fot. Arek Stan/materiały prasowe
Czy był zamknięty w „hiphopowym getcie”? Jak wspomina Roberta Brylewskiego? Czy wciąż czuje się wolnym człowiekiem? Podrzucam wam rozmowę z Vieniem, artystą, który – jak sam przyznaje – jest kolekcjonerem pięknych chwil.
Czułeś, że byłeś zamknięty w „hiphopowym getcie”?
Byłem w samym centrum tego getta. Muszę przypomnieć, że w 1996 roku kupiłem sobie gramofony, stałem się DJ-em Molesty, no i produkowałem z Włodim i Sebastianem (DJ 600V – przyp. red.) podkłady. Dzięki temu, że musiałem pozyskiwać sample, sięgałem do muzyki filmowej, jazzowej czy rockowej. To sprawiało, że nie słuchałem tylko amerykańskich zespołów rapowych. Nie byłem ortodoksem, bo nie mogłem nim być. By znaleźć brzmienie Molesty, musiałem mieć głowę otwartą na muzykę z różnych zakątków świata. Czas pokazał, że ta otwartość przełożyła się na wiele aspektów mojego życia.
Nie miałeś więc za dużo czasu, by zasiedzieć się na ławce pod blokiem.
Naturalny bieg zdarzeń spowodował, że wstałem z ławki i zacząłem eksplorować różne światy. Ławka jest metaforą – miejscem, w którym wszystko się zaczyna. Później można z niej wyruszyć do studia nagraniowego, na koncert, do teatru. Myśmy godzinami wysiadywali ten hip-hop na ławkach pod blokiem, a dziś większość z nas prowadzi poważne życie. Ma rodziny, obowiązki, biznesy.
Po więcej odsyłam tutaj.