Maro: Kusi mnie, by zrobić z Wu-Tangiem całą płytę (wywiad)

fot. archiwum prywatne

W dniu premiery kawałka Throwback Boogie, w którym pojawiają się Ghostface Killah i Raekwon, rozmawiam z Maro – producentem, który od 2005 roku kooperują z Wu-Tang Clanem.

Zacznijmy może w ten sposób: dlaczego na twoim nowym albumie nie ma Method Mana?

Kiedy próbowałem zwerbować go na album, kończył właśnie swoją nową płytę, więc w tamtym momencie nie chciał angażować się w inne projekty. Za każdym razem kiedy z nim rozmawiałem, mówił mi, że nie ma czasu. Wierzę mu, ale równie dobrze może po prostu nie był zainteresowany współpracą ze mną. (śmiech)

A kiedy ty po raz pierwszy zainteresowałeś się Wu-Tangiem?

Miałem chyba 13 lat. Ich pierwszy longplay dostałem od ojca. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pamiętam, że przez pierwsze dni słuchałem tylko pierwszego kawałka. Na „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)” bardzo podobało mi się ich punkowe podejście do realizacji nagrań. Wszystkie użyte niezgodnie z kanonem sample czy pozorowane niedoróbki bitowe i błędy, które pozostały na płycie, dawały efekt przybliżenia się do słuchaczy. Miało się wrażenie, że siedzi się z nimi w jednym studiu. Raekwon i spółka opowiadali te wszystkie niestworzone rzeczy i można było odnieść wrażenie, że siedzą na kanapie obok. To z pewnością płyta przełomowa. Jej piwniczne brzmienie odcisnęło duże piętno na całej muzyce hiphopowej. Jej siłą jest to, że nie jest wymuskana i dopieszczona. Nie ma na niej dystansu między słuchaczami i twórcami. Skoro już rozmawiamy o tej płycie. Na moim albumie pojawia się gość, który nazywa się 4th Disciple. Był asystentem inżyniera dźwięku na pierwszym albumie WU i odpowiedzialny był też za turntablistyczne rzeczy na ich debiucie. Później pracował przy nagraniach i miksach na ich solowych projektach.

Musieliście odbyć wiele ciekawych roz mów o „36 Chambers”.

Rozmów faktycznie odbyliśmy wiele i pewnie o debiucie też gadaliśmy. Choć nie przypominam sobie, jak ta rozmowa wyglądała. Może kiedyś będę miał okazję porozmawiać z nim tylko i wyłącznie o tym wybitnym krążku. Może w formie video wywiadu? Kto wie. Jesteśmy w stałym kontakcie. Rozmawiałem z nim nawet przed naszym wywiadem. To z pewnością ciekawy człowiek. Ma wiele do przekazania.

Jak z perspektywy czasu i doświadczenia muzycznego jakie posiadasz, oceniłbyś robotę RZA na tej płycie?

To jego dzieło popisowe. W tamtym momencie tak naprawdę na dobre rozpoczęła się jego kariera. Pokazał coś, co wstrząsnęło całym światem producenckim. Dla wielu stał się po prostu ikoną i wzorem do naśladowania. Nie bez powodu Pharell Williams klęka przed nim na kolana i otwarcie mówi, że się nim inspirował.

Z RZA też masz kontakt?

Nigdy z nim o dziwo nie rozmawiałem. Ale kiedy w końcu uda nam się pogadać,to nie sądzę, bym rozmawiał z nim o muzyce. Bardziej interesuję mnie jego światopogląd i podejście do tematów życiowych. To jest dość ciekawe, ale ja z reguły z muzykami nie rozmawiam o muzyce, tylko o ich podejściu do życia. Rozmowy o przykładowych syntezatorach są drugoplanowe i pojawiają się gdzieś między słowami. Stanowią tło. Wolę poznać człowieka niż być kolejną osobą, która chce szybki tutorial na stojąco.

Kiedy po raz pierwszy podjąłeś współpracę z ekipą Wu-Tangu?

W 2005 roku, na koncercie RZA w warszawskiej Stodole, poznałem Cilvaringsa – był ich ówczesnym tour managerem w Europie, współpracownikiem i oczywiście producentem muzycznym. Podszedłem do niego i zacząłem mu opowiadać o tym, jak bardzo dobrze znam Wu-Tangowe brzmienie i że jestem najlepszą osobą na miejscu, która jest w stanie zmiksować jego materiał. Po jakimś czasie udało mi się go przekonać do mojego pomysłu. No i pewnego dnia Cilvarings przyjechał do mojego studia. Siedzieliśmy w nim przez dwa tygodnie, pracując nad jego albumem. Na płycie znaleźli się między innymi: Raekwon, GZA, RZA, Ghostface Killah, Masta Killa czy Method Man. Płyta otworzyła mi kilka furtek. W świat poszła informacja, że w Europie jest taki chłopaczek, który nie jest specjalnie wymagający finansowo, a potrafi wykręcić zajebiste brzmienie. Dzięki temu nawiązałem relacje z Mathematicsem. Zrobiłem mu miks jednego kawałka na płytę „Wu-Massacre”, który ostatecznie się na tym albumie nie znalazł. Kawałek ujrzał światło dzienne później. Nazywa się „Men of Respect (Made Men Bloody Version)”. Z czasem Mathematics zgłaszał się do mnie z innymi zleceniami. Na przykład przy pracy nad jego albumem „The Answer”, na którym pojawia się Redman. Co ciekawe, zwrotki Redmana zarejestrowane były w moim studiu w Józefowie. Mathematics w pewnym momencie stał się moim bezpośrednim kontaktem z zespołem.

Redman w Józefowie… brzmi dość abstrakcyjnie.

Wpadł do studia przy okazji jego wspólnego koncertu z Method Manem w Stodole. To było w 2010 roku. Na pewno zapamiętam tę nagrywkę do końca życia. Redman jest bardzo wesołym i spokojnym człowiekiem. Potrzebował tylko mikrofonu i popielniczki. (śmiech) Spotkaliśmy się w studiu, wypaliliśmy jointa, nagraliśmy dwie piosenki i po sprawie. Anegdotką może być to, że w pewnym momencie wskoczył za stery i okazało się, że jest bardzo dobrym inżynierem dźwięku.

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nikt z pierwszej ekipy Wu-Tangu nigdy nie dograł się na jakiś polski projekt?

Może nikt nie próbował się do nich dobić? A może ludzie dobijali się, ale do złych drzwi? Wiesz, oni mnie już znają. Nie jestem dla nich osobą znikąd. Mam łatwiej. Nawet jeśli nie widzieli mnie na żywo, to pracowałem z głosem każdego z nich wiele razy. Doskonale wiem, kto jest ich menedżerem, gdzie trzeba uderzać i jestem w stanie dostać się w zasadzie do każdego z nich. Jeśli niebezpośrednio, to jedna, dwie osoby i jestem na miejscu.

Stawki, jakie mają mogą odstraszać?

Myślę, że trzeba się dobrze napracować, by być w stanie je odrobić… Powiem ci tak. Co innego jest robić muzykę, którą się uwielbia, a co innego taką, którą mają kupić dzieci. Dzieciaki nie słuchają dziś Wu-Tang Clanu. Lepszą inwestycją jest obecnie nagrywanie z Asap Rockym czy Lil Uzi Vertem.

Domyślam się, że płaciłeś im za kawałki.

Oczywiście, że płaciłem. To kwestia szacunku dla pracy drugiego człowieka. Ci ludzie z tego żyją. Muszą poświęcić mi swój czas, pojechać do studia, zapłacić inżynierowi dźwięku, przygotować się do kawałka… Pamiętaj, że mój album to audio musical. Oni nie wyjęli swoich zwrotek z szuflady, tylko przygotowali je specjalnie z myślą o koncepcie tej płyty. Musieli nagrać dokładnie to, czego potrzebowałem – oczywiście ubrali to w swoje słowa, ale wcielili się w konkretne role. Byłbym bezczelny, gdybym nie zapłacił im za tę robotę.

Powiedziałeś przed chwilą, że lepiej zainwestować dziś w młodszych raperów. Po co ci więc zwrotki Cappadonny czy Raekwona? Z sentymentu?

Cały ten album zrobiłem z sentymentu. Tym razem nie szukałem kur znoszących złote jaja. Stworzyłem ten materiał z serca i z powodów osobistych. Odpowiem w ten sposób. Przez moje studio przewija się naprawdę wiele osób – od gwiazd popu po undergroundowych raperów. W środowisku artystycznym lista gości i surowość mojego materiału robi wrażenie, ale czy słuchaczom spodobają się moje kawałki z Ghostfacem Killah czy Kool Keithem? To pokaże czas.

Czas też pewnie pokaże, czy pojawi się w końcu zremiksowany przez ciebie kilka lat temu album Wu-Tang Clan – „The Saga Continues”.

Zremiksowałem ten krążek w 2018 roku. Dziś najchętniej zrobiłbym go od początku. (śmiech) Niektóre numery nadgryzł już ząb czasu. Album jest eklektyczny. Wydaje mi się, że zupełną nowością jest Wu-Tang w odsłonie house’owej – są chyba dwa tracki w takim klimacie. Jest dużo elektroniki. Nie ma tam zbyt wielu typowych rapowych numerów. To, co dzieje się na płycie jest międzygatunkowe. Faktycznie płyta się jeszcze nie ukazała i tak naprawdę nie wiadomo czy kiedykolwiek trafi na półki sklepowe. Oficjalnym powodem są problemy z prawem autorskim. Płyta jest licencjonowana przez dystrybutora i mają licencję na pięć lat. Z tego, co wiem, to kilka warunków zostało już spełnionych, by krążek został zwolniony z tej licencji. W tym momencie odbywa się jakaś potyczka prawna. Licencjobiorca nie chce się zgodzić na zwolnienie masterów do płyty, by mogły wyjść remiksy. To jest oficjalna informacja, którą otrzymałem. Prawdy w tym momencie się prawdopodobnie nie dowiem.

Opowiedz zatem o kawałku „Throwback Boogie”, który ma dziś swoją premierę, a w którym pojawiają się Ghostface Killah i Raekwon.

To chyba jedyny kawałek na całym albumie, w którym używam sampli. Tworząc numer, chciałem odrodzić ducha pierwszej płyty Wu-Tang Clanu. „Throwback Boogie” jest o wspomnieniach. Raekwon i GFK opowiadają o swojej i mojej przeszłości, bo nasze losy na płycie w jakiś sposób się wiążą. Chciałem pokazać ich w naturalnym środowisku.

Jest plan, by stworzyć większy projekt, na którym pojawią się tylko ludzie spod szyldu Wu? Grzechem byłoby nie skorzystać z takich znajomości, jakie masz.

Kusi mnie, by zrobić z Wu-Tangiem całą rapową płytę. Pomysł jest fajny, ale i bardzo kosztowny. Nie wiem, co przywieje mi wiatr. Różne projekty pojawiają się w moim życiu. Nie muszę ich wymyślać. (śmiech) Na przykład teraz dostałem telefon, czy chciałbym zrobić muzykę do horroru. Z przyjemnością zrobiłbym z nimi album, ale muszę mieć na to czas i ogromne pieniądze. Czas oczywiście bym znalazł, ale fajnie byłoby, gdyby ktoś taki krążek zechciał zasponsorować.