fot. archiwum prywatne
Hiphopowa prasa już jakiś czas temu odeszła w naszym kraju do lamusa, ale na szczęście nie wszyscy mają powody do zamykania swoich mikroredakcji. Concrete (magazyn dokumentujący wschodnioeuropejską scenę graffiti) z drukarni wychodzi z mniejszą lub większą regularnością od 19 lat. Przed chwilą ukazał się kolejny, jubileuszowy numer. Uznałem, że to dobry pretekst do rozmowy z jego właścicielem. Pogadaliśmy między innymi o kryzysowych momentach w historii magazynu.
Jakie korzyści płyną dla ciebie z wydawania magazynu na papierze w cyfrowym świecie?
Concrete Magazine: Dla mnie jest to przede wszystkim satysfakcja z kontynuacji projektu, który powstał w mojej głowie prawie 20 lat temu. To próba połączenia w jednym piśmie kilku wschodnioeuropejskich scen, miast, państw i tworzenia czegoś razem. Jaram się tym, że projekt przetrwał, że ludzie chcą wysyłać zdjęcia i są zainteresowani pismem. Jeżeli chodzi o erę cyfrową, to mam wrażenie, że publikacje wydawane w limitowanych nakładach i tworzone z zajawki dla konkretnych odbiorców, bronią się niczym limitowane edycje winyli w świecie streamingu.
W którym momencie podczas pracy nad nowym numerem czujesz największą satysfakcję?
Największą satysfakcję czuję chyba w momencie, kiedy po ogłoszeniu deadline’u dostaję na maila ciekawe rzeczy. Dopiero wtedy robienie kolejnego numeru nabiera sensu.
Były momenty kryzysowe, kiedy uznałeś, że chcesz zwinąć magazyn i że jego prowadzenie nie ma już sensu?
Po każdym wydaniu mam trochę dosyć. To jest ogromna ilość pracy do wykonania. To nie wgranie fotek na Instagram. Obrabianie ponad tysiąca zdjęć i cały skład jest męczące. Dodatkowo ogarnięcie reklamodawców, dystrybucja, logistyka, kontakty z drukarniami. To sprawy, które zajmują dużą ilość czasu i energii. Każdy numer może być ostatnim. Nigdy nie wiadomo, jakie przeszkody będą przed kolejnym wydaniem. Czy będą ciekawe rzeczy do opublikowania? Czy ceny papieru znowu wzrosną? Czy reklamodawcy się nie wycofają z powodu kryzysu? Czy nie będzie zamówień od sklepów? I tak dalej. Później przychodzi moment premiery i gazeta rozchodzi się w ciągu miesiąca, a ja znów jestem w szoku, że to się udało.
A co poza zajawką, o której mówiłeś wcześniej, sprawia, że tobie nadal chce się kontynuować projekt?
Radość z tego, że projekt nadal istnieje. To chyba trochę takie poczucie dumy z własnego dzieciaka i patrzenie, jak dorasta. Motywację daje mi obserwowanie rozwijających się graff scen w poszczególnych krajach i miastach, które kiedyś odwiedzaliśmy. Patrzenie na zmieniające się pokolenia, pojawianie się nowych ludzi, którzy napierdalają na niesamowitym poziomie, ale i starych, nadal aktywnych, writerów. To wszystko sprawia, że ma to dla mnie nadal sens.
Które sceny najbardziej rozwinęły się w ciągu ostatnich lat?
Warszawa jest dobrym przykładem. Od starych graczy po świeże twarze i ludzi z innych miast, też tych zagranicznych. Style od takich ekip jak – WTK, DRS, UKS, 7DC, TNA, HXM, HOT, OK, CR, DAR, HCZ, LEGZ i wielu innych. Gdańsk w ostatnich latach przeżywa rozkwit pociągowego bombingu – Siek, Alem, Awro i inni. Czesi od Pragi przez Brno po Ostrawę – TSU, DSTS, WATT, ISK, BV, SYT, CD, BUM, LONT. W Bukareszcie nastąpiły rewolucje. Pamiętam to miasto i metro bez ani jednego obrazka. Później czasy pierwszego rozpierdolu w wykonaniu Erpsa i Serma. Pamiętam, jak Erps śmiał się z jednego młodego chłopaka, który dopiero zaczynał. Miał z niego bekę, że nie potrafi mówic po angielsku. Wspomniany chłopak kilka lat później stał się nowym kingiem w Bukareszcie i pomalował niejeden system za granicą. Mowa oczywiście o Mserze. Ukraińska scena bardzo rozwinęła się od naszego pierwszego numeru. Takie ksywki jak – Frost, Tonek, Febs, Rubae, Kibr, Naser, Plus, Bios, Keyo, Seto, Bosie i ekipy LEGZ, FKS, DNRS, JGS, F3C. Niestety z powodu wojny nie mamy możliwości publikowania wielu pociągów z tamtego regionu, ale niektórzy wciąż je robią. Część z wymienionych osób nie wysyła nam zdjęć do gazety, ale widać, że robią sporo i dobrze.
Pojawia się czasem pokusa, by publikować najwięcej zdjęć z miast/państw, w których Concrete cieszy się największą popularnością?
Nie rozumiem za bardzo tej pokusy. To naturalne, że tam, gdzie jest największe zainteresowanie magazynem, stamtąd przychodzi najwięcej materiału. Są też kraje, gdzie nie ma żadnej dystrybucji, ale są fotki. Bazujemy na nadesłanym materiale. Staramy się pokazać poszczególne sceny. Nacisk w gazecie jest położony przede wszystkim na jakość produkcji, nie publikujemy nic na siłę.
To może doprecyzuję. Załóżmy, że sprzedajesz najwięcej sztuk w Warszawie. Czy w związku z tym kusi cię, by dawać więcej zdjęć właśnie stamtąd, tak by zadowolić swoich wiernych odbiorców?
To tak nie działa. Musi być po prostu więcej ciekawego materiału z danego miejsca. Nieważne czy magazyn się tam sprzedaje, czy nie. Aczkolwiek zazwyczaj idzie to w parze z dostępnością magazynu w danym miejscu. Może masz mylne wrażenie i porównujesz Concrete do jakichś hiphopowych wydawnictw. Concrete nie sprzedaje się w wielu miejscach po setce egzemplarzy. To są znacznie mniejsze liczby. To nadal niszowa pozycja, pomimo tego, że według zagranicznych dystrybutorów jest jednym z najbardziej sprzedawanych w tej branży. Nadal jednak nakład pisma to maksymalnie 1000 egzemplarzy na całą Europę. Ten rynek ma swoje ograniczenia. Reasumując – im więcej jest dobrego materiału, tym pismo jest po prostu grubsze. Nie ma znaczenia, czy w danym mieście lepiej się sprzedaje. Kontent ma być ciekawy dla odbiorcy z różnych zakątków. Dzięki tak dużej liczbie zdjęć ostatni numer osiągnął ponad 400 stron, więc zbliżamy się już bardziej do książki niż gazety.
Interesuje cię światopogląd osób, których prace publikujesz w swoim magazynie?
Materiały są nadsyłane anonimowo. To są obrazki od różnych ludzi, z różnych zakątków świata. To nie magazyn o jednym mieście, w którym wszyscy się znają. Nie jestem w stanie dobrze znać tak wielu osób. Jedynym kryterium jest ich graffiti. Wyjątkiem od reguły są prace z Rosji. Jeżeli słyszę, że któryś z writerów prezentowanych w magazynie popiera wojnę i jawnie się z tym identyfikuje, to go nie publikujemy. Na razie nie musiałem podejmować takiej decyzji, bo od momentu wybuchu wojny w Ukrainie, obrazków z Rosji przesyłanych jest o wiele mniej. Zostali ci, którzy znają nasze poglądy i im to nie przeszkadza. Mimo to wielu osobom, szczególnie z Ukrainy, to nie odpowiada. Rozumiem ich, ale moim zdaniem, nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, tak jak jest to promowane przez polityków i media. Ludzie w Rosji i na Białorusi, żyją trochę w innym systemie, w którym przeciwników ustroju wsadza się do więzienia, wysyła na front albo po prostu likwiduje. Dla przykładu jeden gość z St. Petersburga, którego dobrze znam, został aresztowany przez FSB za dywersje na kolei. Czeka go gruba odsiadka. Każdy z nich prawdopodobnie chciałby po prostu normalnie żyć i realizować swoje hobby. Publikowanie ich prac w gazecie, nie jest w żadnym stopniu promowaniem Putinowskiej wojny i wybielaniem Rosji.
Są osoby w Polsce, którym nie odpowiada, że w najnowszym numerze opublikowałeś zdjęcia Aiora i Ekina. Docierały do ciebie w związku z tym negatywne komentarze ?
To odbiję piłeczkę w ten sposób – a do ciebie docierały, kiedy robiłeś z nimi wywiady?
Po wywiadzie z Aiorem docierały, ale to jednak wywiad z tobą, a nie ze mną. Nie uciekaj proszę od odpowiedzi.
Nie uciekam, po prostu mnie to zastanawia. Doszły mnie słuchy, że osoby, które pewnie znasz, mają duże problemy z tymi publikacjami, natomiast nie mają ich do ciebie z powodu wywiadów, które przeprowadziłeś. Trochę absurdalna sytuacja, nie sądzisz? Widocznie są prawilni i prawilniejsi. A wracając do pytania, tak jak ci odpowiadałem wcześniej, nie wnikam w światopoglądy ludzi. Nie wnikam w beefy, plotki, hejtowanie, utarczki, układy czy sprawy kryminalne, które powinny być omawiane przez zainteresowane osoby twarzą w twarz, a nie przez social media. Nie interesuję mnie robienie z tego sensacji. Z doświadczenia z magazynem wiem, że nie wszystko jest takie proste i unikam stawiania się po czyjejś stronie. Publikacja w gazecie nie znaczy, że kogoś popieramy, wybielamy, czy cokolwiek innego. Po prostu nie wnikam w te sprawy. Nie interesuje mnie, kto z kim pisze lub już nie pisze tę samą ekipę, kto się z kim lubi lub już nie lubi, kto z kim i dlaczego ma problemy. Niech każdy odpowiada za siebie i będzie własnym adwokatem. Magazyn jest otwarty dla wszystkich zainteresowanych.
Zmieńmy temat. We wspominkowym tekście, który pojawił się w ostatnim numerze, przywołujesz swoje pierwsze wywiady z ludźmi z innych krajów. Która rozmowa szczególnie wryła ci się w pamięć?
Największe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z Phily HNR ze Sztokholmu. Jego style bardzo odstawały od klasycznego graffiti, nawet jak na standardy Sztokholmu w tamtych czasach. Znałem go już wcześniej ze szwedzkich Upów i poznałem osobiście w Warszawie na Zachodniej. Potem wracaliśmy razem pociągiem do Gdańska, skąd miał prom. Okazał się bardzo spoko typkiem. Wywiad w „Cops Ain’t Shit” też wyszedł fajnie. Jakiś czas później odwiedziłem go w Sztokholmie i bardzo dobrze wspominam ten wyjazd. Koncert Looptroop, wspólne akcje, obiad przygotowany przez jego mamę. Do dzisiaj pamiętam to danie, które przygotowała jego mama – kurczak w sosie cytrynowym. To jest taki typ ludzi, których najbardziej szanuję w świecie graffiti. Skromny, bez przewózki, robiący swoje i będącym otwartym na świat. Jaram się do dziś.
Wcześniej powiedziałeś, że Concrete zbliża się bardziej do książki niż gazety. Czy w związku z tym masz jakieś inne plany wydawnicze niż drukowanie magazynu?
Pomysły są, ale nie ma na razie konkretnych planów. Prowadzenie wydawnictwa o takim profilu nie jest czymś, z czego można się utrzymać. Gazeta jest robiona hobbistycznie, w wolnym czasie i od tego wolnego czasu wszystko zależy. Pozdrowienia dla wszystkich ludzi, którzy są aktywni i wspierają naszą gazetę swoimi pracami. Zacytuję na koniec klasyka – „Więcej ruchów, a mniej pierdolenia”.