Skippin Wood: Niczego od tej sceny nie wymagam i nie chcę (ROZMOWA)

fot. @niedo_czynna

„Nie szukam atencji słuchaczy. Nie jestem następnym w kolejce po profity” – mówi mi w wywiadzie Skippin Wood, który już za chwilę wchodzi na scenę z nową epką, wyprodukowaną przed Voskovych. Na razie sprawdźcie teledysk, w którym wspiera go DJ Twister.

Może na początek powiesz kilka słów o sobie?

Działam od 2010 roku. Podchodziłem wtedy do rapu w… nie do końca poważny sposób – tak bym to ujął. Jakiś czas później zagrałem lokalnie kilkadziesiąt supportów. Pojawiałem się też na freestyle’owych ustawkach przy wielkim, pomarańczowym boomboxie. Małolacka zajawka kipiała gęsto, ale z czasem mi przeszła. Musiałem chwilę odpocząć. Może trąci to schizofrenią, ale w międzyczasie przez dobre kilka lat raperem byłem tylko w swojej głowie. Teraz wchodzę w nowy etap. Działam pod inną ksywą. Zresztą moje osiągi pod starą ksywą były marne. Poza dwoma lokalnymi featami nie ma raczej o czym mówić.

Jaka muzyka miała na ciebie największy wpływ, kiedy stawiałeś pierwsze kroki przed mikrofonem?

Zawsze słuchałem dużo polskiej muzyki, ale moje korzenie to reggae. W postaci różnych odłamów, od dubu po raggamuffin. W momencie, kiedy zacząłem słuchać muzyki bardziej świadomie – uznajmy, że było to, gdy miałem 14 lat, moim idolem na dłuższy czas stał się Miodu i zespół Jamal. Później doszedł rap. Trochę inny niż Ascetoholix. (śmiech) Ale swoją drogą – muszę im oddać, że kawałki „Skarby” i „Na spidzie” to do dziś świetne numery. Wtedy numerem jeden stał się dla mnie Ten Typ Mes za sprawą płyty „Zamach na przeciętność”.

Wciąż słuchasz Mesa?

Dziś już znacznie rzadziej. Właściwie w ogóle rzadko słucham rapu. Określiłbym się dziś w taki sposób: Jestem bardziej okazjonalnym sprawdzaczem niż słuchaczem. Jak tak się nad tym zastanowić, to generalnie rzadko słucham muzyki, a połowę mojej playlisty obejmują Baby Sharki i inne Żabki Małe. Ten Typ Mes zawsze był na mojej krótkiej liście polskich raperów, których zaryzykowałbym nazwać artystami. Jego twórczość przyciągała mnie za sprawą połączenia rymów – tych z najwyższej półki i bogatym zasobem słów. Jest bardzo melodyjnym twórcą i pisze inteligentne teksty. Lubię, kiedy wersy nie są podane dosłowne, a bardziej uniwersalne. Do tego świetnie potrafi nawijać i czysto zaśpiewać.

Jeśli w tej chwili słuchasz mało muzyki, to co napędza cię do pisania kolejnych wersów?

Impulsy. Wpada szybki pomysł – czasem jeden czy dwa wersy, które można fajnie rozwinąć do całej zwrotki. Rzadko siadam do pisania tekstu bez żadnego planu w głowie. Chyba, że to spontan. Co do samej muzyki to napędzają mnie po prostu bity, chociaż na pewno podświadomie też coś tam czerpię z zasłyszanych numerów. Myślę, że świadome szukanie inspiracji w muzyce nie sprzyja oryginalności, a to jest dla mnie jedna z kluczowych rzeczy w całej radości z tworzenia. Nawet jeśli to tylko iluzja w mojej głowie i de facto to co robię jest tylko kolejną kopią kopii jak u większości sceny, na której raperzy krzyczą, że tego jeszcze nie było, że Polska niegotowa i inne banialuki.

Na Twojej epce rozumiem, że banieluk nie będzie?

To już nie mnie oceniać, ale staram się, żeby było ich jak najmniej. Zdecydowanie jakość, nie ilość. W trakcie robienia muzyki nie skupiam się na tym, do kogo chciałbym z nią dotrzeć, ale już w międzyczasie dociera do mnie, że na pewno nie zależy mi szczególnie na nastoletnim słuchaczu, z którego mógłbym wyciskać pieniądze wbijając do głowy pisane na kolanie chwytliwe i debilne jednocześnie refreny. A im bardziej debilne, tym bardziej chwytliwe. Nie mam nic przeciwko nastolatkom w roli moich słuchaczy, jeśli któryś z nich będzie zainteresowany, to zajebiście, ale teksty z reguły są skierowane do innych grup wiekowych. Wydaje mi się, że mój target to głównie ludzie młodzi, ale raczej nazwijmy to „wstępnie dojrzali”. Mógłbym rzucić przedział wiekowy, w który chcę celować, ale wiek byłby tu tylko dużym uśrednieniem.

Co jeszcze bawi cię w naszym hip-hopie?

Czterdziestoletni raperzy z żoną i dziećmi w domu, którzy nawijają o melanżach z ziomalami i klepią po tyłkach półnagie modelki w klipach. Z drugiej strony osiemnastolatkowie przekonujący słuchacza jak wiele przeszli, żeby być tu, gdzie są. Znalazłoby się tego znacznie więcej, ale wolałbym się nie rozkręcać. W ogóle nie chciałem się wypowiadać na temat innych raperów, ale pokusa okazała się silniejsza.

Dlatego, że kiedyś może zagrasz na tym samym festiwalu i trzeba będzie się tłumaczyć ze słów, które powiedziałeś?

Raczej dlatego, żeby od początku nie rozkręcać niepotrzebnej gównoburzy wokół swojej osoby. Moje opinie o konkretnych osobach zostawiam na prywatne rozmowy. Mam na myśli także głównych zainteresowanych… Jeśli naturalnie będzie mi dane z nimi kiedyś porozmawiać. Nie mam większego problemu, by mówić ludziom w twarz, co o nich myślę. Język dyplomacji pozwala wydać osąd, ale i podać rękę.

Przejdźmy teraz do twojej nowej epki, którą w całości wyprodukowali Voskovi. W jakich okolicznościach się poznaliście?

To jest historia rodem z filmu. Jakiś czas temu zdecydowałem się wyprzedać swoją kolekcję płyt. Miałem jeszcze w domu kilka egzemplarzy swojego poprzedniego wydawnictwa, które nagrałem kiedyś pod inną ksywą. Kompletnie nie skupiłem się na promocji tamtego materiału, dlatego płyty rozeszły się głównie wśród znajomych lub znajomych moich znajomych. Moja żona zaproponowała, bym do paczek z płytami dorzucił w gratisie moją epkę. Tak też zrobiłem. Dorzuciłem ją do trzech pierwszych zamówień i od razu strzał w środek planszy. Jednym z kupców był Paweł (mój obecny menedżer), który kupił ode mnie album Łony i Webbera „Cztery i pół”. Po odebraniu paczki zapytał mnie z zaciekawieniem, czy gratis to moje wydawnictwo? Odparłem, że tak. Okazało się, że rozmawiam z osobą z branży. Mocno zajarał się moim rapem i zaproponował, bym wysłał płyty jeszcze pod dwa adresy. Jeden z adresów zaprowadził mnie do Patryka z Voskovych. Jemu widocznie też materiał przypadł do gustu, bo najpierw dostałem możliwość nagrania materiału w ich studiu, a później zdecydowali, że też na ich podkładach. No i w końcu pojechałem do nich, do wrocławskiego studia z gotowym materiałem, który znalazł się na epce „To nie sztuka”. Pod ich okiem nagrałem cały krążek. Normalnie hip-hop. Jak żywy.

Jak wyglądała praca nad krążkiem?

Do studia pojechałem z gotowymi tekstami i ponagrywanymi na dyktafon próbnymi wersjami numerów. Teksty piszę wyłącznie w samotności. Nie potrafię skupić się nad tekstem, będąc w studiu w obecności innych osób. No, chyba że piszę coś spontanicznie dla zabawy. Nagrywanie epki trwało kilka godzin. Jakieś dwa razy krócej niż czas, który wstępnie miał być na to przeznaczony. Praca pełną parą – czyli tak jak lubię. Przy pracy z Voskovymi nauczyłem się, jak ważna w trakcie nagrywania jest interakcją z ludźmi, którzy wiedzą, o co chodzi. Nigdy w swojej przygodzie z muzyką nie złapałem takiego vibe’u z realizatorem jak teraz. Nie musiałem tłumaczyć swoich wizji. Wystarczyło krótkie hasło – a czasem nawet i ono nie były potrzebne, bo po chwili brzmiało tak, jak sobie wymyśliłem. Zrozumiałem też, że w muzyce diabeł tkwi w szczegółach. Nawet kilka małych smaczków trwających sekundę, potrafi całkowicie zmienić odbiór kawałka z „może być” na „co za sztos”. Jestem im mega wdzięczny za możliwości, które dostałem. Praca z nimi dała mi ogromnego kopa do działania. Chyba przez cały życie nie napisałem tylu zwrotek, co przez ostatni rok.

Co musiałoby się stać, byś uznał, że epka okazała się sukcesem.

Ciekawe. Dziwne, że nigdy nie zadałem sobie takiego pytania. Myślę, że trudno będzie mi nie odnieść sukcesu z epką. Jakkolwiek nieskromnie to zabrzmiało. Nigdy nie grzeszyłem skromnością, ale moje ego nie było specjalnie wybujałe. Sukcesem dla mnie będzie właściwie każda osoba, która pozna mnie dzięki tej epce i stwierdzi, że to jest dobry materiał, nad którym warto się pochylić. Chociaż to chyba zbyt górnolotny frazes. (śmiech) Otrzymałem ogromne wsparcie i czuję, że stać mnie na to, aby nasz materiał został doceniony przez słuchaczy. Wierzę, że będzie ich więcej niż trzech. Bo troje to już podobno tłum.

Gdzie w takim razie widzisz się za kilka lat?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo ja niczego od tej sceny nie wymagam i nie chcę. Nie zabiegam o to, by poznawać ludzi na backstage’ach – nigdy mnie to nie rajcowało. Tym bardziej, teraz gdy w domu czeka na mnie żona i córka. Czas spędzony z nimi zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu. Nie szukam atencji słuchaczy. Nie jestem następnym w kolejce po profity. Zawsze po cichu marzyłem o byciu frontmanem w zespole z żywymi instrumentami. Najlepiej takiego, który gra jakiś trudny do zaszufladkowania rodzaj muzyki.

W takim razie stoisz w kolejce po co?

Po słuchaczy, którzy mają głowę na karku.