fot. Mielzky w Nowym Jorku. Zdjęcie zrobił Little z Returnersów
Z Mielonem po raz ostatni rozmawiałem ponad siedem lat temu. Od tego czasu w jego muzycznym życiu zmieniło się bardzo wiele. Pogadaliśmy więc o tych wszystkich muzycznych przeobrażeniach i wyborach, które u niego zaszły. Ale na początku wspominamy zmarłego niedawno Pona.
Biorąc pod uwagę, że w jednym z ostatnich singli nawiązujesz do kawałka „Pierdolę to”, nie wyobrażam sobie, bym miał zacząć rozmowę w inny sposób – jak wspominasz Pona?
Wers wyszedł w niefortunnym momencie. Pona uważam za absolutny filar sceny — jego muzyka była bardzo ważna dla ludzi z mojego otoczenia. Większość znajomych, od których uczyłem się rapować, znała na pamięć „Ziping”. Od zawsze fascynował mnie techniczny rap, a na początku lat dwutysięcznych naprawdę mało kto mógł konkurować z jego charakterystycznym, gęstym stylem rymowania. Dzisiaj może to brzmieć memicznie, ale mówimy o czasach, kiedy poza Guralem i Fokusem mało kto rapował w ten sposób.
Innym z zipów, którego kiedyś cytowałeś jest Fu i jego „Dystans”. I tak sobie myślę, że w ostatnim czasie w twoich tekstach i podejściu do hip-hopu jest więcej luzu i… dystansu właśnie.
Myślę, że to nie jest kwestia dystansu, a zrozumienia, że przez sporą część życia odbierałem rap w niewłaściwy sposób. Stworzyliśmy w pewnym sensie swój podgatunek. Stworzyliśmy własne reguły gry, których się trzymaliśmy. Słuchaliśmy rapu zza oceanu i akceptowaliśmy pewne brzmienia i zachowania, ale nie wtłaczaliśmy ich do własnej muzyki, bo zabraniał nam tego niepisany kodeks. Sam przyłożyłem rękę do tego, by polski rap stanął w miejscu. Rap powinien się rozwijać w każdą możliwą stronę i dopóki będzie dobry, wszystko idzie zgodnie z planem. Zrozumiałem to bardzo późno i swoich słów już nie cofnę, ale… może tak właśnie ma być, po co mam je cofać? Muzyka ma odzwierciedlać to, jak się czuję w danym momencie, a skąd mam wiedzieć, jak będę się czuł za 10 lat? Chcę mieć furtkę, żeby nawet za 5–8 lat móc cofnąć słowa, które mówię teraz, jeśli uznam, że gadałem bzdury — to nic złego, to absolutnie naturalne.
Co wydarzyło się w twoim rapowym życiu, że uznałeś, iż nie chcesz się już kierować tym niepisanym kodeksem?
Nie było konkretnego wydarzenia. Chyba po prostu krok po kroku otwierałem się na ludzi, ich wizję muzyki i spojrzenie, które niejednokrotnie było totalnie inne od mojego. Nawet nie mówię tu o clubie 2020. Chodzi mi bardziej o poznanie Persa i całej ówczesnej ekipy Undadasea. Z wieloma moimi tekstami, szczególnie z pierwszych albumów, jest mi dziś kompletnie nie po drodze. Ludzie mylnie zakładają, że to zmiana, by uzyskać korzyści finansowe, ale nie rozumieją, że właśnie siedzenie w bezpiecznej bańce i nagrywanie tylko z „oldskulowymi raperami” mogłoby mi dać takie korzyści. Wyjście z tej strefy komfortu i działanie z różnymi artystami to nie korzyść materialna, tylko wystawianie się na ostrzał. Niepotrzebne było wtłaczanie ludziom, co mogą, a czego nie powinni robić. Szczególnie, że ten gatunek od zawsze cechowała wolność. Cieszę się, że udało mi się uwolnić z tego błędnego koła. Wierzę, że dzięki „dziwnym” kooperacjom pokażę ludziom, że moja paleta barw jest naprawdę szeroka. Czasem warto wyjść na zewnątrz bez niepotrzebnych uprzedzeń.
Wobec tego, ile dziś zostało z tego rapera, który kiedyś nagrywał „Żaden rap” i „Nowy klasyk”?
Niewiele. Poza tym, że nadal najbliżej mi do klasycznego brzmienia. Przestałem obwiniać innych raperów za swoje niepowodzenia. W tych kawałkach było dużo zazdrości. Uważałem, że należy mi się więcej, więc postanowiłem obwiniać za to innych twórców. Nadal komunikuję, jeśli kawałki mi się nie podobają, ale nad muzykę stawiam człowieka. Kiedyś miałem takie podejście tylko w gronie najbliższych.
Dlaczego uważałeś, że należy ci się więcej?
Wydawałem płyty, grałem koncerty, a nadal nie byłem w stanie nawet wyjechać na głupie wakacje. Pracowałem po 10 godzin dziennie po to, by wiązać koniec z końcem i zwyczajnie wkurwiało mnie, że tak jest. Nigdy nie wątpiłem w swoje umiejętności, bo jeśli raper nie uważa siebie za najlepszego, nigdy nie będzie dobry. Z czasem zrozumiałem, że skill jest jedynie miłym dodatkiem do całej reszty i tak jak w każdej innej profesji możesz być w czymś wybitny, a i tak nie odniesiesz sukcesu, bo ostatecznie to ludzie decydują, co im się podoba. To oni kreują scenę i budują wielkość artysty.
Wyjście z bańki ortodoksa sprawiło, że dziś nie masz problemu z tym, by latać na wakacje?
Nie. Dziś po prostu mnie to już nie irytuje (śmiech). Nie mam złudzeń ani oczekiwań względem rapu. Z perspektywy czasu uważam, że to przepiękna przygoda i należy doceniać sam fakt, że to wszystko nadal trwa. Nadal możemy grać koncerty, jechać w losowe miejsca w kraju i postawić tam studio, by pracować nad muzyką, bo wciąż są ludzie, którzy chcą jej słuchać. Zobacz, ilu zawodników wykruszyło się lub zniknęło nawet na 20 lat, a wrócili dopiero teraz, kiedy gatunek jest w szczycie popularności. Ja cały czas tu byłem, pracowałem i dawałem muzykę. To, że ta historia nadal się toczy, jest dla mnie dużym przywilejem.
Jakiś czas temu spadła na ciebie fala krytyki i niezadowolenia z powodu twoich muzycznych wyborów, ale czy ta krytyka wylała się poza cyberprzestrzeń?
Takie rzeczy odbywają się głównie w internecie. Wiadomo, że kilku artystów zabrało głos, bo uznali, że to moment mojej słabości i dorzucili swoje trzy grosze w social mediach, o nic mnie wcześniej nie pytając. Natomiast od raperów, z którymi miałem nawet zdawkowy kontakt, otrzymałem dużo miłych słów. Wiedzieli, że sytuacja jest nieciekawa. To naprawdę budujące, że zareagowali, żebym przypadkiem nie zwariował. Modne jest narzekanie na scenę, ale ja mam na nią zupełnie inny pogląd. W moim odczuciu scena jest dużo bardziej zjednoczona, niż sami słuchacze.
Ale ty przecież też byłeś gościem, który kiedyś nie pytał o nic, tylko wypowiadał się o innych w social mediach.
Jasne, że tak. Zdecydowanie za dużo gadałem, a za mało robiłem. Musiało minąć sporo lat, żebym zrozumiał, że jeśli chcę wybudować najwyższy budynek w mieście, nie powinienem zaczynać od burzenia innych.
Jak w ogóle czułeś się z tym wszystkim, co działo się wokół ciebie? Pytam, bo wiem z relacji innych, że nawet najtwardsi musieli zrobić sobie chwilę przerwy, kiedy nagle dwa tysiące osób pluło na nich w komentarzach.
Nigdy nie byłem popularny. Zazwyczaj wzbudzałem w ludziach neutralne albo pozytywne emocje. Mam na koncie utwory, po których spływało na mnie naprawdę dużo miłych słów. Masowy hejt był dla mnie kompletną nowością, mocno mnie przeraził, ale pokazał też, z czym muszą się mierzyć osoby będące na świeczniku. Dostałem tony DM-ów, wiadomości o wyrzucaniu moich płyt, gróźb i „życzeń”. Dostałem więcej wiadomości, niż miałem słuchaczy — a oni również pisali. To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać, dla kogo właściwie tworzę muzykę. Kilka dni siedziałem, gapiąc się w ścianę, po czym uznałem, że ta sytuacja nie może mną zawładnąć, bo w gruncie rzeczy słuchacze to obcy mi ludzie. Z perspektywy czasu widzę, że to było mi potrzebne. Dużo dzięki temu zrozumiałem i dziś mogę na jednym albumie nagrywać z Włodim i Biakiem, a zaraz potem z Vkiem i Malikiem — i z czasem nikogo już to nie będzie dziwić.
Pojawiła się choć przez chwilę myśl: „po chuj mi to było? Mogłem dalej nagrywać z tym przysłowiowym Włodim”?
Nie przypominam sobie takich myśli. Na początku wspomniałeś Pona, który dawno temu położył wers: „Bóg dał nam hip-hop, by nas jednoczyć, by otworzyć nam oczy”. Myślę, że w szerszym spektrum takie połączenia tylko spajają i rozwijają scenę oraz inspirują młodszych. A przynajmniej powinny.
Jeśli już o połączeniach — jak doszło do nagrania twojego kawałka z Malikiem Montaną? On akurat nie nagrywa z każdym, a jeśli już, to często z gigantami rapu — Gzuzem, Bonezem, NLE Choppą czy Sofiane.
Z Malikiem wymienialiśmy wiadomości od 7–8 lat. Myślę, że ta współpraca wisiała w powietrzu od dłuższego czasu. Cenię jego umiejętność robienia hitów, bawienia się flow i wiedzę na temat rapu. To naprawdę serdeczny facet i bardzo hiphopowa głowa. Zna całą rapową klasykę i albumy, których nie zna spora część słuchaczy, uważających się za fanów tego gatunku. To postać kontrowersyjna i ludzie mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, że jest w nim masa czystej, rapowej zajawki.
Niedawno miałeś okazję być w stolicy rapowej klasyki. Podobało ci się w Nowym Jorku?
Konieczny będzie powrót w opcji typowo turystycznej. Pojechaliśmy z zamysłem, by nagrać jak najwięcej materiału do albumu. Mieliśmy raptem kilka dni, a poruszanie się po Nowym Jorku na nogach lub metrem zajmuje sporo czasu. Stacjonowaliśmy na Manhattanie, więc kiedy po całym dniu pracy mogłem choć wyjść na papierosa, posłuchać muzyki i poobserwować ludzi w tej dżungli… coś magicznego. Dla nas rap stamtąd zawsze był ogromną inspiracją, więc fakt, że mogliśmy tam polecieć dzięki muzyce, to coś, czego nikt z nas nie zakładał. Oby była szansa na powrót w „normalnych” warunkach.
Nagraliście tam np. teledysk do kawałka „Baśka”, w którym wspominasz, że marnowałeś czas na rzeczy nieważne. Co teraz uważasz za naprawdę istotne?
Mówię tam o czymś, co wydaje się oczywiste. Dopiero z czasem zrozumiałem, że zamiast ciągle harować i kombinować, powinienem skupić się na rzeczach naprawdę ważnych, które dzieją się obok. Zbyt dużo czasu przepaliłem na rzeczy, które nie miały znaczenia. Dziś poświęcam czas głównie temu, co jest realne, namacalne i trzyma mnie przy ziemi. Staram się być bliżej zwykłej codzienności, której kiedyś nie zauważałem lub wręcz nie lubiłem. To właśnie te rzeczy leczą głowę lepiej niż jakikolwiek sukces.