Dair nie udziela wywiadów, ale kilka miesięcy temu zrobił wyjątek dla autora książki Ślady. 3miasto. „Publikacja opowiadająca o kulturze graffiti w Trójmieście – mówi pomysłodawca projektu – Składające się z trzech elementów akta, dają całkowicie subiektywny obraz trójmiejskiej sceny z przełomu 2021 i 2022 roku. Dokumentacja lini, miasta czy paneli połączona z opowieściami i wywiadami, zwieńczona wydrukami fotograficznymi na wysokiej jakości papierze. Fotografie w znacznej większości pochodzą z wędrówek autora po trójmiejskich ulicach i zakamarkach, gdzie szuka on sentymentalnych śladów z lat dziewięćdziesiątych, charakterystycznych cech grafficiarskiej sceny czy po prostu utrwala legendarne style”.
Dair: Lata 90. w Polsce nazywam „Meksykiem Europy” – to były dzikie czasy. Komuna upadła. Na mieście było niebezpiecznie: dresiarze, skini, szalały gangi, a policja była bardziej skorumpowana. To były złote czasy dla graffiti. Ludzie walczyli o przeżycie, nie było monitoringu, a samo graffiti było czymś tak egzotycznym, że niewiele osób zwracało na nie uwagę. Te czynniki były sprzyjające do jego boom’u, który miał miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Zainteresowałem się graffiti na wakacjach w Hamburgu. Jako małolat podróżujący S i U – bahnami, wpatrywałem się z zaciekawieniem w pomalowane ściany, nie mając pojęcia, co to jest. Kiedy w 1995 roku dostałem się do liceum, wylądowałem w ławce z moim kumplem, który jeździł na snowboardzie i rolkach oraz szkicował graffiti w zeszycie. Zacząłem robić to samo. Wtedy wiadomo było, że chodzi o wymyślenie sobie ksywki i malowanie jej sprajami na ścianach. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że są specjalne końcówki do farb, w sumie to prawie nic nie wiedzieliśmy. Niedługo później poszedłem w nocy na ścianę mojej podstawówki i sam namalowałem pierwszego wrzuta na ścianie od sali gimnastycznej. Był to napis FEIS. Byłem wtedy totalnie zesrany ze strachu, zwłaszcza że ściana jak i przylegające boisko były dość dobrze oświetlone. Co kreskę obczajałem, czy nikt mnie nie widzi i się nie zbliża. To były takie emocje, że po upływie 27 lat od tamtej akcji bardzo dobrze ją pamiętam. Tego samego roku na tej samej ścianie razem z moimi sąsiadami zrobiliśmy napis THC. Wypełnienie było w moro z czarnym outlin’em. Później ta ściana stała się moim prywatnym hall of Fame’em. Brudnopisem, gdzie trenowałem techniki malowania. Z czasem malowałem tam w dzień, pokrywając starsze prace. Szkoda, że nie mam zdjęć pierwszych obrazków.
Nie miałem wtedy aparatu i w ogóle nie myślałem, żeby te wrzuty fotografować. Brakuje mi sporo zdjęć z okresu 95-97. Te, które mam, zrobili kumple, z czego i tak cześć przepadła. Wiele fotek nie wróciło kiedy je udostępniłem do albumu GGE – całe szczęście mam tę książkę. Najważniejsze w tych czasach były dla mnie emocje i nie myślałem o uwiecznianiu wrzutów na kliszy – one zostały w mojej duszy. Z tamtych czasów mam wiele zachowanych szkiców. Wracałem z nimi do domu i chowałem do pudełka, które z czasem zmieniło się w karton, w którym mam obecnie chyba kilka tysięcy szkiców. Jak wychodziliśmy na akcje, to moja mama wiedziała, że jak nie wrócę do domu przed 12:00 to ma schować szkice do piwnicy. Jestem jej wdzięczny za wolność, którą mi dała, kiedy nie byłem jeszcze pełnoletni. Widziała, że jest to moja pasja i żyję tym na 100%. Czasami nawet dawała mi na farby, mimo że pieniędzy w domu było mało. W 1997 roku sprzedałem całą swoją kolekcję płyt CD w komisie, żeby mieć na farby.
Książkę możecie kupić pod tym linkiem.