Przeglądając dzisiaj archiwum swojej strony, zorientowałem się, że jakoś w połowie ubiegłego roku zacząłem pisać notkę poświęconą „The Element of Suprise” i nie wiedzieć czemu jej nie dokończyłem. Czego nie dokończyłem rok temu, postanowiłem dokończyć teraz, warunek jest tylko jeden – muszę wśród swoich (wielu) empetrójek znaleźć ten album i go sobie trochę odświeżyć. Ok, już mam. A zatem do dzieła. Nie wiem, ja to chyba już kiedyś tutaj pisałem – ze słuchaniem przeze mnie płyt wydawanych po hm 2005, 2006(?) roku jest tak, że słucham ich albo wtedy gdy muszę, wtedy gdy ktoś mi je poleci albo wówczas gdy usłyszę je przez przypadek. Takim przypadkiem była sytuacja – pamiętam w jakim byłem szoku słysząc na bekstejdżu sklepu dwanaście cali (chyba jeszcze przed jego otwarciem, a już na pewno przed jego oficjalnym otwarciem) krążek „The Stimulus Package” – do dzisiejszego dnia uważam ten album za jeden z moich ulubionych – „Throw Your Hands up” to po prostu przegięcie. Dobra, wróćmy do „The Element of Suprise” – podwójny winyl ukazał się na rynku w maju 2012 roku nakładem wytwórni Ill Adrenaline Records w nakładzie jak dobrze pamiętam 600 sztuk, na discogsie piszą o 400 sztukach. Niemniej jest to nakład ściśle limitowany. Już wiem, doczytałem – łącznie płyt było 600 w tym 500 czarnych i 100 złotych kopii. Ja mam (nie)stety czarne krążki. Tak jak pisałem wcześniej, nie słucham zbyt wiele „nowego” rapu, ale jeśli już po niego sięgam (z przypadku, świadomie) to ciężko mi później wskazać coś lepszego. Płyta jest dla mnie cudowna, naprawdę. Cieszę się, że mam ten album u siebie, co tam, że na czarnych woskach.