężko dywagować co by było, gdyby…
Dość ogólne podejście do tematu.
Podam przykład. Kiedy zaczynałem rapować stwierdzenie „fajna piosenka” albo śpiewanie w rapowych kawałkach było uznawane za obciachowe. Nie można było się za bardzo uzewnętrzniać i być wrażliwym. Rap musiał być na poważnie i dorosło, a my założyliśmy ZETENWUPE, gdy miałem 17 lat, więc byłem nieopierzonym nastolatkiem. Mało kto by zaakceptował, że nawijam sobie o jakichś tam problemach szkolnych i pani ze sklepiku, bo musiał być „przekaz”. Dziś małolaty mogą mówić, co chcą, mogą być rozemocjonowane i granica w stosunku do pewnych treści została mocno przesunięta. Ma to swoje dobre i złe strony. Patrząc na to z perspektywy czasu, to sam w swoich pierwszych kawałkach (z racji uwarunkowań panujących w Polsce i przede wszystkim w środowisku hiphopowym) nie mogłem powiedzieć wszystkiego i tak jakbym chciał. Byłem częścią tej kultury, wszedłem bez zastanowienia w ten kanon i nie uwierało mnie to jakoś bardzo, ale myślę, że gdybym dziś zaczynał swoją drogę, to rapowałbym inaczej niż wtedy i na więcej sobie pozwalał. Nie mam do nikogo pretensji i wtedy to też było prawdziwe i pełne, ale jednak odgórnie ustalone czynniki miały wpływ na formę i treść tego, co robiliśmy. W codziennym życiu jest tak samo. Z drugiej strony, ja zawsze starałem się chociaż trochę łamać panujące schematy i nawet na początku drogi jakoś mi się to udawało. Później było już tylko łatwiej. Ale nie czuję po latach, że ktoś mi tę wolność zabierał realnie, po prostu pewne rzeczy były inaczej rozumiane. Kwestia czasów. Jeśli pytasz o życie ogólnie, to jasne. Fakt, że z powodu szerokich spodni jestem częściej przeszukiwany przez policję niż chłop w rurkach czy kobieta – to godzi w moją wolność, ale ostatecznie nie zmienia zawartości mojej szafy. Muszę po prostu być ostrożny (śmiech).
Co się więc wydarzyło, że ludzie zaczęli się bardziej otwierać w kawałkach? W którym momencie stwierdzili, że tak też można? Że okazywanie wrażliwości to nic złego.
Nie wiem, czy był jakiś przełomowy moment, jedna postać bądź utwór. To wszystko jest procesem, który ciągle trwa. Czasy się zmieniają, jak powiedział Jajo. To wszystko zależy od tendencji całego świata. Każdy kraj nakłada swój filtr na propagandę światową i przetwarza to stosownie do warunków społeczeństwa. Mody krążą w jakimś swoim cyklu. Można stwierdzić, że wrażliwość i hiperbolizowanie uczuć stało się w pewnym sensie modne, przeciekło do mainstreamu i również rapowy światek zaczął z tego korzystać. Ostatecznie myślę, że to w jakimś stopniu przejdzie. Treści i forma się znowu zmienią, ale ten czas, w którym jesteśmy, pozostawi swoje okruchy istnienia i pewne rzeczy już się nie cofną. To jedna strona medalu. Druga jest też oczywiście taka, że poprzednie pokolenia były bardziej zablokowane i o uczuciach mówiło się mniej, tak po prostu. Były wojny, głód, bieda i dużo więcej problemów życia codziennego. Na wrażliwości i wnętrzu skupiali się tylko artyści. Dziś jest to bardziej powszechne i chyba dobrze, że się tego uczymy. To ważny element komunikacji. Staramy się nie popełniać błędów naszych rodziców i dziadków. Zapewne dzieci wychowane przez moich rówieśników będą miały jeszcze inne podejście do wielu spraw. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie umniejszam dzisiejszym problemom na świecie i nie chciałbym, by ktoś poczuł się urażony, ale wydaje mi się, że ma to jednak trochę inny wymiar niż kiedyś. Oczywiście wszystkie trudności są dostosowane do warunków i nie da się tego porównać zarówno globalnie, jak i jednostkowo.
A jeśli już o uczuciach. Nie mam zamiaru chować się z tym, że twój wers „Widziałem Zioła ostatni raz na pogrzebie Leha” jest jednym z najmocniejszych, jakie słyszałem w ostatnich latach. Co czułeś, kiedy go pisałeś?
Ten wers jest mocny przede wszystkim dlatego, że jest szczery. W pewnym sensie jest też punchlinem – jeśli w ogóle można w tym kontekście traktować i po prostu działa na wyobraźnię ludzi wrażliwych. Nie wiem do końca, co czułem. Cały ten kawałek pisałem w pomieszanych emocjach. Bije od niego smutek, siła, przemijanie i zrozumienie. To numer oparty na przeciwieństwach. Utwór napisałem na swoje 30 urodziny, a w dużej mierze jest o śmierci. Z oboma Michałami (Leh i Zioło – przyp. Dusty) trzymałem się całkiem nieźle i 2019 rok, był trudny dla mnie i moich bliskich, również z powodu tych pożegnań. Nie czuję się winny, ale szkoda, że nie udało się powstrzymać tej lawiny i że nasza ziomalska moc sprawcza jest często za mała. Z drugiej strony, warto potraktować to jako nauczkę i żyć dalej, bogatszym o nowe doświadczenia. Cieszę się, że udało mi się uwiecznić ich portrety konkretnym wersem. Myślę, że oni sami się nim jarają jako treściwi i zaangażowani twórcy. Kolejna kwestia jest taka, że ja w swoim życiu czuję się pogodzony ze śmiercią, ponieważ wraca ona w moje okolice regularnie i staram się ją zrozumieć jako nieodłączną „przyjaciółkę”. Dzięki temu dystansowi ten wers również miał szansę zaistnieć. To ważne, żeby stawać naprzeciw życiowym wyzwaniom i mówić głośno o różnych sprawach, zgodnie ze swoimi potrzebami. Jeśli kogoś przytłacza śmierć bliskiej osoby, to też jest naturalne. Bogate spektrum emocji i doświadczeń jest potrzebne do zrozumienia siebie. Fajnie jest odkrywać świat razem z artystą i docierać do kolejnych zakamarków. Jeśli ja to robię pisząc i tworząc, mój słuchacz robi to ze mną. Energia przepływa i to ma wartość.
Mówisz, że jesteś pogodzony ze śmiercią, a jesteś też pogodzony z tym, że ludzie często niszczą sobie życie środkami psychoaktywnymi? Takich przykładów jest mnóstwo, nawet na naszej scenie.
To, że czuję się pogodzony ze śmiercią, nie znaczy, że jestem pogodzony z jej przyczynami. Ale nie tylko środki psychoaktywne za to odpowiadają. Myślę, że kontekst jest dużo szerszy. Wystarczy zastanowić się, skąd biorą się narkotyki na rynku i jakie jest ich przeznaczenie. Zakres kontroli jest bardzo duży i odbywa się na wielu płaszczyznach. Jest mi przykro, gdy ktoś umiera niezależnie od tego, czy ze swojej głupoty, przez wojny, trudności zwykłego życia czy przez przypadek. Edukacja jest na niskim poziomie i wiele problemów rodzi się z braku świadomości, strachu przed proszeniem się o pomoc, słabości i braku narzędzi.
Gdybyśmy się jednak skupili na dragach, a nie na wypadkach samochodowych – jesteś w stanie wyrazić swoje zdanie na temat twardych narkotyków? Nie chcę, byś oceniał ich użytkowników.
Sam bywam ich użytkownikiem i nie zawsze jestem z siebie zadowolony. Ale rodzajów dragów jest dużo i ich działanie jest bardzo różne. Często zależy od człowieka. Ciężko to kontrolować. Myślę, że warto być uważnym, ostrożnym, dbać o higienę tych sytuacji i nie dać się zwariować. Nie mam konkretnego zdania, bo temat jest bardzo szeroki, a ja nie w pełni miałem z nim styczność. Na pewno nie jestem fanem nachalnego propagowania narkotyków, bo zazwyczaj ludzie robią to po łebkach i nie biorą za to żadnej odpowiedzialności. Wiele skutków spożycia jest świetnych i czasem warto czegoś spróbować, chociażby dla zmiany perspektywy i poznania, ale nie ma jednej prawdy na ten temat. Tak mi się wydaje.
A wydaje ci się, że antyheroinowy kawałek „Aluminium”, który napisał dawno temu twój kolega Tede, coś realnie zmienił?
Nie byłem bezpośrednim, świadomym świadkiem plagi heroiny w Polsce, ciężko oceniać. Myślę, że to dosadny utwór, trafny i napisany z perspektywy osoby dotkniętej tą sytuacją, znającą jej skutki. Przykra sprawa zdecydowanie. Wydaje mi się, że zarówno „Aluminium” Warszafskiego Deszczu, jak i kilka innych ruchów w środowisku miało wpływ na ludzkie życia i decyzje młodych odbiorców. Nawet jeśli była to jedna osoba, to i tak dobrze. Przeciwko Helenie Pakt! Nawet jeśli ten utwór dał mu samemu przykazanie, żeby się w to nie pakować, to też spełnił swoją funkcję. Nie zapominajmy, że wiele takich kawałków wynika z autopotrzeby i przepracowania tematu, a to, że potem nabierają funkcji społecznej, jest tylko dodatkiem. Nie mówię, że to jest konkretny przykład, ale jako ludzie często projektujemy swoją rzeczywistość, a wypowiedziane lub napisane słowa mają inną moc, niż te, które zostawiamy dla samych siebie.
Zamykając temat dragów. Jak one wpływają na twoją twórczość? Są ważne np. podczas pisania?
Niedużą. Mam czasem taki rytuał, że wstaję rano, kręcę słabiutkiego jointa, robię sobie czarną kawę z cukrem, odpalam bity i piszę, ale bardzo dużo tekstów powstaje też na trzeźwo. Napisałem kilka tekstów po pijaku. Po innych używkach nie tworzyłem. Nie uzależniam procesu pisania od tego, bo to powodowałby, że nie mogę tego robić, kiedy chcę albo zawsze muszę być ubezpieczony, a to bezsensowna blokada. Muszę mieć papierosy, to jedyny warunek. Prawda jest też taka, że ja już mocno spasowałem z paleniem. Nie jest to do końca używka dla mnie i ogólnie używam jej bardzo sporadycznie, o czym jest też kawałek „W chmurach”.
Pójdźmy dalej. Uważasz, że słuchacze przywiązują jeszcze wagę do – pisząc wprost – technicznych umiejętności rapera za mikrofonem? To jest dla nich ważne?
Myślę, że to nie jest jednoznaczne. Najwięcej odbiorców jest wśród dzieciaków i pod nich jest profilowany główny nurt, a ta grupa skupia się przede wszystkim na brzmieniu, żeby było zgodne z trendami i tu liczy się technika melodii, ale niestety często jest to kalka z zachodu. Jednak myślę, że jest też druga, spora grupa słuchaczy, którzy skupiają się na rymach, flow, wersach i lubią być zaskoczeni. Ta grupa jest po prostu mniej widoczna w przestrzeni internetowej, ale to nie znaczy, że jej nie ma. Uważam, że zarówno w mainstreamie, jak i w drugim obiegu jest sporo wartościowych graczy i każdy może mieć swoje atuty. Rap jest dziś bardzo różnorodny i ostatecznie to dobrze. Ja wolę, jak jest technicznie i gdy artysta przywiązuje wagę do słów, ale nie jestem żadnym wyznacznikiem.
Dla kogoś tam wyznacznikiem pewnie jesteś, już nie bądź taki skromny. Słuchaj, w którym momencie w pełni zaakceptowałeś siebie jako rapera?
Ok, niech będzie, że dla kogoś mogę być, fair enough. Wiesz, jak tylko wszedłem w tę kulturę, to było moje marzenie i dążyłem do tego, żeby je spełnić, więc wybór drogi był rodzajem akceptacji. Myślę, że wydanie pierwszego solowego projektu („47%” – 2017 rok) było przełomowe. Zrozumiałem wtedy, że jestem samodzielny i że mogę to robić w pełni po swojemu. Czułem się wtedy bardzo dumny i zadowolony. Był to ważny krok na mojej hiphopowej drodze. Zaczynałem swoją przygodę z rapowaniem od pracy zespołowej i do tego momentu nie czułem się solowym artystą i nie wyobrażałem sobie siebie jako jednostki twórczej. Kajetan (Kaietanovich – przyp. Dusty) wtedy wyjechał chyba do Niemiec do pracy, a mi zostało kilka niedokończonych utworów z „Bejbo” i z OLL, kilka niewykorzystanych tematów. Byłem wtedy w trybie ciągłego robienia muzyki i codziennego przychodzenia do studia, więc kontynuując tę zajawkę, z rozpędu zacząłem działać sam. Nagle okazało się, że jest tych kawałków trochę i można to zamknąć w projekt. I tak się też stało. Musiałem wszystkiego dopilnować sam – aranże, mix, master, okładka, klipy, tłocznia. Poruszałem się, w tym jeszcze lekko po omacku, ale kiedy doprowadziłem projekt do końca, a ludzie zaczęli kupować moją płytę, to zrozumiałem, że da się i stać mnie na to, żeby być samodzielnym. Oczywiście nadal uważam, że praca w zespole jest mega wartościowa i lubię energię, która wynika z kooperacji, ale solowo też jest fajnie. Od tego czasu wypuściłem 8 własnych projektów i każdy jest dla mnie nauką, przygodą, trudnością i frajdą.
Wspomniałem wcześniej o Tede. Tak się zastanawiam – dlaczego dał ci szansę na rozwój? Rozmawialiście kiedyś o tym?
Cała nasza relacja zaczęła się spontanicznie od wywiadu dotyczącego płyty „S.P.O.R.T.”, w którym to ja byłem współprowadzącym. Myślę, że podczas tego wywiadu Jacek wyczuł, że kumam oldschoolową fazkę i zaproponował mi zagranie wspólnie jednego numeru na 20-leciu w Katowicach. Konsekwencją tej sytuacji było zabranie mnie w trasę dotyczącą tego jubileuszu, za co jestem mu bardzo wdzięczny, bo to super przygoda i spełnienie czegoś, o czym nawet nie marzyłem, dorastając z jego twórczością. Wspólne utwory, to skutek przebywania razem, naturalna sprawa. Jak z kimś widujesz się kilka razy w tygodniu, a obaj macie tę samą pasję, to nic dziwnego, że to się zazębia i kończy się współtworzeniem. Oczywiście czuję się wyróżniony i fajnie, że możemy razem pracować, bo Fiodor jest kozackim raperem. Mam nadzieję, że jeszcze co nieco nagramy. Ale ja tak naprawdę mogę tylko rozkminiać ten temat, o prawdziwe powody trzeba by było spytać Jacka.