W ostatniej część historii polskiego breakingu – cyklu, który przygotowałem dla Red Bulla – rozmawiałem z B-Boyem Yarko. Tematem dominującym był breakingu na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Zapraszam do sprawdzenia zajawki materiału.
Co pomyślałeś, kiedy dotarła do ciebie informacja, że b-boying zadebiutuje na igrzyskach?
Przypomniałem sobie, że przez wiele lat toczyła się dyskusja na temat tego, czy breaking to sport i czy pojawi się na igrzyskach olimpijskich. To była dla nas wszystkich totalna abstrakcja, a jednak już za chwilę tam właśnie trafi. Pomyślałem sobie też, że jeśli zostanie to wszystko dobrze rozegrane, to środowisko breakingowe może na tym sporo zyskać, bo igrzyska to – mimo wszystko – duża platforma i szeroka ekspozycja dla naszego tańca. Miałem nadzieję, że jako środowisko będziemy beneficjentami tych decyzji. W tej chwili moja wizja tego wszystkiego nie jest już tak optymistyczna. Jednocześnie nie traktuję igrzysk jako wroga i zagrożenie. Uważam, że nasz breaking – ten undergroundowy nigdy nie przestanie funkcjonować i cały czas będzie miał się dobrze.
Dlaczego twoja wizja się zmieniła?
Breaking nie jest sportem! W tej chwili wpadł w machinę polityczną komitetu olimpijskiego, różnego rodzaju związków i federacji, szemranych interesów i zależności, na które b-boye nie mają kompletnie żadnego wpływu. Stał się wytrychem do tego, by różnego rodzaju związki parataneczne i parataneczno-sportowe mogły uczestniczyć w tej machinie. Każdy próbuje wziąć dla siebie kawałek tortu i chce mieć b-boying pod swoimi skrzydłami, bo to jedyny taniec, który trafił na igrzyska olimpijskie. Nie do końca czuję, że interesem i priorytetem ludzi związanych ze strukturami olimpijskimi jest to, aby breaking był na igrzyskach reprezentowany przez najlepszych tancerzy i zaprezentowano go w swojej oryginalnej formie. To, co obserwuję to starania organizatorów, by breaking był częścią show w Paryżu bez względu na konsekwencje, przy praktycznie niesłyszalnym głosie naszego środowiska. Sytuacja oczywiście różni się od siebie w poszczególnych krajach. Znajdą się miejsca, gdzie tancerze mogą liczyć na wsparcie, specjalny cykl przygotowań, ale i takie kraje, gdzie igrzyska nie wnoszą nic poza dodatkowym zamieszaniem. Jako dziecko, traktowałem tę imprezę jako święty Graal sportu. Dziś patrzę na to zupełnie inaczej, to teatr polityczno-interesowo-sportowy, gdzie sportowcy są narzędziem w prowadzeniu tej machiny. Breaking jest w centrum tego wszystkiego i czas pokaże, z jakim skutkiem się to zakończy. Przede wszystkim chodzi o młode pokolenie, to oni mogą zyskać lub stracić.
Piątą (ostatnią) część historii polskiego breakingu przeczytasz tutaj.