Polska scena to nie tylko sukcesy na Spotify, wyprzedane hale i kooperacje ze światowymi markami. Mamy jeszcze raperów – tak zwanego – „środka”, którym warsztatowo niczego nie brakuje, ale z wielu powodów się nie przebili. Polski rap to koncerty za 200 zł, nieukończone projekty, robota na etacie, długi, frustracja, zazdrość, chora rywalizacja, mefedron, wóda i ego, które zniszczyło wiele relacji. Jednymi z artystów reprezentujących ten „środek”, jest ekipa Zerologo, którą tworzy dwóch raperów, duet producencki i DJ. Hiphopowy kolektyw w pełni.
Podobno lubicie sobie żartować i kpić z polskiego rapu podczas konwersacji na messengerze.
Siwski (NNFOF): Może nie tyle kpić, ile dyskutować z humorem. Lubimy brać pewne rzeczy z przymrużeniem oka.
Boomski: Uprawiamy rapowy hate-watching, bo zdarza się, że rapowa scena przypomina tanie reality show.
Tytan (NNFOF): Jebać polski rap (śmiech).
Witek: No wiadomo, że polski rap to dużo beki, a lokalnie bywa jeszcze bardziej śmiesznie. Każdy powód do bajery jest dobry, a jak bawi to jeszcze lepiej.
A gdybyśmy spróbowali podejść do tematu poważnie. Są jakieś aspekty na tej scenie, które was niepokoją czy wręcz przerażają?
Witek: Szkoda, że dziś hip-hop to już tylko rap. No dobra – graffiti ma się jeszcze dobrze, ale cała reszta to odległy drugi plan. Wszystko idzie w kierunek disco-polo, a to już, kurwa, przesada. Lubię rzeczy fresh, ale czasem to już za daleko. No i tłuką tym małolatom śmieci do głowy. Daj spokój.
Boomski: Nie ma już tego surowego vibe’u. Wszystko jest przewidywalne i ma identyczną trajektorię. Wszystko jest poukładane, wyreżyserowane, zaplanowane. Jeśli nie ma buntu, to nikogo nie wkurwiasz, a jeśli nikogo nie wkurwiasz, to nie wywołujesz emocji. A właśnie o emocje w rapie chodzi przede wszystkim. Moja odpowiedź brzmi jak marudzenie zgorzkniałego truskula – to nie jest hip-hop.
Siwski: Do robienia rapu nie potrzeba już żadnego street creditu. Można być youtuberem, mieć jakieś poczucie rytmu, zerową wiedzę o kulturze, a i tak ma się fanbase, który wszystko kupi. Idąc dalej tym tropem – wydaję mi się, że prawdziwy rap stracił swoją tożsamość przez to, że jest tak łatwo dostępny.
Danek: Przeraża mnie brak fundamentalnej wiedzy u słuchaczy. Artyści potrafią robić disco-polowe kooperacje lub kserować zagraniczne numery i nikt nie ma z tym większego problemu. Czasy zdrowej zajawki i kultury dawno się skończyły. W zamian tego mamy czasy kreacji i produktu na sprzedaż. Jebana poprawność polityczna tak mocno emanuje, że aż się nóż w kieszeni otwiera. Boli mnie patrzenie na kierunek, w którym to wszystko zmierza.
No to zabawmy się w badaczy przyszłości – dokąd zmierza polski hip-hop?
Boomski: Ja bym chciał odbić już od marudzenia na stan hip-hopu, bo wbrew pozorom nie jesteśmy jakimiś malkontentami i zgorzkniałymi boomerami.
To już ocenią ludzie (śmiech).
Boomski: Patrzę na przyszłość polskiego rapu z dużą dozą optymizmu. Aktualne trendy – jak to trendy – przeminą. Ze względu na swoją pracę śledzę trendy na świecie i zauważam zwrot w kierunku klimatu lat 90, początku lat 2000. I nie mówię tutaj tylko o muzyce, ale o modzie, grafice, reklamie – ten vibe wraca. To nie znaczy, że nagle zaczną pojawiać się numery w stylu Mobb Deep, ale myślę, że ta muzyka wróci do czerpania z sampli, z całego dorobku złotej ery i przekuje to w nowe, ciekawe brzmienie.
A wśród dzisiejszych utworów znajdujecie jakieś ciekawe?
Boomski: Aż sobie odpaliłem listę polubionych numerów na Spoti… nie mam tam nic polskiego. Ale ostatnio pozytywnie zaskoczył mnie Szpaku na Red Bull 64 Bars, bo wszystko tam brzmi jak należy. Energia, agresja, wierzę mu. Świetną robotę robi OKI, byleby już nigdy nie wracał do klimatu z „Malibu Barbie”. Koneser ma świetny przelot – praktycznie wszystko, co wychodzi od tego typa, jest fresh. Młody SMF ma ciekawy vibe. No i nowy Dizkret – tam wszystko jest poskładane ze smakiem. Otsochodzi „New York Freestyle” to też świetna sprawa. Gedz jest graczem. Z bardziej kontrowersyjnych rzeczy to podszedł mi singiel Malika Montany – „Adwokat Diabła Intro”. Miałem nadzieję na to, że na płycie będzie więcej takich smaczków. Podoba mi się, że raperzy odnoszą sukcesy komercyjne, zapełniają stadiony. To jest na plus.
Wśród słuchaczy rapu pojawia się często taki stereotyp, że staro szkolni raperzy nie odnajdują się w tych nowych tempach. Jak to jest z wami?
Boomski: Jacy staro szkolni? Już abstrahując od pytania, to nic bardziej mnie nie wkurwia niż nieodpowiednia nomenklatura w rapie (śmiech). Ostatnio coraz częściej do treu-schoolowego, boom-bapowego czy czysto ulicznego rapu słuchacze (i sami raperzy) przyklejają łatkę „old-school”. Wkurwia mnie to. Old-school to w moim rozumowaniu – Melle Mell czy Sugarhill Gang, a nie po prostu rap na samplach i mocnej perkusji. Przez ponad 20 lat byłem zatwardziałym truskulem. Kiedy kilka lat temu poprosiłem Tytana o beat, odpisał mi – „robię teraz płytę z przyjacielem i nie dam rady”. Czyli w wolnym tłumaczeniu – „spierdalaj łaku, bo nie poradzisz sobie na moich beatach”.
Miał rację?
Boomski: No, kurwa, miał. To nie jest tak, że robisz w tempie 92-95 bpm i magicznie przeskakujesz na jakieś double tempo 140 bpm czy 2step. Dlatego pierwsze 3 numery, które nagraliśmy, wylądowały w koszu. To, że na naszej płycie są inne beaty niż klasyczne, to tylko zasługa ciężkiej pracy w studiu z Wojtasem i Matim. Uwierz mi, że tam nie ma taryfy ulgowej. Nigdy wcześniej nie dostałem takiego werbalnego wpierdolu podczas nagrań. Najbardziej wymagający jest Tytan, bo zawsze ma konkretną wizję kawałka na jego podkładzie. Jeśli coś nie jest po jego myśli, to mówi wprost – „Co ty tam beblasz? Od nowa. Daj mi emocje”. To nie oznacza, że na boom-bapowych beatach od Siwskiego, jest łatwiej. Ten to dopiero jebany perfekcjonista, niemiecki ordnung. Pewnie kiedyś się pobijemy w studiu (śmiech).
I tak właśnie wyglądała praca nad waszym nowym albumem? Takie „zdrowe przepychanki” i wspólne dążenie do najlepszej wersji siebie?
Witek: Studio to pole bitwy, rapuj albo giń (śmiech).
Boomski: Dużo, jak to nazwałeś, zdrowych przepychanek. Na pewno nie jest mięciutko i miło. Nie pozwalamy sobie na słabe momenty. Numer jest skończony dopiero w momencie, kiedy wszyscy tak stwierdzamy. Z tą najlepszą wersja siebie, to mam akurat pewien zgrzyt. Nazwałbym to właśnie „najgorszą wersją siebie”. Na płycie jest dużo brudu, żółci i obserwacji. Pewnie ktoś teraz powie, że to już było, że rap w takiej formie nie ma szans na to, by znaleźć szersze grono odbiorców. Przecież warstwa tekstowa jest teraz absolutnie marginalna. Uważam, że właśnie takiego rapu brakuje obecnie na scenie. Wszystko dookoła jest miękkie, wyważone, poprawne politycznie. Nie chcemy tacy być. Świat się zmienił od czasu takich płyt jak „Skandal”, „W witrynach odbicia” czy „Na legalu?”, ale nadal jest w nim dużo brudu tylko przykrytego filtrem. Ludzie wciąż balansują na granicy upadku. O tym chcemy mówić.
Powiedziałeś, że wszystko dookoła jest miękkie i wyważone. Jak myślicie, dlaczego tak jest?
Boomski: Z tym wszystkim, to może trochę na wyrost, nie chciałbym aż tak uogólniać i wsadzać wszystkich newcomerów do jednego worka. Niemniej żyjemy w czasach, w których rap został mocno odcięty od hip-hopu. Bardzo mocno uświadomił mi to kontrowersyjny dokument Netflixa. Tam w jednym z odcinków była poruszona kwestia powstawania numerów w dzisiejszych czasach. Nie kupuję tego, że wchodząc do studia, trzeba skupić się na top linach czy na tym, by jakiś fragment trendował. Upraszczanie słownictwa, marginalizowanie treści kosztem łatwo przyswajalnej formy? To nie jest hip-hop.
A co nim jest?
Boomski: Zerologo! My wchodzimy do studia z założeniem, że mamy rozpierdolić. Numer ma żreć od początku do końca. Nie zdarzyło nam się myśleć w kategoriach – zróbmy to pod media społecznościowe, będzie viral. Raperzy przestali już mówić swoim głosem – pewnie ze strachu przed cancelowaniem artystów wyrażających skrajne opinie. Młodzi potrafią świetnie przekazać emocje w kawałkach, ale szkoda, że te emocje są puste i skrojone pod zasięgi. Hip-hop zawsze miał w sobie nutę szorstkości, nawet jeśli był melodyjny, nawet jeśli beat był pocięty cieplutkim samplem z soulu. Absolutnym szambem i anty hip-hopem są twory w stylu Modelki… Przecież tam jakiś młotek siedzi i wprost mówi, że zrobili sobie casting na ładne dziewczynki, które będą odpowiedzią na rozwijający się trend kobiecego rapu.
Siwski: Ludzie zajmujący się przemysłem muzycznym, dobrze wiedzą, że prawdziwy rap nie dotrze do szerszego grona i nie każdy będzie go słuchał, więc wydają płyty dla wszystkich.