
fot. Plash w Krakowie z singlem Passin’ Me By
„Każda z tych osób mega mnie inspiruję – zwłaszcza w świecie, w którym czasami świecenie dupą jest ważniejsze od umiejętności i wiedzy. Ciężka praca, szacunek i pokora” – powiedział niedawno Plash, odbierając nagrodę dla DJ-a roku przyznawaną przez serwis Popkiller. No więc zadzwoniłem w ubiegłym tygodniu do Plasha, by przez chwilę pogadać sobie o muzyczce, bo pretekst trafił nam się idealny – 8 czerwca zagra w Katowicach swój set przed koncertem The Pharcyde, ale gadaliśmy nie tylko o raperach z Los Angeles.
Muszę zacząć od twojego przemówienia, które wygłosiłeś odbierając nagrodę dla DJ-a roku.
Cieszę się, że o to pytasz. Zauważyłem, że obecnie ważniejsza jest ślepa pogoń za wyświetleniami i popularnością niż wiedza i umiejętności. Podam ci przykład. Chciałem sprawdzić dokonania kilku niby prężnie działających DJ-ów, ale nim się dokopałem do ich materiałów, musiałem przebrnąć przez całą serię rzeczy bezwartościowych – jakieś chwalenie się ciuchami czy cyckami. A kiedy wydawało mi się, że już dotarłem, okazało się, że natrafiłem na jakieś pseudomixowanie hitów z podłożonym dźwiękiem (śmiech). Jak to się ma do chłopaków, którzy naprawdę ciężko piłują sprzęt w domu, którzy mnie inspirują i podnoszą poziom sceny? Mam na myśli np. Eproma, NSC, Chmiela, Bena, Łapskiego oraz resztę naprawdę mocnej sceny turnatblstycznej. Nie twierdzę, że każdy musi być mistrzem turnatblizmu, ale jeśli ktoś gra i mixuje, niech robi to z serca, bo media społecznościowe i inne rzeczy to tylko dodatek. Podobne odczucia mam względem rapowych tekstów. Nie rozumiem ludzi, którzy mają szansę wyjść przed miliony ludzi z czymś wartościowym, a tego nie robią. Myślę, że słuchacze – często pogubione dzieciaki, szukające swoich wartości, które mają problem z dostaniem się do psychologa czy na terapie – tego potrzebują. Nie chodzi mi o moralizatorstwo, ale momentami mamy do czynienia z patologią i mocnym ryciem głowy. Kultura hiphopowa jest po to, by wyciągać ludzi z syfu, a nie ich tam ładować – choć oczywiście i takie sytuacje miały miejsce. Czasem otrzymam od znajomych jakiś link z kawałkiem, który odbieram jako kiepski żart, a później okazuje się, że ci ludzie mają mnóstwo słuchaczy. Mamy pato-celebrytów, ze sztuk walki zrobiono szopkę, a z kurew gwiazdy i kogoś wpływowego. Ludzie chcą to oglądać, więc media pchają to dalej, bo dzięki takim materiałom zarabiają pieniądze. Biznes się kręci! Co, kto lubi. My swoim dzieciom spojrzymy w oczy bez wstydu.
To pogadajmy o innych muzykach, których kawałki na pewno też otrzymujesz w linkach od znajomych. Jakim elementem twojej muzycznej diety były na początku nagrania z Zachodniego Wybrzeża?
Może się to niektórym wydać dziwne, ale ja swoją przygodę z muzyką rapową zaczynałem właśnie od West Coastu. Jednym z pierwszych klipów, jaki zobaczyłem, był „Who Am I (What’s My Name)?” Snoopa. To było jeszcze w czasach, gdy byłem zagorzałym fanem metalu i w ogóle muzyki gitarowej. Siedziałem wtedy u kumpla, który chyba jako jedyny miał w mieszkaniu satelitę. Jakiś 1995 rok. Typowe najntisy. Kiedy usłyszałem ten kawałek, z miejsca pogłośniłem telewizor. Koledze się to nie spodobało i zaczął się drzeć, bym ściszył (śmiech). Nie posłuchałem, bo uznałem kawałek za naprawdę udany.
Co poruszyło cię we wspomnianym kawałku i teledysku Snoop Dogga?
Na pewno jego melodyjność, barwa głosu i styl, w jakim rapował. Już wtedy kojarzyłem Parliament i George’a Clinton’a, więc wiedziałem, skąd pochodzą sample, których użył tu Dr. Dre. Bardzo podobał mi się klip, bo był mega nowatorski jak na tamte czasy. Można więc powiedzieć, że kupiła mnie całość. Od flow Snoopa po sam obrazek.
Kto jest dla ciebie esencją muzyki z Los Angeles? Snoop czy Pharcyde?
Nigdy nie lubiłem dzielić muzyki. Słuchałem wszystkiego, co mi się podoba i nieraz nawet nie wnikałem w to, skąd jest dany artysta. Nie porównywałbym muzyki Snoop Dogga do tego, co robili The Pharcyde, ale Pharcyde do Souls of Mischief czy Hieroglyphics już jak najbardziej. Mieli podobny sposób rapowania – momentami śpiewany. Pharcyde byli bardziej smooth, jazzowi. Każdy członek ekipy miał swój niepowtarzalny styl. Pamiętam że, kiedy zobaczyłem teledysk do utworu „Drop”, to nie potrafiłem rozkminić, jak oni zrobili ten klip, ale w końcu się dowiedziałem. Zainteresowałem się tematem i zobaczyłem, jakiś dokument. W ogóle ten moment, kiedy wchodzi sampel z Beastie Boys! Zwróć uwagę na moment, gdy teledysk idzie od tyłu, a oni rapują o tym, co dzieje się w danym momencie. Mistrzostwo. Rozwaliła mi głowę ich pomysłowość. Lubiłem w nich też tę inność – nie pokazywali gangsterki i ulicy, którą również uwielbiałem, ale ten moment powiewu świeżości był fajny. Przesyłali sporo pozytywnej energii.
„Drop” to moment, kiedy po raz pierwszy spotkałeś się z ich muzyką?
Wydaje mi się, że tak. W podobnym okresie trafiłem też na teledysk do „Runnin” i pokochałem ich muzykę. J Dilla zrobił tu kapitalną robotę. Oni idealnie do siebie pasowali – coś jak Guru z DJ-em Premierem. Dokładnie pamiętam dzień, kiedy go zobaczyłem. Siedziałem w dużym pokoju z moim tatą i klip po prostu pojawił się w telewizji na jakimś kanale typu TVP Polonia. Nie daję sobie obciąć ręki, ale myślę, że to był ten kanał. W pewnym momencie w TVP pokazywali w cholerę dobrych klipów i filmów – „La Haine”, „Beat Street” czy „Bullet”. Ja te filmy nagrywałem na kasety z „Dwójki”.
Które momenty w ich dyskografii są dla ciebie najlepsze?
Dla mnie ich dyskografia cały czas jest świeża i non stop wracam do ich albumów (śmiech). Wiesz, ja mam do nich wyjątkowe podejście, bo na początku swojej przygody z breakingiem tańczyłem pod ich muzykę. „Bizarre Ride II the” to album, który w pozytywny sposób namieszał w moim życiu, bo często tańczyłem pod kawałki z tej płyty. Podobnie „Labcabincalifornia”, który totalnie mnie wchłonął. Nie wyobrażałem sobie, bym nie miał schować do torby z płytami (już jako DJ) ich singli. Zawsze miałem przy sobie np. „Soul flower”, bo kawałek robił w klubie niesamowity vibe.
A jaki był vibe w 2014 roku na Warsaw Challenge, kiedy przed nimi grałeś?
Niedawno znalazłem na dysku video materiały z nimi z tej imprezy. Nagrywałem GoPro i czasami zapominałem, że kamera pracuje. Przyjechałem na próbę dosyć wcześnie. Próbowałem sobie gramofony przed walkami, a oni próbowali się zaraz po mnie. Jestem diggerem, więc mam sporo nagrań, z których samplowali. Puściłem jeden, bo byłem ciekaw, czy się zorientują. Zaczęli chodzić po scenie, popatrzyli na siebie, później na swojego DJ-a, a on zaczął machać rękoma i mówić – „To nie ja, to nie ja,! To ten koleś z Polski”. „Stary, jak się do tego dokopałeś” – rzucili w moim kierunku – „Panowie, nie słucham was od wczoraj”. Powiedzieli, że to najlepsze wejście na próbę, jakie można mieć (śmiech). Miałem okazję spędzić z nimi trochę czasu. Okazali się pozytywnymi ludźmi. Kiedy w ogóle schodzili po koncercie, podbili do mnie – „I jak było? Podobało się show? Bo my uważamy, że było zaaajebiściee”. Wtedy zrobiłem sobie z nimi zdjęcie, które mam do dzisiaj (to zdjęcie, które widzicie powyżej – przyp. Dusty). Opowiem ci jeszcze o ich show, bo to było jedne z najlepszych show, jakie widziałem. Naprawdę. Pharcyde zabrali wszystkich w ciekawą podróż. Widać, że są tancerzami, bo świetnie ruszają się na scenie. Niewiele osób może o tym wiedzieć, ale dwójka z nich tańczyła w klipie Mchaela Jacksona „Remember The Time”. Wtedy na Warsaw Challenge było fajne zderzenie styli, bo na drugi dzień grał DMX.
Opowiesz coś o koncercie DMX’a?
Brał na przykład ludzi na scenę albo się z nimi modlił. Pamiętam, jak jakiemuś typowi kazał robić pompki. Stałem za didżejką i w pewnym momencie zobaczyłem, jak kuśtyka do mnie chłopak o kulach. Zbliża się do mnie i pyta, czy może obok mnie postać, bo „Stałem sobie, oglądałem w spokoju koncert i nagle podeszło do mnie dwóch wielkich typów, podnieśli mnie i zaprowadzili na scenę. Krzyczałem, że nie chcę, ale mnie nie słuchali”. Więc wiesz – ten biedny stoi obok mnie przerażony, tamten wali pompki. Kosmos. Wpadłem w ogóle przez przypadek na DMX-a przed koncertem.
Jak to?
Zbliżały się finały, które miał grać DJ Renegade. Nie było go, więc zacząłem poszukiwania, a że było ciemno, wpadłem na jakąś postać. Byłem przekonany, że to on. Krzyknąłem na niego, że zaraz finały i gdzie on był? Po chwili zorientowałem się, że patrzyły na mnie wielkie oczy i okazało się, że krzyczałem na… DMX-a. Usłyszałem tylko jego charakterystyczny, mocny głos – „What’s up man?”. Był naprawdę przerażający. W szoku zbiłem mu piątkę i życzyłem powodzenia na koncercie. Pomyśl, co by było, gdyby wszedł na scenę i zagrał ten finał (śmiech). A, jeszcze jedno. Nie wiem, czy to prawda, ale podobno był na tym koncercie ze swoim kuratorem, bo wtedy ledwo co wyszedł z puchy. Pokój jego duszy.
Nie sposób nie zapytać cię o tribute, który nagraliście jako Flue dla The Pharcyde.
Na pomysł wpadliśmy z Bolanem. Bardzo długo pracowaliśmy nad tym materiałem. Zaangażowaliśmy muzyków, z którymi ćwiczyliśmy kilka dobrych miesięcy. To, co wszyscy widzą w sieci, nagrywaliśmy na żywo. Nie cięliśmy tego w żaden sposób. Najpierw rozpisaliśmy kawałki, które zaprezentujemy i wymyśliliśmy, jak chcemy je zaaranżować, a później zaczęliśmy ćwiczyć z muzykami. Przyznaję, że niektóre kawałki były trudne do zagrania, ale mimo wszystko uważam, że poszło nam to wszystko w miarę okej. Wiedzieliśmy, jak chcemy to zrobić, więc nie było też jakiegoś wielkiego główkowania.
Z jakim odbiorem spotkał się „Tribute to The Pharcyde”?
Z bardzo pozytywnym. Najfajniejszym momentem było, kiedy The Pharcyde do nas napisali. Bardzo nam dziękowali i wszędzie udostępniali video. Do dzisiaj zdarza im się to wrzucić do neta. Był nawet plan, byśmy stworzyli wspólny kawałek. Z Beatnuts też mieliśmy nagrać numer – mieliśmy już nawet gotowy podkład.
Rozwiniesz temat?
To wszystko działo się na festiwalu Outbreak na Słowacji. The Beatnuts skończyli grać swój koncert i przyszli zobaczyć nasz występ. Stary, oni byli w szoku. Chodzili obok nas z telefonami i cały czas nagrywali. Napierdzielam w pady, patrzę, a obok mnie Juju. Kurwa, grubo. Po koncercie podeszli do nas i powiedzieli, że zagraliśmy mocny koncert. Mam gdzieś nagrywki z tego dnia i wspólne zdjęcia, których chyba jeszcze nie publikowałem. Zresztą z tym festiwalem wiąże się co najmniej kilka anegdotek.
Daj jeszcze z jedną.
Na innej edycji grali M.O.P. Ja już wtedy nie piłem, ale chłopaki z Flue sobie trochę pozwolili. Poszliśmy do karczmy i postanowiliśmy, że rozkładamy sprzęt i po prostu gramy dla ludzi. Grałem akurat kawałek Flue z samplem, który użyli w „Ante Up”. Gramy, grami i nagle pojawiają się M.O.P. (śmiech). „Co jest grane? To zajebista wersja” – jakoś tak to skomentowali.
8 czerwca zagrasz w Katowicach przed Pharcyde. Zdradzisz, co przygotowałeś na tę okazję?
Mam pewien plan i powoli wprowadzam go w życie. Moja głowa już wie, co zagram i jaki vaib pokażę. Ułożę coś specjalnego. Wykonam swoją robotę najlepiej, jak potrafię. Uwielbiam koncertową adrenalinę, bo bo on w moim wypadku przekłada się na dokładność i skupienie. Chciałbym, by Pharcyde tego dnia byli sobą, bo to, co widziałem w Warszawie, było mistrzostwem świata. Fajna, Pharcyde’owa wycieczka.
Bilety na imprezę możecie kupić tutaj.