Mr. Lif wspomina czasy, kiedy nagrywał dla wytwórni Def Jux (WYWIAD)

Jakiś czas temu młodszy z braci Natali przeprowadził wywiad z Mr. Lifem – gościem, który dla mnie (przede wszystkim) nagrywał albumu dla undergroundowego, bardzo szanowanego labelu Def Jux. Poprosiłem więc Marcina, by wprowadził nas za kulisy jego rozmowy z bostońskim MC i zdradził kilka anegdotek.

Wywiad podzielony jest na dwie części i znajduje się na dole, pod tekstem.

Marcin Natali: Pierwszy raz muzykę Mr. Lifa usłyszałem około 2005/2006 roku w wydanych w podobnym czasie grach Need For Speed Most Wanted i NBA Live 06. Wtedy jednak nie byłem jeszcze świadomym odbiorcą twórczości genialnego tekściarza z Bostonu, a kolejnym dzieciakiem, który z wypiekami na twarzy pędził wirtualnymi ulicami uciekając przed policją i rysował parkiet podeszwami w rytm rozbrzmiewającego z głośników, ultra energetycznego bangera „Let’s Move”. Elektroniczny, wykręcony bit autorstwa DJ-a Fakts One wbijał się w głowę jak mało co. Mikrofonowe stery dzierżyło natomiast dwóch gości świetnie uzupełniających się na bicie – dwa różne style, dwa charakterystyczne głosy: Mr. Lif i Akrobatik. Wspólnie ta trójka przyjaciół tworzyła grupę The Perceptionists, a potężne „Let’s Move” pochodziło z ich debiutanckiego albumu „Black Dialogue”. Zanim jednak dotarłem do tego projektu, miało minąć jeszcze kilka lat…

Moje pierwsze spotkanie z Mr. Lif’em w rzeczywistości (już nie wirtualnej) miało miejsce w roku 2008 w Hradec Kralove na pamiętnym Hip Hop Kempie w czasach jego „zajawkowej” świetności. Show, jakie Lif i AK dali na głównej scenie Kempa zrobiło na mnie świetne wrażenie, więc nie pozostało nic jak podbić do obu Panów po koncercie po zdjęcie i przybitą pionę. Nie było to trudne, gdyż obaj bostońscy wyjadacze byli bardzo otwarci i od razu po zakończeniu występu chwycili pod pachę pudła płyt i ruszyli do ludzi. Oczywiście zatem na zdjęciach i okazaniu szacunku się nie skończyło – mój brat wrócił do domu z albumem Akrobatika, a ja zaopatrzyłem się w Lif’owy mixtape „Sleepyheads 3” (obecnie niedostępny ani na serwisach streamingowych ani na CD, ani nawet na bandcampie Lifa). A na mixtejpie m.in. prawdziwa perełka w postaci numeru „Relax (Demo Version)” autorstwa Mr. Lifa i GURU – spontaniczny joint nagrany z połówką Gang Starr na instrumentalu z klasyka A Tribe Called Quest. Najpiękniejszy chyba jednak akcent, wręcz chwytający za serce, to dedykacja, jaką napisał mi wtedy oblegany przez głodnych muzyki fanów Lif:

„Martin,
Follow your heart.
– Mr. Lif ”

Krótko, treściwie, od serca. Dzięki, Lif, postaram się zawsze o tym pamiętać!

Wystarczyło jedno spotkanie i raptem kilka wymienionych słów, a ciągu następnych lat stopniowo uzupełniłem niemalże całą dyskografię Lifa na CD, niejednokrotnie zasłuchując się godzinami w jego albumach i nie mogąc wyjść z podziwu konceptów, na które wpadał (genialne „I Phantom”!). W międzyczasie wydarzyło się dużo, a ja począwszy od 2012 roku stopniowo rozwijałem skrzydła w dziedzinie przeprowadzania wywiadów z ulubionymi artystami. Niestety traf chciał, że już więcej nie udało mi się spotkać Lifa na żywo.

Przewijając do roku 2020 – w listopadzie bohater naszego artykułu wydał nową płytę pod szyldem Vangarde – jako duet z producentem Stu Bangas, a jakby tego było mało – na popkillerową skrzynkę dostaliśmy maila z informacją o wydawnictwie oraz kluczowym zdaniem – Lif jest otwarty na wywiady, czy bylibyśmy zainteresowani? W zamierzeniu to nie było pytanie retoryczne, ale odpowiedź mogła być tylko jedna.

Pod koniec grudnia, a dokładnie 30 grudnia, wreszcie udało nam się zgrać harmonogramy i zdzwonić na wyczekiwany wywiad. Przyznam, że trochę stresik był – w końcu będę rozmawiać z jednym z najbardziej inteligentnych, bystrych tekściarzy, jakich zrodził hip-hop. Gościem, który nie dość, że słynie z społeczno-politycznego zaangażowania, to na co dzień poza rapem działa na rynku sprzedaży nieruchomości – wchodząc w konwersację z takim mózgiem nie można dać plamy. Jak dobrać pytania, jakie wątki poruszyć lub pominąć?

Wszystkie te niewielkie wątpliwości wyleciały przez okno praktycznie z pierwszą minutą, a następna… godzina zleciała jak 10 minut. Uśmiechy od ucha do ucha, bijąca od twórcy „Mo’ Mega” autentyczność, szczerość i ogrom pozytywnej energii były naprawdę ujmujące i sprawiły, że miałem wrażenie, jakbym rozmawiał z dobrym wieloletnim znajomym. Jak skwitował to w paru słowach mój człowiek Maciek Wojszkun, który robił tłumaczenie całego wywiadu na polski (serdeczne pozdrowienia!): „Super wywiad. Widać, że Lif też zajarany, chciałbym z nim wypić browca”. To taki właśnie gość – w większości utworów śmiertelnie poważny, a w rozmowie jak do rany przyłóż. Pozostaje nadzieja, że prędzej czy później jeszcze powrócą koncerty i będzie nam dane wznieść ten symboliczny toast z Lifem i przybić pionę „w realu”. A until then… wrzucam do wieży kolejny krążek. Let’s Move!

Tutaj (musicie pogrzebać) znajdziecie wspomnienia z ich wywiadu z Commonem, Marco Polo, Masta Ace’em i Big Kritem.