Otsochodzi: Nie uważam, że muszę się z czegokolwiek tłumaczyć

O darciu ryja przy „Małych szczęściach” Roberta Jansona, zielonej herbacie i wspólnym mianowniku łączącym „Slam” i „Nowy kolor”, rozmawiam z Otsochodzi, który jest świeżo po premierze swojego najnowszego albumu.

Zdjęcie: Piotr Pytel

Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedziałeś, że przy projekcie „Nowy kolor” mocno ograniczasz udzielanie wywiadów. W kawałku „Tel3f0ny” nawijasz nawet „Więc nie dzwoń do mnie po wywiad”. Skąd ta niechęć do mediów?

Uważam, że nie potrzebna jest mi taka liczba wywiadów, jaką proponują mi media. Chcę działać tylko z ludźmi, którzy wykonują porządną robotę. Lubię, jak osoba do rozmowy jest przygotowana i nie zadaje głupich pytań. Przy promocji poprzedniego materiału bywało z tym różnie. Myślę, że tym razem nie będzie więcej niż trzech, może czterech wywiadów.

Kurde, zabrzmiało jakbyś był na scenie co najmniej 10 lat. Nie za szybko na taki ruch?

To nie do końca tak. Nie sądzę, że doszedłem do takiego poziomu, że wywiady są mi już całkowicie zbędne. W momencie, gdy promowaliśmy „Slam” miałem wrażenie, że znaczna liczba prowadzących była do rozmowy po prostu nieprzygotowana. Nie oceniam też tych wywiadów jako szczególnie udane. Ograniczam wywiady do minimum, ale całkowicie z nich nie rezygnuję, bo uważam, że słuchacze mają prawo wiedzieć, co u mnie słychać.

Umówmy się – „Nowy kolor” to krążek, który utrzymany jest w zupełnie innym klimacie niż „Slam”. Skąd ta decyzja? Pytam, bo nie do końca wierzę w to, co napisałeś w notce prasowej. Wiesz, ta gadka o motywacji do działania, potrzebie energii etc.

Stary, to co napisałem w notce prasowej jest w stu procentach prawdą. Nie chciałem już więcej zamulać ludzi swoimi tekstami, tylko dawać im energię. Nie jest to żaden zabieg marketingowy, ale zdaję sobie sprawę, że muzyka, którą robię w tym momencie jest dużo bardziej popularna. Komentarzy, że gram pod publikę jest ogrom. I spoko. Każdy ma prawo do swojej opinii. Ja i moi bliscy wiedzą, jaka jest prawda. Nie uważam, że muszę się z czegokolwiek tłumaczyć. Robię muzykę taką, jaką chcę robić i albo to do kogoś trafia, albo nie. Nie wydaję mi się, że odwróciłem się od moich starszych słuchaczy.

No właśnie o tych starszych odbiorcach chciałem porozmawiać. Przy „Slamie”, a jeszcze wcześniej przy „7”, zgromadziłeś sobie grupę ludzi, którym bliższy był klimat „Illmaticowy”. Teraz wyskoczyłeś z czymś zupełnie innym. Nie jest szkoda utracić ci tego starszego słuchacza? Jestem przekonany, że większość ludzi jednak za tobą nie pójdzie.

Na początku pracy założyłem sobie, że mój nowy album będzie całkiem inny niż „Slam”. Już teraz wiem, że mój kolejny krążek będzie w kompletnie innym klimacie niż „Nowy kolor” – może tam zabraknąć potencjalnych hitów i autotune’a. Nie będę stał w miejscu, chcę robić cały czas coś nowego. Jestem przekonany, że osoby, które zajarają się „Nowym kolorem”, przy kolejnym projekcie ode mnie odejdą. Tak jak teraz odchodzą te osoby, które były ze mną przy „Slamie”. Za chwilę wskoczę w kolejną szufladkę, ale szufladkę, którą tworzą słuchacze – bo dla mnie w muzyce nie ma szufladek.

Pamiętam jak już w materiale – zajebiście zrealizowanym swoją drogą – dla Adidasa i Boiler Roomu mówiłeś, że nie chcesz się zamykać tylko na lata 90. i nie przepadasz za nudą w muzyce.

Dokładnie. Cały czas dochodzi do mnie nowa muzyka, cały czas poznaję muzykę. Zdaję sobie sprawę, że słuchacze mogą mieć do mnie pretensje o nowy krążek, bo w pewnym momencie sam się zaszufladkowałem, rzucając – w wieku 16 lat – wersy typu Bo kurwa sam pomyśl, kogo na Bronxie buja dźwięk autotune’a”. I ok, biorę to na klatę. Nigdy nie przypuszczałem, że tak zajara mnie autotune albo muzyka alternatywna, którą teraz powoli odkrywam. Wiesz, gdybym zrobił „Slam 2”, to nic bym nie ryzykował i sprzedał pewnie zajebiście płytę, bo słuchacze dostaliby to, czego oczekują. Robię to, czym w danym momencie się jaram – jasne, że jest to ryzykowne, ale inaczej nie potrafię.

Czy się to komuś podoba, czy też nie – singiel z Taco osiągnął ogromny sukces, w tym momencie na liczniku widnieje już ponad 15 milionów wyświetleń. Czy to, co działo się wokół ciebie w czasie, kiedy ten kawałek stawał się coraz bardziej popularny, w jakikolwiek sposób na ciebie wpłynęło? Byłeś tym wszystkim zmęczony?

Zmęczony nie byłem. Odczułem naturalnie, że jest to wyjątkowy okres w mojej przygodzie z muzyką, że zrobiliśmy świetny kawałek z Filipem (Taco Hemingway – red.), który się dobrze przyjął. Szczerze powiedziawszy, miałem gdzieś – i nadal mam – opinie ludzi o tym kawałku. Wiem, że zrobiliśmy coś, czym się jaram. To jest najważniejsze.

Ludzie z Asfaltu mocno ingerowali w materiał?

W ogóle nie ingerowali.

To dobrze czy źle? Pytam, bo Wini jakiś czas temu w wywiadzie dla portalu Noisey powiedział, że zawsze ingeruje w materiał swoich artystów i – jak sam przyznaje – z pożytkiem dla raperów.

Tytus usłyszał pierw 3-4 kawałki, a później – za jednym zamachem – resztę albumu. Nic mu w tym materiale nie przeszkadzało, dlatego nie ingerował. Jestem przekonany, że gdyby otrzymał od nas chujową płytę, to powiedziałby „Janek, przesuwamy premierę, zrób coś, co mi odpowiada”. Ludzie w Asfalcie wydają tylko te płyty, z których są w stu procentach zadowoleni.

Zapraszając na krążek Pezeta, Pelsona, Włodka i Ostrego, chciałeś – cytując Pezeta – „spłacić dług wobec starej szkoły”?

Nie, zupełnie nie. Ja nie traktuję ich w kategoriach oldschoolowych raperów. Celowo zaprosiłem ich do kawałków, które są w mało najntisowym klimacie. Jedynie singiel z Pelsonem jest w takim klimacie, ale to zupełnie inna historia, bo moja znajomość z Pelsonem jest w pewien sposób wyjątkowa. Poza tym firma Reebok zaproponowała nam, byśmy zrobili utwór nawiązujący do korzeni. Nie miałem problemu, by wrzucić ten numer na „Nowy kolor”. Jednego dnia nagrywam sobie na autotune, a drugiego robię jakieś wygrzewki nowojorskie. Jestem wszechstronnym raperem.

To że Ostry pojawi się na płycie było niemalże pewne, ale jak udało ci się go namówić, by wystąpił w tak… tanecznym utworze.

Tytus powiedział Ostremu, że jest pomysł na taki kawałek. Ostry dał zielone światło, podesłałem mu numer i chyba po dwóch dniach miałem już jego zwrotkę na mailu. Nie, nie musiałem go jakoś specjalnie namawiać (śmiech). W ogóle podesłał mi też od razu ślady do mixu i masteringu (śmiech) –  Ostry pracuje bardzo sprawnie.

A jak było z Pezetem? Wiesz, to nie jest gość, który na przestrzeni ostatnich kilku lat chętnie wchodził do studia.

Współpracuje z Pezetem i jego ludźmi już od jakiegoś czasu na płaszczyźnie odzieżowej. Dzięki temu jestem z nim w kontakcie. Pamiętam, że powiedział mi kiedyś, że widziałby mnie na swojej epce, którą miał swego czasu w planach. Temat niestety ucichł, a ja nie wiedziałem czy Pezet jeszcze nagrywa czy może spauzował. Nagrałem kawałek „AHA” z myślą, że mu go podeślę. Brałem oczywiście pod uwagę to, że może mi odmówić, ale na szczęście się zgodził. Po dwóch miesiącach zaprosiłem go do studia – nagrał swoją zwrotkę przy mnie, z moim realizatorem. Tak powstał kawałek.

To jednorazowa akcja czy „pro projekt jest w drodze”?

Nie było rozmów o większym projekcie. Nie wydaje mi się, by do czegoś takiego doszło, bo – z tego co wiem – Pezet póki co nie nagrywa nowych numerów.

Kolejna postać – tym razem nie gość na albumie – Robert Janson. Przyznam, że nie spodziewałem się po tobie takiej inspiracji.

(śmiech) ja lubię słuchać takich kawałków jak chociażby „Małe szczęścia”. Często tego typu numery przewijają nam się na melanżach z ziomkami – najebane fazy, darcie ryja (śmiech). Gość napisał mnóstwo świetnych utworów. Napisałem ten numer z myślą o mojej dziewczynie. Stąd Robert Janson.

Mogę się mylić, ale przypuszczam, że okres po „Slamie” był dla ciebie bardzo płodny, jeśli chodzi o pisanie tekstów. Materiału, który miał wejść na „Nowy kolor” było dużo więcej? Są jakieś odrzuty?

„Slam” wyszedł w maju. Po premierze miałem naprawdę dużo zaproszeń na wszelakie projekty. Chyba do października nie kreśliłem żadnych rzeczy na swój materiał. Pisałem tylko i wyłącznie dogrywki. Jak tworzyłem na swój album, to czułem, że idzie mi słabo i ostatecznie teksty lądowały w koszu. Pierwszym numerem, który napisałem i poczułem, że jest fajny był „Folder”, czyli numer otwierający krążek. Ten kawałek powstał na przełomie listopada i grudnia. Chwilę później napisałem „Tel3f0ny”. Cieszyłem się, że mam dwa zajebiste numery i to dało mi kopa do dalszego działania. Więc nie powiedziałbym, że w tamtym okresie byłem jakoś super płodny. A samych odrzutów nie mam dużo – może z pięć kawałków, z czego trzy to pełne numery.

Do czego wprowadza nas „Zielona herbata”?

Przede wszystkim do utworu „Bez ’00”, ale też do kawałka, który znajdzie się na albumie producenckim Persa – nagrałem na ten krążek numer o tym samym tytule. Szukajcie tam rozwinięcia „Zielonej herbaty”.

W notce promującej album napisałeś: „Zabawa konwencją, odejście od ciężkiego stylu – pozostając przy tym nadal starym Jankiem”. Potrafisz – mimo wszystko – wskazać wspólny mianownik, który łączy „Slam” i „Nowy kolor”?

Jest jeden główny wspólny mianownik – to o czym piszę, dzieje się naprawdę, ja nie wymyślam historii. Mówię o tematach przyziemnych. Nie nawijam o rzeczach, których nie ma. Rapuję o tym co mam, co mnie spotyka i co przeżyłem. Na albumie nie znajdziesz kłamstwa. Cały czas jestem sobą.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz