Bitch (EWC): Film „Men in Black” osiągnął swój cel

20 rocznica pierwszej części filmu „Men in Black” to idealny pretekst do rozmowy z czołowym trójmiejskim malarzem, reprezentantem ekipy EWC – Bitchem. Nie ma co przedłużać, zapraszam do lektury!

Jaka jest geneza pierwszej części filmu „Men in Black”?

Wraz z rozwojem graffiti w Polsce zaczęły docierać do nas zagraniczne produkcje pociągowe. Na początku były to niemieckie filmy takie jak „Hard Knocks”, czy „Give Them Enough to Buff” z Monachium. One rozbudziły naszą wyobraźnię i chęć na uwiecznienie lokalnego pociągowego graffiti na taśmie filmowej. Na początku problemem było, że nikt z nas nie miał kamery, a o sprzęcie do montażu nie mieliśmy jeszcze wtedy pojęcia. Zaczęliśmy więc kombinować kamery po znajomych. Bywało tak, że mieliśmy w pakiecie kamerę i… kamerzystę. Kamery pożyczał nam m.in. Bahor, Bolo i DJ Cent, który wspierał nas na pierwszych akcjach. Często filmowali nas swoimi sprzętem także chłopacy z b-boyowego ABC – na czele z Hefo. To między innymi dzięki nim udało się zrealizować pierwszy „MIB”. Pożyczali nam kamery, kręcili i przy okazji byli czekerami. Chcieliśmy to zrealizować naprawdę dobrze i wiedzieliśmy, że niczym interesującym nie będą nudne nagrywki, jeżdżących paneli ze zmytymi szybami (które wtedy jeździły po kilka miesięcy, a nawet lat), czy pokazywanie nocnych akcji, nagranych w totalnych egipskich ciemnościach. Wiedzieliśmy, że trzeba to zrobić inaczej. Przygotowaliśmy zatem akcje w miejscach, które miały lepsze oświetlenie lub były najbardziej hardcore’owe. Dlatego do filmu trafiły prawie same whole cary z hangarów, Dworca Głównego, szalone insajdy, czy też street bombing z miasta. Wszystko zostało „wyreżyserowane” i ustawione specjalnie pod film.

Ta wizja spodobała się innym pociągowym malarzom?

Myślę, że tak, bo odbiór materiału był dobry. Film osiągnął swój cel – gdańska scena zyskała w Polsce hardcore’ową reputację, a poza granicami naszego kraju ludzie powoli zaczynali kojarzyć graffiti z Polski.

Z perspektywy czasu uważasz, że film zrobił więcej dobrego, czy złego dla polskiego graffiti? Pytam o to, bo spotkałem się np. z opiniami, że młodzi ludzie – pod wpływem filmu – zaczęli malować i myśleli, że w graffiti chodzi tylko o niszczenie kolejek i wybijanie szyb.

A to nie o to chodzi? (śmiech) Wszystkie te akcje z rozpierdolem były zrobione trochę dla śmiechu. Akcja ze scratchami i wybiciem szyby na podkładzie z Ice-T, udającym orgazm miała pewną dozę ironii. Nigdy tego nie braliśmy na poważnie. Te fragmenty były dla nas pewnego rodzaju zabawą z interpretacją tego, gdzie jest granica w niszczeniu mienia i definicji wandalizmu. Według prawa nieważne czy wybijesz szybę w pociągu, czy namalowałeś na nim obrazek, bo w obu przypadkach jesteś wandalem. Przyznam, że było to też trochę odreagowanie na tę całą nagonkę na graficiarzy w mediach. Może faktycznie nie spodziewaliśmy się tego, że część osób wybierze sobie z filmu tylko taki przekaz, ale ci, którzy nas znali, wiedzieli, że oprócz pojebanych akcji robimy też normalne obrazki.

Jedną z takich pojebanych akcji mogliśmy zobaczyć w drugiej części. Uważasz, że kara, jaką otrzymał Eldo, była wprost proporcjonalna do – nazwijmy to umownie – grzechu, jaki popełnił?

We „wmontowanie” tej sceny do produkcji było zaangażowanych kilka osób. Może nie do końca była to moja jazda, ale… tak jakoś wyszło. Wkurwiliśmy się, że „Men in Black” był użyty w „Blokersach” bez naszej zgody. Nie chcieliśmy być kojarzeni z tym hiphopolowym obrazkiem. Byliśmy wkurwieni na autora „Blokersów”, a Eldo dostał rykoszetem za jego tojowe farmazony. Latkowski od zawsze był typem, który robił rozdmuchane pseudodokumenty. Współczuję Eldo, że zgodził się wziąć udział w tym filmie .Mam na myśli „Blokersów”, nie „MIB-a”. (śmiech)

Wróćmy do tematu malowania. Jak wspominasz akcję, podczas której zrobiliście pierwszego whole traina?

Założyliśmy sobie, że zrobimy pierwszego whole traina w Polsce na sześć wagonów. Koniecznie chcieliśmy mieć dobre zdjęcia i nagrywkę z tego wydarzenia. Ciężko było coś takiego zrealizować na trójmiejskich miejscówkach, ale w końcu zdecydowaliśmy się na główny jard w Cisowej i na pociąg z drajwerami w środku, który musiał rano wyjechać w trafik. Zdarzało nam się wcześniej, że pociągi z whole carami były wycofywane jeszcze w nocy do buffu, tak byśmy nie mogli zrobić dobrych zdjęć. W tym przypadku PKP nie miało jednak takiej możliwości. Problemem byli tylko śpiący w nim kolejarze. Plan był taki, by pocisnąć szybko pięć holek, a na końcu na przypale zrobić ostatnią. Na akcję stawiła się prawie cała ówczesna trójmiejska śmietanka: EWC, OSC, FS, BSE, HB. Pamiętam, że w momencie, gdy zaczęliśmy malować skład z kolejarzami, drajwerzy do nas wyskoczyli i zaczęli coś sapać przez otwarte drzwi. Część ekipy w popłochu zaczęła uciekać i trzeba było w szeregach zaprowadzić porządek. Padło kilka bluzg, panowie zrezygnowani zamknęli drzwi, a my dokończyliśmy swoje dzieło. Nad ranem była pogoń za kolejką. Pociąg wyjeżdżał, jak jeszcze było ciemno i nie było szans na dobre fotki. Musiałem jechać za naszym whole trainem aż do Olsztyna, gdzie również nie udało mi się zrobić zdjęć, bo pociąg miał natychmiastowy kurs powrotny do Tczewa. Szybko się w niego przesiadłem i dopiero w Tczewie udało mi się zrobić dobre, dzienne fotki i nagrywkę, na której można usłyszeć pogawędką z paniami sprzątaczkami na jardzie. Chwilę potem padł w Warszawie drugi tak długi whole train, zrobiony przez WTK. Nie da się jednak porównać ze sobą tych akcji, bo w Warszawie zrobienie czegokolwiek w tamtych latach na Zachodnim, było prawie że legalnym malowaniem.

Jeśli już o Warszawie. Jaka jest geneza pierwszej akcji na warszawskim metrze? Podobno początkowo mieliście iść z lokalsami.

Poszliśmy na nią sami, bo chcieliśmy być pierwsi. Trochę wynikało to z rywalizacji między Gdańskiem a Warszawą. Nie chcieliśmy być wprowadzani i woleliśmy przeprowadzić akcję po swojemu. Dobrze, że tak się złożyło, bo dzięki temu udało nam się też złapać obrazki w trafiku. Malowaliśmy panele od ściany w niewielkiej odległości od kolejki i myślę, że nie byłoby opcji, żeby weszło tam więcej osób. Na kolejne akcje zaprosiliśmy już warszawiaków. Mieliśmy kilka prób i w końcu udało nam się zrobić metro w hangarze razem z Winzem.

Dlaczego nigdy nie udało wam się zrealizować czwartej części filmu?

Wszystko, co robiliśmy, było takie trochę pionierskie – pierwszy whole train, pierwsze whole cary w myjniach czy na Dworcu Centralnym w Gdańsku, pierwszy whole car na hamulcu, pierwsze metro, insajdy w dzień, pierwszy film pokazujący inne miasta w Polsce i tak dalej. Podnieśliśmy sobie wysoko poprzeczkę i po trzecim filmie, nie było już w sumie nic, czego byśmy wcześniej nie zrobili. A ile razy można pokazywać to samo? Kolejne akcje byłyby wtórne i nie miałyby już dla nas większego sensu.

Stąd pewnie twoje wyjazdy w odległe rejony i realizacja „Russian Roulette”.

„Ruletka” miała zupełnie inny klimat – skupiający się bardziej na podróży i odkrywaniu dziewiczych rejonów. To były wspaniałe chwile i bardzo się cieszę, że udało nam się wtedy odwiedzić takie miejsca. Teraz wszystko jest bardziej zglobalizowane i nie ma tej świeżości, którą pamiętam z naszych ówczesnych wyjazdów. W tamtych czasach, żeby dostać się na Ukrainę, Białoruś czy do Rosji, jeździliśmy pociągami, busami, marszrutami czy, tak jak na Kaukaz, płynąc promem z Ukrainy. Obecnie za sprawą tanich połączeń lotniczych można być w kilka godzin na miejscu. Dziewicze były też same systemy, nietknięte nigdy wcześniej przez plagę graffiti. To były naprawdę wyjątkowe chwile. Dzisiaj z ciekawością obserwuję, jak rozwijają się sceny w miejscach, gdzie my stawialiśmy praktycznie jako pierwsi tagi, a raporty z byłego bloku wschodniego ukazują się co roku na łamach magazynu „Concrete”.

Moskwa była najbardziej gorącym systemem, jaki tam zrobiłeś?

W Moskwie było spoko, ale nie była to najbardziej zajebista akcja z naszych podróży. W stolicy Rosji złapaliśmy w końcu jakieś kontakty do osób, które były aktywne i wiedziały, co robią. Na akcję byliśmy wprowadzeni, prawie że za rękę przez Fu Crew. Chłopaki mieli wtedy po 16 lat, ale już dobrze wiedzieli, jak to się robi! To była fajna misja. Taką bardziej konkretną akcją – która najfajniej mi się kojarzy, to rozdziewiczenie systemu w Niżnym Nowogrodzie. To był najdalej wysunięty przystanek na wschód w naszej podróży po Rosji. Mieliśmy kontakt do lokalesów, u których udało nam się przenocować, ale że byli to legalowcy, to nie zdecydowali się na hardcore’ową akcję. Poszedł za to z nami (jako operator kamery) b-boy, który jako jedyny nie miał strachu. Komfort posiadania kamerzysty to naprawdę luksus przy nielegalnym malowaniu pociągów, szczególnie jeżeli trzeba się włamywać do metra, które w Rosji uznawane jest za obiekt wojskowy. To dosyć stresująca sytuacja dla writera, który musi liczyć się z tym, że w razie przypału może być przesłuchiwany przez FSB. Oprócz tego, że fajnie udało się to wszystko nagrać, to samo miejsce również miało zajebisty klimat. Wejście na layup było dosyć przypałowe, bo prowadziło przez korytarz cleanerów i obsługi stacji, więc droga ewakuacyjna była taka sama – w razie przypału trzeba było się liczyć z przepychanką. Wagony stały pięknie odsłonięte przy platformie, co sprzyjało filmowaniu. Wszystko poszło gładko, a rano złapaliśmy pociąg na szerokiej stacji, która idealnie nadawała się do zrobienia zdjęć i nagrywki. Akcję podsumowałbym tak: dziewiczy system, fajna miejscówka, dobra nagrywka, fajny jasnoniebieski wagonik, udane fotki i trafik. Ocena 10/10.