fot. archiwum prywatne
Znany jest przede wszystkim ze swoich beattape’ów, które – od jakiegoś czasu – regularnie dostarcza słuchaczom. Mainstreamowi raperzy chcą z nim współpracować, ale on… nie chce. Pogadaliśmy też o tym, dlaczego O.S.T.R. wcisnął mu kit, że pożycza mu bitmaszynę od Marco Polo, ścieżce dźwiękowej do filmu o graffiti i barszczu z Evidencem.
Od kilkudziesięciu dni żyjemy w bestialskim świecie wojny. Każdego dnia widzimy w telewizji martwe ciała i ludzkie dramaty. Ty decydujesz się nagrać z Rakiem epkę, której motywem przewodnim jest śmierć.
„Trzeba przeniknąć śmierć, żeby docenić życie”. Wojny trwają nieprzerwanie. Media, polityka i pieniądze decydują o tym, kiedy i jak te informacje do nas docierają. Zadajcie sobie pytanie, gdzie są media i ich kamery, gdy wojna toczona jest w interesie dużych mocarstw. Dlaczego Syryjczycy to migranci, a Ukraińcy to uchodźcy wojenni? Śmierć jest tak samo inspirująca jak miliony innych rzeczy. Epka z Rakiem to w stu procentach przypadek. Ja go znałem z płyt, a on nigdy o mnie nie słyszał. Poznaliśmy się jakoś w lutym na planie teledysku, gdzie wylądowałem przez przypadek. Zamieniliśmy ze sobą kilka zdań, dałem mu taśmę ze „Słuchowiskiem 2”, który to materiał – swoją drogą – też jest o śmierci. Na drugi dzień dostałem od niego kilka wiadomości – pisał, że robię fajną muzykę i zapytał o wspólny kawałek. Po kilku dniach mieliśmy numer, który trafił na mój beattape „Pstyk and his classic joints for Tylda”. Czuliśmy jednak pewien niedosyt. Dlatego na początku marca przyjechał do mnie na kilka dni i zrobiliśmy „Koszmarną wizję pamięci milionów”.
Jak wyglądała wasza współpraca?
Siedliśmy razem przy piwku i barszczu, obejrzeliśmy kilka horrorów i… tak to w sumie powstało. Rak miał kilka tekstów napisanych w ciemno pod wpływem „Słuchowiska”. Dorzucił do tego historie „Kruchego” i listy/wiersze, które zostawił jego ojciec. Nagraliśmy z buta 11 numerów na pożyczonym mikrofonie u mnie w pokoju. Dodałem kilka bitów i gadek, żeby lekko rozciągnąć materiał. Wysłałem mu materiał, a on go klepnął w sumie bez żadnych poprawek. Czysty hip-hop. Epka ma pokazać znieczulicę i na to, jak media przyzwyczaiły nas do śmierci. Dzisiaj chodzisz po ulicy, a jutro może cię już nie być – wpadniesz pod autobus, zakrztusisz się herbatą, ktoś może po ciebie przyjść tylko dlatego, że urodziłeś się w nieodpowiednim miejscu lub zginąć za koszulkę, którą masz na sobie.
W którym momencie zacząłeś z dystansem podchodzić do tego, co pokazują media?
Chyba po zamachach w Nowym Jorku w 2001 roku. Wtedy bardziej zacząłem się interesować historią świata. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że historię piszą wygrani. Wiesz, ludzie z reguły nie filtrują w żaden sposób podawanych im informacji. Ślepo ufają tym, którzy mają zasięgi. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, by nie wzięto mnie za jakiegoś foliarza. (śmiech) Podam ci przykład. Jeśli powiedziałbym ci, że Quebonafide się sprzedał, to nikogo to nie będzie obchodzić, bo jestem nieznanym producentem. Ale jeśli Quebonafide, by napisał, że jestem faszystą, to istnieje duża szansa, że ktoś chciałby mnie pobić albo utrudnić mi działania.
Powiedziałeś kiedyś, że denerwuje cię, że słuchacze hip-hopu od lat nabierają się na te same sztuczki marketingowe. Co miałeś na myśli?
Muzyka skończyła się dla mnie lata temu. Wszystko już w niej zrobiono. Teraz została tylko reklama. Na przykład brzmienie 808 od kilku lat uważane jest za coś świeżego i nowoczesnego. A tak naprawdę TR-808 powstał w latach 80., a aktualnie przeżywa czwartą młodość. Jest tak dlatego, że jakiś artysta trafił w rynek z taką stylistykę i reszta go po prostu kopiuje. Jedni mają pieniądze na rozreklamowanie swojej muzyki, a inni na to kasy nie mają lub im na reklamie nie zależy. Większość muzyki hiphopowej nie dociera do słuchaczy, tylko do konsumentów. Zasięgi i sprzedaż zależą tylko i wyłącznie od… pieniędzy i tego, że ktoś znany powie, że warto dany album sprawdzić. Gdybym wywalił milion złotych na opłacenie mediów, reklamy i kolegów, którzy promowaliby mnie, to istnieje duża szansa, że byłbym topowym producentem w tym kraju. (śmiech) Nie mówię, że jest w tym coś złego, bo wielu raperów ze Stanów, których słucham, działało w ten sam sposób. Muzyka to przede wszystkim rozrywka. Treść to często kwestia drugorzędna. Dobry hip-hop powstaje cały czas, ale wiele osób do niego nie dociera. Słuchacze nie szukają muzyki, tylko czekają, aż ktoś im ją poda na tacy. Smutne jest to, że wielu dobrych raperów się poddaje, bo nie sprzedali nakładu lub nie zagrali żadnego koncertu. Kilkanaście lat temu w Polsce raperzy nie ścigali się o popularność, tylko o to, kto ma lepsze rymy. Dziś nie trzeba mieć umiejętności, by robić karierę. Wystarczy dobry producent, podkład, tekściarz, teledysk i reklama.
Rozumiem więc, że fakt, iż jesteś w podziemiu to twój świadomy wybór? Nie interesuje cię sprzedawanie wielu tysięcy płyt?
Wiem, jak wyjść z podziemia. Często mam propozycje, by zrobić coś dużego, ale wtedy musiałbym robić muzykę, która spodoba się masom, nie mnie. Chciałbym sprzedać milion płyt, ale nie jest to dla mnie priorytetem. Większy nacisk kładę na zabawę muzyką i wyrażanie siebie niż na robienie jej według aktualnego standardu.
Powiesz więcej o tych – jak to powiedziałeś – dużych propozycjach?
O nie wszystkim mogę gadać. Od ubiegłego roku kontaktowało się ze mną dużo ludzi z mainstreamu i pytali o bity, pomysły, pomoc. Miałem trzy propozycje wydawnicze, ale warunki były bardzo kiepskie… powiedziałbym wręcz, że uwłaczające mi. Sam jestem w stanie zrobić to na podobnym poziomie – stąd też pomysł na nasz mały label Tylda. Cały czas kopię dosyć głęboko w muzyce dzięki temu, dałem szansę trzem dobrze rokującym raperom (między innymi Dżejowi i Yacobowi) – wysłałem ich numery do wydawców. Czasami sprzedam podkład bez podpisywania się, bo mi się nie podoba, a po kilku drobnych poprawkach ma szansę stać się radiowym hitem. Czasami też nie sprzedaję, bo cena jest śmieszna. Jakiś czas temu pisał do mnie Sokół lub jego producent wykonawczy. Chcieli mój bit na najnowszą płytę Wojtka. Propozycja była jednak tak słaba, że wolałem go oddać koledze za darmo. Aktualnie składam coś z Magierą albo dla niego, bo widzi w tym potencjał zarobkowy, a jego ksywka jest znana. Może to więc jakoś zaskoczyć. Problem tego całego towarzystwa polega na tym, że chcą cię przekręcić jeśli nie masz mocnej ksywy. Robią ci łaskę, że biorą od ciebie bit. Umowy przeważnie nie istnieją, a kasa za bit to średnio 400 złotych bez żadnych praw do numeru. Wiele propozycji odrzuciłem, bo raper lub jego wydawca po prostu mi nie odpowiadał. Aktualnie nie mam ochoty babrać się w tym bagnie. Nie zależy mi na rozgłosie, bo on przyjdzie sam. (śmiech) Robię obecnie kilka projektów, na których pojawią się ludzie z mainstreamu i moi przyjaciele. Poznałem ich w mojej prawie 20-letniej przygodzie z hip-hopem.
Jednym z takich gości jest Evidence. Dlaczego do tej pory nie ukazał się wasz wspólny kawałek?
Przyznam, że kontakt nam się trochę urwał. Obecnie nie zakładam, że coś razem zrobimy, ale nigdy nie mów nigdy. Evidence jest diggerem. Poznałem go więc trochę dzięki polskim winylom, a trochę przez Ostrego. Przez kilka lat wymienialiśmy się samplami, zjedliśmy też trochę barszczu. Był taki moment, że bywał w Europie dość często, podsyłałem mu więc adresy sklepów, gdzie mógł sobie pokopać. Wiesz, zrobienie numeru z taką osobą ciągnie za sobą pewne konsekwencje. Musi to być naprawdę coś dobrego. On jest znany, ja nie. Fajne jest to, że mam świadomość, iż ktoś taki jak Evidence ma moją kasetę na półce i mnie zna.
Jeśli już wywołałeś Ostrego…
Z Adamem przeciąłem się wiele razy, ponieważ miałem taki okres, że dużo grałem po Polsce z raperami jako DJ. Kiedyś grałem support przed Masta Ace’m i Marco Polo we Wrocławiu. To było na grubo przed premierą „Kartaginy”. Ostry przyjechał wtedy do Marco, by obgadać projekt. Grałem sobie na backstage’u w gry na klasycznym Game Boyu. Adam do mnie podbił, pogadaliśmy sobie o grach i wymieniliśmy się numerami telefonu. Później wylądowałem u niego na chacie z Game Boyem i grami dla niego. Jakoś w tym czasie odpuściłem sobie na jakiś czas robienie muzyki, on zachorował więc kontakt się urwał. Nie wiedziałem, czy się do niego odezwać. Przez długi czas nie wiedziałem nawet, że jest w szpitalu. Kiedy zdrowie Adama się poprawiło, pojechałem z nim na kilka koncertów.
Opowiedz proszę historię o MPC-tce, która rzekomo należała do Marco Polo.
Po koncercie w Opolu zabrał mnie do siebie i wcisnął do plecaka MPC 2000XL, które miało należeć do Marco Polo. (śmiech) Oczywiście MPCtka była w rękach Marco, ale tylko na trasie Kartaginy. Wcisnął mi taki kit, bo chciał, bym robił bity. Udało mu się, bo kiedy tylko wróciłem do domu, to dużo produkowałem. Miałem w końcu maszynę od Marco Polo. (śmiech)
Dlaczego kawałki Ostrego ostatecznie nie trafiły na twój projekt z Kiddem?
Mam z nim kilkanaście numerów. Dograł dwie zwrotki na krążek z Kiddem, ale je ostatecznie odrzuciliśmy. Jakby to powiedzieć… Robiliśmy sobie undergroundowy projekt i Kidd w pewnym momencie uznał, że robienie go z platynowym gwiazdorem jest trochę nie na miejscu. Wiesz, ja Ostrego nie cisnę o wspólny projekt, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Nie wszystkie jego kawałki mi siedzą i nie po drodze mi z jego wizerunkiem, który kreowany jest w mediach. Ale spokojnie. Zwrotka Ostrego pojawi się na moim projekcie „Nazwa” jakoś przed wakacjami. Chcę dodać, że Adam to gwiazdor. Nie można go nazwać inaczej. Robienie z nim muzyki jest spoko. Mam od niego sample, mogę liczyć na jego wsparcie. Tylko widzisz – jego muzyka musi zarabiać, a moja może sobie po prostu być.
„Nazwa” to projekt grafficiarski?
To projekt grafficiarsko – rapowy. Brudny klimat, proste uliczne teksty i moje bity. Jakiś czas temu zajarałem się łódzkim raperem o ksywie Tuwim. Zrobiliśmy jeden numer, który wyszedł naprawdę dobrze. Chciałem zrobić z nim mały projekt, ale napisał mi, że ma plan na krążek z Kotem Kulerem. Połączyliśmy siły i powstała „Nazwa”. Szybko nagraliśmy kilka numerów, które służą jako ścieżka dźwiękowa do filmu o malowaniu kolejek i ścian. Chcę jeszcze dodać, że nie słucham raczej polskiego rapu, ponieważ polscy raperzy są nudni i nie mają nic do powiedzenia. Do rzeczy, które nagrywa Rak, Tuwim i Kot Kuler podchodzę inaczej. Na początku traktowałem ich wokale wyłącznie jako instrument, czyli ciekawy dodatek do moich bitów. Wyszło tak, że utożsamiam się z treściami ich kawałków w stu procentach.