Kilka tygodni temu informowałem was o rozpoczynającej się przedsprzedaży książki o Beastie Boysach. Rzuciłem wtedy, że premiera polskiego wydania będzie miała miejsce 22 listopada i… to podtrzymuję. Data premiery, o czym zapewnia wydawca, tejże publikacji jest niezagrożona. Ale że to jeszcze bite dwa tygodnie, to podrzucam fragment książki – tak co by umilić wam czas oczekiwania na moment, kiedy księga wreszcie trafi do waszych rąk.
Trasa z 1987 roku przyniosła nam pierwsze doświadczenia związane z autokarem. Kierował nim jego właściciel, Tadlock. (To jedna z tych osób, do których nawet matka mówi po nazwisku). W czasach świetności autokar Tadlocka należał do małej floty wynajmowanej na trasy Elvisa Presleya. Jeździła nim ekipa techniczna zespołu towarzyszącego Elvisowi – The Stamps. To był znakomity pojazd (tyle że w 1962 roku). Było w nim mnóstwo czegoś, co w tamtym okresie stanowiło zupełną nowość… Rzepów. Do wszystkiego dołączone były paski z rzepami, żeby różne rzeczy się nie przemieszczały w trakcie jazdy. Do zasłon, szafek, a nawet drzwi. Trudno tam było zasnąć przez ten nieustanny odgłos odrywanych rzepów. Jednak najfajniejszą rzeczą związaną z tym autobusem było wielkie logo TCB – sekcji rytmicznej Elvisa. A sam Tadlock – co za gość. Naprawdę miły facet. Spoko, a do tego zabawny. Pochodziliśmy z innych pokoleń i światów. Nie wiem, czego był świadkiem, ale skoro przez lata jeździł z Elvisem Presleyem, to pewnie widział sporo. Żadna z dziwnych czy wręcz totalnie pojebanych sytuacji, jakie miały miejsce w trakcie trasy Licensed to Ill, nie zrobiła na nim większego wrażenia. Bawiło go, że policja przepędzała nas z miast za niewyparzony język i rozmaite wybryki. „Szalone dzieciaki i ten ich rap”.
Tadlock uprawiał niegdyś zapasy z aligatorami. (Ale może każdy starszy gość z Florydy opowiada takie historie nowojorczykom). Zawsze nosił wielkie, złote okulary przeciwsłoneczne. Zawsze. Pewnego dnia zaczął nam opowiadać, jak stał się ich właścicielem. Stłoczyliśmy się na przodzie autobusu w czasie jazdy i z zapartym tchem słuchaliśmy jego opowieści. Pod koniec jednej z tras Król zgromadził całą ekipę. Podziękował zespołowi i obsłudze i podarował każdemu parę złotych okularów przeciwsłonecznych. Każdemu poza Tadlockiem. Wszyscy się wyściskali i pożegnali, a następnie Elvis opuścił budynek. Tadlock był wkurwiony. Opowiadał, że zaszył się w rogu pomieszczenia i zaczął się użalać: „Czemu Elvis mnie opuścił?”. Oczywiście gdy relacjonował nam te wydarzenia, zwłaszcza ten fragment, trudno nam było powstrzymać się od śmiechu. (Nie muszę wam chyba przypominać, że w tamtym czasie byliśmy snobistycznymi, około dwudziestoletnimi palantami z Nowego Jorku). Zatem Tadlock siedzi w tym rogu i niemal płacze, aż tu nagle pojawia się sam Król, Elvis Presley, wraz ze swoim towarzystwem. Wszyscy wskazują na Tadlocka i mają niezły ubaw. Elvis mówi: „Daj spokój, Tadlock, przecież wiesz, że nigdy byśmy o tobie nie zapomnieli”. I daje mu w prezencie te wspaniałe okulary. Mocno przytula Tadlocka, a ten zaczyna szlochać. „Elvis taki właśnie był… zabawny. Zabawny i hojny”. Gdy to mówił, jego oczy lekko się zaszkliły. Tak jakby opisywał nam właśnie najwspanialszą chwilę swojego życia. Odpowiedzieliśmy… ciszą.
Książkę można zamówić tutaj.