Matis: Na scenie wciąż jest wielu raperów, którzy trzymają się korzeni

photo credits: Matis w Częstochowie podczas koncertu promującego jego nowy winyl. Zdjęcie wykonał niezastąpiony Dziondzior.

Jeden z moich rozmówców (niestety nie pamiętam już który – sorry!) ukuł swego czasu teorię, że Częstochowa w pewnym momencie stała się krajową stolicą boom bapu. Jestem w stanie się z nią zgodzić, ale pod warunkiem, że słowa „boom bap” weźmiemy w mały cudzysłów, bo owy rozmówca miał na myśli okres, kiedy do głosu dochodzili: Żyto, Sarius, Sensi czy Matis i cała Centrum Strona, a przecież nie każdy z tych artystów nagrywał albumy w takim właśnie stylu. Tyle tytułem wstępu. Przed wami wywiad z Matisem, który – jak uważa – nadal żyje hip-hopem i go praktykuje.

Ostatni raz mieliśmy okazję porozmawiać w 2016 roku. Czy na przestrzeni tego okresu zmieniło się twoje podejście do hip-hopu?

Matis:- Zupełnie się nie zmieniło. Nadal nim żyję i praktykuję. Lubię i czerpię z tego dużą satysfakcję – począwszy od produkcji, na pisaniu wersów kończąc. Bacznie obserwuję też graffiti, którym jaram się od lat. Wiadomo, że często zdarzają mi się wzloty i upadki i nieraz chciałem tym wszystkim pierdolnąć, ale takie przemyślenia pojawiają się tylko na chwilę, później wracam. Co do samej branży i raperów – wielu z nich ma już niewiele wspólnego z hip-hopem. Mówię oczywiście o mainstreamie, który obecnie jest popowy i nastawiony na zyski. Wielu raperom nie mogę odmówić skillsów, ale sama forma podania ich muzyki często do mnie nie trafia. Dzisiaj, tak jak i kiedyś, chuj mnie obchodzi, co dzieje się na szczycie tego biznesu. Bardziej stawiam na ambitniejsze produkcje, które przez swój charakter zazwyczaj docierają do zdecydowanie mniejszej grupy odbiorców. To, że coś nie idzie szerzej, nie oznacza, że jest gorszego sortu, ale pamiętajmy, że na scenie wciąż jest wielu raperów, którzy trzymają się korzeni. W rapie dzieje się sporo, wybór jest szeroki.

Miałeś moment, kiedy chciałeś wyrwać się z metaforycznej piwnicy i pójść dalej, nagrywać dla większej liczby ludzi?

Nigdy nie czułem takiej potrzeby, ale oczywiście nie wykluczam takiej próby w przyszłości. Projekt, nad którym teraz pracuję, nie jest boombapowy, ale nie jest też jakoś stricte nowoczesny, trochę sobie eksperymentuję. Co do takiego wejścia w nowe brzmienia – jeżeli miałbym to kiedykolwiek robić, to musiałoby się to odbyć z producentem, który wie, o co chodzi, bo sam nie chcę się za to zabierać od strony muzycznej. Nigdy nie chciałem podkładać się pod to, co jest aktualnie modne, bo wraz z upadkiem zainteresowania na dany kierunek poszłoby się jebać to wszystko, co zrobiłem wcześniej i musiałbym się dostosować do trendów. Założę się, że ludzie, którzy tak mają, mogą być poważnie zafiksowani na tym punkcie. Może im to zajebiście ciążyć na psychice i wolności tworzenia. Ja mogę robić to, co mi się podoba i nie muszę się martwić, czy moje kawałki zyskają popularność. Nagrywam dla siebie – jest to jednocześnie błogosławieństwem i zgubą.

Zgubą?

Jeżeli robię muzykę bez kalkulacji, niszową, bez próby wstrzelenia się w trendy, to z automatu jestem skazany na to, że będę miał mniejsze zasięgi, a odbiór moich kawałków będzie daleki od komercyjnego. Opiat idealnie to ostatnio przedstawił na bazie swojego Spotify Wrapped. Jego produkcje dla Kabe (swoją drogą – zajebistego rapera), to odtworzenia rzędu dziesiątek milionów, a miesięczna liczba słuchaczy dobija do 700 000. Z kolei na profilu jego alter ego – Opiat the Phantom (tutaj znajdziesz nasz wywiad – przyp. Dusty). mamy tylko 1400 słuchaczy. Czy to oznacza, że jego podziemny projekt „The Mystery Of Polish Shadows Vol. 2” jest gorszy? W ogóle! Jest dojebany na maksa. To jedna z najlepszych płyt, jakie słyszałem na naszym podwórku w ostatnim czasie. Opiat odnalazł się w tych dwóch światach.

Myślę, że od Spotifya w prostej linii możemy przejść do kawałka „Czarne lustro”, w którym opowiadacie o cyfrowej rzeczywistości. Zapytam ogólnie – jak media społecznościowe na ciebie wpływają?

Skłamałbym, gdybym ci teraz powiedział, że nie jestem wjebany w telefonik. Jestem uzależniony od mediów społecznościowych i streamingów, ale kto dziś nie jest? Kiedy robisz coś związanego ze sztuką lub biznesem, to trudno zrezygnować z tej formy komunikacji ze światem. Umówmy się – nie ma cię w necie, nie ma cię wcale. Jednak zauważyłem, że kiedy pracuję w studiu, to telefon jest absolutnie na drugim planie i wcale po niego nie sięgam, a już na pewno nie w celach przepierdalania czasu na Instagramie. Co do samej zawartości mediów społecznościowych – jestem w tym wieku, że detektor farmazonu funkcjonuje jeszcze prawidłowo i na razie potrafię odróżnić fejk od prawdy, ale… niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie złapał się na clickbait. W każdym razie – wpływ social mediów na ludzi jest duży, nawet jeśli inni mówią i myślą, że tak nie jest.

Wypowiedziałeś przed chwilą – bądź co bądź – gorzkie stwierdzenie: „Nie ma cię w necie, to cię nie ma wcale”. Jak się czujesz z takim stanem rzeczy?

Taki stan rzeczy wynika z postępu cywilizacyjnego i nic nie jesteśmy w stanie zmienić w tej kwestii. Oczywiście możemy siedzieć pod kamieniem, ale to nie sprawi, że będziemy bardziej widoczni. Kiedy wchodziły telefony z dotykowym ekranem, wielu użytkowników telefonów z przyciskami (w tym ja), zapierało się, że nie przeskoczą na dotyk. Teraz jest czymś niewyobrażalnym nieposiadanie smartfona. W każdym razie – jeżeli, ktoś wypracował sobie zasięgi tradycyjnymi metodami, bez udziału Internetu to szacunek.

Domykając temat. Jak odnajdujesz się we współczesnym, cyfrowym świecie?

Całkiem dobrze. Jest na przykład o wiele łatwiej i wygodniej załatwić pewne sprawy czy coś kupić. Nie oszukujmy się – żyjemy w najlepszych technologicznie czasach, a zaraz będziemy żyć w jeszcze lepszych. Te wszystkie ułatwienia powodują, że trzeba się pilnować w sieci, by nie wjebać się na minę, bo czasy są takie, że łatwo o uśpienie czujności.

Czegoś ci brakuje?

Ten cyfrowy świat wyrwał z ludzi normalny sposób nawiązywania relacji. Rozmowy przeniosły się na komunikatory i to jest słabe. Kiedy widzę dwie osoby siedzące przy tym samym stole, które komunikują się przez smartfon, to nie oceniłbym tej sytuacji jako coś dobrego, to nie jest fajny widok. Tęsknię za wieczornymi spotkaniami w grupie z ziomalami z dzielnicy i za czasami, kiedy nikt nie miał telefonu w kieszeni, kiedy człowiek niespecjalnie martwił się o kolejny dzień. Było beztrosko.

Teraz martwisz się o jutro?

Tak. Mam nadzieję, że wszystkie klocki ułożą się w taki sposób, że nasz kraj nie będzie polem do rozgrywania politycznych konfliktów zbrojnych. Wystarczy, że ludzie w naszym kraju są podzieleni przez to, co pierdolą im w telewizji. Przekaz mediów jasno pokazał, że można skłócić społeczeństwo bez ani jednej rakiety. Mnie to na szczęście nie dotyczy, bo mam absolutnie wyjebane na każdą ze stron tej przepychanki.

Myślisz, że podziemna rapowa scena też jest pełna podziałów i niedopowiedzeń?

Każde środowisko jest podzielone i pełne niedomówień. Nie ma znaczenia, czy mówimy o raperach czy o wędkarzach. Zawsze są jakieś kosy – mniejsze, większe. Nasza podziemna scena trzyma sztamę. Nie mówię oczywiście o tym, co czasem dzieje się w kuluarach, spoglądam na całość. W szczegóły nie ma się co zagłębiać, bo zawsze można się doszukać jakichś spin. Cieszę się, że polski underground wydaje swoje produkcje i dobrze sobie radzi samodzielnie. Ja staram się dotrzymywać słowa i być maksymalnie w porządku wobec ludzi, z którymi współpracuję. Jednocześnie działam tak, by nie zawieść ludzi, którzy czekają na moje płyty.

Dyplomacja na najwyższym poziomie. To zapytam inaczej – zawsze byłeś w porządku wobec swoich muzycznych współpracowników?

Oczywiście, że zdarzyło mi się zachować nie w porządku. Nie były to co prawda jakieś poważne zgrzyty, ale niektóre z nich pozamykały mi furtkę do dalszej współpracy. Raz na przykład krzyknąłem do kogoś o siano za muzę, a nie powinienem tego robić, bo wcześniej otrzymałem od niego za darmo beat. W taki właśnie chujowy sposób zakończyłem naszą współpracę. Byłem wtedy młody i za bardzo obrośnięty w piórka. Teraz nie odpierdalam podobnych numerów.

Jaką rolę w twoim muzycznym życiu pełnią pieniądze? Pytam, bo czasem mam wrażenie, że mimo iż minęło już 36 lat od 1989 roku, Polacy wciąż mają problem, by o nich mówić.

Nie grają pierwszoplanowej roli, ale są oczywiście istotne, by funkcjonować. W kwestiach muzycznych nie na wszystko patrzę przez pryzmat siana, nie za wszystko je biorę. One są bardziej dobrem towarzyszącym niż czymś, z czego się utrzymuję. Robię też bity dla hajsu, czasem wystawiam je na sprzedaż, ale głównie po to, by opłacić studio. Nie jestem hurtownikiem, nie napierdalam muzyki na sprzedaż jak szalony, bo priorytetem jest dla mnie tworzenie muzyki dla siebie i ludzi, z którymi akurat mam kolabo. Zrobiłem ostatnio kilka projektów z artystami na miejscu, w studiu i czerpię z tego więcej zajawy niż z tworzenia paczek, wysyłanie ich i czekania na feedback.