Amatowsky: Wiele razy nawet nie słyszałem o propozycji zapłaty za bity

Z Amatowskym zgadaliśmy się na marcowym koncercie Pezeta, chwilę przed wybuchem pandemii. Od słowa do słowa (jak to przy piwku) i… robimy wywiad. No i zrobiliśmy, ale dopiero kilka tygodni później. Efekty naszej bajerki od wczoraj można sprawdzać na stronie polskiego Red Bulla. Poniżej – tradycyjnie już – zajawka i link do całości.

Nie chcę uogólniać, ale czasami odnoszę wrażenie, że jeśli producent nie ma wielu osiągnięć, to raperzy traktują go na zasadzie: „ziomek, zrób mi bit za sto złotych”? Odczułeś to kiedykolwiek?

Po części tak jest. Wciąż widnieje taki syndrom skromności wśród producentów, którzy pierwsi nie wyjdą z inicjatywą rozmowy o pieniądzach, bo nie wypada, bo… „real hip-hop” i cała reszta tego steku bzdur, który niektórzy ślepo zaszczepili ze złotej ery. Otóż panowie producenci – Easy Moe Bee brał 10 tysięcy dolarów za bit w czasach swej świetności! Nie jest to oczywiście analogia do naszego kraju, ale 100 zł? Naprawdę? Ja wiele razy nawet nie słyszałem o propozycji zapłaty za moją muzykę. Słyszałem też gadki w stylu: „jestem w połowie albumu i mam ograniczony budżet”. Spoko, tylko czemu później taki typ nawija na płycie, że ma dużo kasy? Sytuacja na szczęście powoli ulega zmianie i raperzy pierwsi wychodzą z inicjatywą rozliczenia się za pracę. Producenci muszą znać swoją wartość, bo ze streamingów, YouTube’a i ZAiKS-ów są naprawdę miłe sumy. Ktoś powie za chwilę – a gdzie tu prawdziwy hip-hop? Prawdziwy jest zawsze, jeśli szanujemy swój czas i zaangażowanie. Rap jest najbardziej komercyjnym ze wszystkich elementów hip-hopu, więc tu przytoczę stary cytat, który przewijał się na wielu rapowych płytach w Stanach: „Fuck you, pay me”!

Sprawdź całą rozmowę.