fot. materiały prasowe
Nie wiem, jak to wygląda w innych krajach, ale śledząc naszą scenę, łatwo dojść do wniosku, że tutaj słuchacze raczej nie kibicują nowym projektom i patrzą na nie z dystansem – jeśli w ogóle je zauważą. Nie oznacza to jednak, że cierpimy na deficyt artystów idących pod prąd. Tacy zawsze się znajdą. Do tego worka należy wrzucić Luxona i Wahę, którzy od niedawna działają pod szyldem Uniqat. Oto, co mają mi do powiedzenia.
Co chcecie wnieść na polską scenę hiphopową?
Waha: Chcę wnieść moje prywatne, unikatowe podejście do rapu i powiedzieć coś ważnego. Dojrzałem do tego i czuję, że to odpowiedni moment. Robiąc numery na projekt, miałem to samo uczucie, które towarzyszyło mi 25 lat temu, kiedy szedłem przejściem między blokami, a w uszach grał mi „Illmatic”.
Luxon: A ja chcę wnieść na naszą scenę głos Wahy (śmiech). Ultra szczery, emocjonalny, hipnotyzujący, ale i melodyjny, surowy i niski… męski głos. Od dawna w polskim rapie brakowało mi takiej barwy, która wyróżnia się w gąszczu piszczących, przemodulowanych wokali. Idąc pod prąd trendów, chcemy dać autentyczność, nie kreację.
No to od razu nasuwa mi się pytanie, które kieruję głównie do Wahy – jakie to jest te twoje unikatowe podejście do rapu? Bo wiesz, mam wrażenie, że co drugi raper na scenie mówi, że jest unikatowy i wyjątkowy.
Waha: Nie wiem, co mówi co drugi raper. Mnie chodzi o prywatny przekaz, który kładę w linijkach. Indywidualny, unikatowy głos – w sensie barwy i temperatury. Każdy ma indywidualny tembr głosu, ale trzeba umieć go wydobyć. Twierdzisz, że co drugi raper mówi, że jest unikatowy. Dla mnie co drugi raper nawet nie nawija swoim głosem, tylko go moduluje albo zmienia w jakiś dziwny, kurwa, sposób. Nie powiem ci teraz, że jestem totalnie unikatowy, bo „to i tamto”. Jestem sobą. Nie chcę się wszystkim podobać. Mogę kogoś wkurwiać i jeśli kogoś wkurwiam, to okej. My naprawdę działamy bez kalkulacji. Wpadając do Łukasza (Luxona – przy. Dusty) chcę zostawić na tracku emocje, treść i energię.
No i muszę przyznać, że jest trochę tych emocji na waszej płycie. W pamięci szczególnie utkwił mi wers o tym, że dragi były ci potrzebne do poszukiwań. Dziś już wiesz, czego szukałeś?
Waha: O stary, używki to temat rzeka. Wiem, czego szukałem, a raczej – co one mi załatwiały. W tekstach przemyciłem sporo treści z tym związanych. Wiesz, gdy jesteś dzieciakiem i nie otrzymujesz od bliskich czasu, miłości, uwagi albo brakuje ci któregoś z rodziców, to bujasz się z emocjonalnym defektem. To później rzutuje na postrzeganie własnej osoby. Gdy byłem dzieciakiem, to nigdy nie myślałem o sobie dobrze. Czułem się dzikusem. Nie miałem swojego miejsca. W pewnym momencie odnalazłem się w osiedlowej grupie na Muranowie. Okazało się, że jednak ktoś mnie lubi, no i zacząłem robić to, co inni.
Czyli co zacząłeś robić?
Waha: Używki wchodziły masowo. Byłem po nich odważny, elokwentny i przebojowy, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu czułem, że oddycham pełną piersią. Zaakceptowałem się. Nie brałem twardych narkotyków, więc uważałem, że wszystko jest okej. No bo jak mogłoby nie być? Przecież uprawiałem sport, skończyłem wydział jazzu. Byłem normalnym facetem – nie miałem żadnych sygnałów, że coś jest ze mną nie tak. Dopiero z czasem zaczęły się zakręty.
Co sprawiło, że postanowiłeś zmienić swoje życie i wyjść z nałogu?
Waha: Nie było jednego konkretnego zdarzenia. Raczej szereg różnych „słabych” sytuacji. Nie chciałem już tkwić w takim życiu i postanowiłem coś zmienić – oczywiście nie sam, bo skorzystałem z pomocy. Jestem sobie wdzięczny, tym bardziej że to była trudna decyzja. Z czasem zacząłem pracować nad sobą i zobaczyłem, gdzie był cały myk. Świat jest taki, jaki ma być – zmienić mogę tylko siebie. Od kilku dobrych lat jestem czysty i szczęśliwy.
To, co przed chwilą powiedziałeś, jest ważne, bo do dziś panuje takie przekonanie, że pójście na terapię jest powodem do wstydu. Co powiesz osobom, które zastanawiają się nad tym, by wybrać się do gabinetu psychiatry lub terapeuty?
Waha: Podpisuję się pod tym. Też czułem wstyd. „Mam iść do psychiatry? Zapomnij! Przecież tam chodzą świry albo jacyś nieudacznicy”. Byłem totalnie źle nastawiony do wszelkich instytucji pomagającym ludziom w wychodzeniu z uzależnień, bo mój starszy wpadł kiedyś na dziwny pomysł i zabrał mnie na mityng który prowadził. Miałem wtedy 12 lat. Nie wiem, dlaczego to zrobił. Czułem się totalnie nieswojo. Pamiętam, jak stałem w kółku i trzymałem za ręce uczestników, a oni odmawiali jakąś modlitwę. Czułem się, jakbym był w sekcie. Bardzo się wtedy zraziłem do takich miejsc.
Jak wyglądała twoja relacja z ojcem?
Waha: Najpierw w ogóle nie było go w moim życiu, a później (miałem chyba siedem lat) dowiedziałem się, że mieszka z nową rodziną i będę do nich jeździł co któryś weekend. Pewnego dnia, zjawił się w naszym domu i mama oznajmiła mi, że ojciec z nami zamieszka, że rzucił picie i daje mu szansę. Tak strasznie zatracił się w trzeźwieniu, że wolał chodzić na mityngi i tłumaczyć książki terapeutyczne niż spędzać czas z synem i odbudowywać relacje ze swoją rodziną. Na chacie zaczęli przebywać jego znajomi ze wspólnot. Jedyne, o czym myślałem to, by się stamtąd wyrwać – wyjść na dzielnicę i pojeździć na deskorolce z Beastie Boysami na słuchawkach. Ale odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie – jeśli ktoś zastanawia się, czy ma iść na terapię, to odpowiem… rób to, co czujesz. Każdy ma swój moment. Pójście na terapie i nietraktowanie jej poważnie, nie da chyba za wiele. Jeśli dojrzałeś do tego, by pójść po pomoc, to idź. Jeśli uważasz, że nie, to nie.
Wróćmy do waszej nowej płyty. Co dla ciebie Luxon było najtrudniejsze podczas prac nad krążkiem?
Luxon: Praca nad materiałem przebiegała bardzo sprawnie i raczej nie generowała problemów. Mateusz (Waha – przy. Dusty) jest profesjonalistą i świadomym artystą. Używa swojego głosu jak instrumentu i doskonale potrafi nad nim panować, co znacznie ułatwia pracę, zwłaszcza przy nagraniach. Wyzwaniem natomiast okazał się odpowiedni miks wokalu z bitem. Waha dysponuje świetnym głosem, ale jest on trudny w obróbce. Często zlewał się z niskimi częstotliwościami w bitach, przez co całości momentami brakowało energii i – mówiąc kolokwialnie – jebnięcia. Finalnie w rozwiązaniu problemu pomógł nam Sir Mich. Drugim wyzwaniem okazała się umiejętność powiedzenia sobie „stop”. Jestem mocno krytyczny, jeśli chodzi o swoją pracę i zawsze, po jakimś czasie, wydaje mi się, że jestem w stanie zrobić coś lepiej. Niestety często prowadzi to do zapętlenia i niekończących się poprawek. Myślę, że jest to częsty problem twórców. W moim przypadku dotyczyło to aranży czy jakichś zmian w bitach. Wiesz, tu zmiana bębnów, tu dogranie jakiegoś instrumentu czy dorzucenie sampla. Tak można w nieskończoność… Na szczęście udało mi się nad tym zapanować. Przypomniałem sobie, że część bitów i aranży na projekt robiłem w domu, skitrany na kanapie ze słuchawkami na uszach, gdzieś tak między 23:00-3:00 w nocy. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mam też pracę nie związaną z muzyką, do której muszę codziennie wstawać. Dodam, że w tamtym okresie miałem około roczną córeczkę, która dość często wybudzała się w nocy. Wyglądało to tak, że co wkręciłem się w jakąś czynność (bit/aranż/mix), to córka pragnęła o sobie przypomnieć. Latałem więc do drugiego pokoju średnio co 45 minut, by ją karmić albo lulać. W sumie to było dość wymagające (śmiech).
Jak ważną postacią na tym krążku jest Sir Mich? Co dała wam współpraca z nim?
Luxon: Do Micha przyszliśmy z konkretnym materiałem, który miał już nasze brzmienie. Mieliśmy też mastery, z których nie do końca byliśmy zadowoleni. Doprecyzowując – one już wtedy brzmiały dobrze, ale wiedzieliśmy, że może być jeszcze lepiej. Sir Michu był tą osobą, która „postawiła kropkę nad i”. To były subtelne, ale ważne zmiany. Jego doświadczenie i umiejętności pozwoliły na szybkie poradzenie sobie z problemem, który mieliśmy podczas miksów utworów. Zasugerował również, z czego to mogło wynikać, więc przy nowych nagraniach, będziemy testować jego tipy.
Waha: Michu zrobił różnicę. Po jego ruchach materiał zyskał dynamikę, a wokal został idealnie osadzony w mixie. Miał pełną świadomość tego, co chce finalnie osiągnąć. To jak pracuje na pasmach i jak czyści rejestry było naprawdę imponujące. Byliśmy przy tych pracach, więc mieliśmy możliwość śledzić jego zabiegi. To było ważne doświadczenie.
Ciekawym doświadczeniem było też zapewne uczestnictwo w realizowaniu wideoklipu do „Szeregowca”?
Waha: Na planie użyliśmy bieżni treningowej (śmiech). Wjechała taka specjalna, zielona, by można było ją wyciąć z kadru razem z green screenem i podłożyć pod opustoszałe, rozwalone miasto 3D. Po kilku shotach padła propozycja, by nakręcić mój bieg, jakbym przed czymś uciekał. Zgodziłem się, bo przecież coś tam się na co dzień ruszam. Okazało się, że bieżnia rusza się szybko, więc zaczęła się walka o to, by nie wybić sobie zębów (śmiech). Dodatkowo mechanizm sterujący działał jakoś dziwnie wolno, więc nim te obroty zaczęły zwalniać, czułem się, jakbym był w cyrku (śmiech).
Luxon: Ja mam spostrzeżenie dotyczące producentów w klipach. Jeśli nie mamy przypisanej roli fabularnej, to nasza obecność często sprowadza się do roli gibającego się za raperem żelka. Mnie to krępuje, więc cieszę się, że liczba scen z moim udziałem została ograniczona do minimum.
Mam wrażenie, że bardzo wam zależało, by projekt Uniqat nie był takim typowym, hiphopowym projektem, w którym „raper macha rękami do kamery, a producent robi biciki”.
Luxon: Trafnie to oceniłeś. Cieszę się, że odniosłeś takie wrażenie. Mam nadzieję, że inni również to dostrzegą. Tak naprawdę przy briefowaniu chłopaków na klip, użyliśmy praktycznie takiego sformułowania – nie chcemy klasycznej rapowanki i machania rękami do kamery. Wiesz, teraz wychodzi mnóstwo teledysków, które są właściwie takie same. Chcieliśmy zadebiutować w inny sposób i wyróżnić się zarówno na poziomie muzycznym, jak i na poziomie wizualnym. Niestety jesteśmy jeszcze zbyt mali, więc nie stać nas na to, by wszystkie klipy były na poziomie „Szeregowców”, ale będziemy nadal starać się trzymać odpowiedni poziom. Nasz drugi klip „Madrygał” to sto procent rapu w rapie (śmiech).
Waha: Dodam, że wszystko zaczęło się jakoś mniej więcej pół roku temu od zrobienia dwóch kawałków. Bez żadnego planu czy założeń. Słyszałem rady, byśmy do naszej muzyki dorobili jakieś historie, coś wykreowali. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach trudno dotrzeć do ludzi z nowym projektem, promując go tylko muzyką, ale my wolimy pozostać sobą i nie kalkulować. Nie wyobrażam sobie opowiadać ludziom w wywiadach jakichś farmazonów na swój temat, tylko po to, by skorzystać na tym PR-owo. Nawet bym tak nie umiał.