„Dla wielu zasady przestały mieć znaczenie, a to, że ktoś deklaruje pewne postawy, nie oznacza, że się do nich stosuje. Powiem ci szczerze, że nie potrzebuję już poczucia świadomości przynależności do tej subkultury” – mówi Rips. Rozmawiam z nim również o akcji, która szczególnie utkwiła mu w głowie, agresji w świecie graffiti czy pierwszym tripie.
Jesteś z Torunia, czyli z miasta, które zostało pominięte w książce GGE. Gdybyś mógł scharakteryzować klimat i sytuację, jaka u was panuje w ostatnich latach.
Rips: Po premierze książki było dużo zdziwienia wśród moich znajomych z innych miast, że zabrakło, chociażby krótkiej wzmiance o Toruniu. Graffiti do naszego miasta trafiło – podobnie, jak do innych większych miast w Polsce – w połowie lat 90. Jedna z pierwszych lokalnych ekip TPC nawiązywała bardzo dobre relacje z ludźmi z innych miast, m.in. z EWC i DSC z Gdańska. Uważam, że w tamtym okresie Toruń zaznaczył dosyć mocno swoją obecność na scenie. Niestety większość malarzy z tamtego okresu stosunkowo szybko przestała działać. Wydaję mi się, że w momencie tworzenia książki GGE zabrakło aktywnej osoby z tamtych lat, która obiektywnie opisałaby lokalną scenę. Obecnie w Toruniu jest różnie. Wiele osób maluje nieregularnie i raczej każdy stara się grać na własną rękę. Taka specyfika miasta.
A jaka specyfika panowała, kiedy dopiero wchodziłeś do gry? Pod wpływem, jakich filmów najczęściej malowałeś?
Wchodziłem w 2001 roku. Wtedy tak naprawdę w Toruniu był największy boom na graffiti. Malowało sporo osób, a ja byłem jednym z najmłodszych. Na mieście można było zobaczyć sporo chromów oraz legalnych ścian. Kolejek nie robiło wtedy zbyt wielu zawodników. W mieście panowała hierarchia – był o wiele większy szacunek do starszych. Miałem w sobie dużo pokory, ale i olbrzymią chęć bycia zauważonym przez starszych writerów. Pierwsze filmy, które do mnie trafiły to „Men in Black”… bez dźwięku na kasecie VHS oraz „Hard 2 Burn” z Berlina. Pamiętam, że pod wpływem „MIB” poszliśmy z kumplem skreczować szyby na tramwajach i złapała nas policja. (śmiech) Dwa wspomniane filmy katowałem bardzo długo. Później obejrzałem mnóstwo niemieckich produkcji. Byłem zajarany ich klimatem oraz podejściem do malowania, niekoniecznie stylami. O wiele bardziej inspirowały mi te ze Skandynawii.
Jak wspominasz ten pierwszy mały konflikt z prawem przez graffiti?
To były moje początki. Z tego, co sobie przypominam, to kompletnie nie spodziewaliśmy się takiego obrotu zdarzeń. (śmiech) Policja przetransportowała nas na komisariat, a stamtąd odebrali nas rodzice. Sprawę umorzono ze względu na nasz wiek. Pamiętam, że dla mojego wspólnika był to koniec przygody z graffiti, a wraz z tym koniec naszej znajomości. Niedługo później wstąpił na drogę duchowną, a ja… miałem za sobą już nieco więcej konfliktów z prawem. Jednak żaden z nich nie sprawił, bym choć przez chwilę rozważał, wybranie innej drogi. W większość problemów popadałem za młodu. Lekkomyślność i poczucie, że wszystko mogę, nie kazały zbyt długo prosić się o pierwsze przypały. Dopiero z czasem nabrałem sprytu i doświadczenia. Te pierwsze wpadki uchodziły płazem, ale każde kolejne powodowały, że rosły konsekwencje moich czynów… A wraz z nimi coraz większa chęć malowania. (śmiech) To był chyba czas, w którym zrozumiałem, że będę robił to mimo napotykanych przeciwności. Nie lubię o tym mówić, bo też nie ma się czym chwalić, ale wyroki i kryminał nie zmieniły mojego podejścia do graffiti.
Opowiedz o jakiejś akcji, która szczególnie utkwiła ci w głowie.
Kiedyś postanowiliśmy pomalować kolejkę na jednej z wiosek. Po około 30 minutach zauważyliśmy w oddali dwie postacie, które krzyczą i biegną w naszą stronę. Zaczęliśmy więc uciekać w kierunku oddalonego od torów pola, aby ich zgubić i się gdzieś przykitrać. Nie dało nam to zbyt wiele, gdyż po paru minutach wjechał tam policyjny radiowóz z reflektorem na dachu. Zaczęli przeczesywać całe pole. Światła docierały coraz bliżej i dalsze udawanie snopków siana nie miało już sensu, musieliśmy się więc rozdzielić. Po około godzinnej ucieczce dotarłem do szosy. Dookoła las i nic więcej. Postanowiłem chwilę odpocząć za drzewem. Po kilkunastu minutach słyszę nadjeżdżające auto – w myślach modliłem się, by nie była to znów policja. Słyszałem jednak z niego napierdalającą muzykę, pomyślałem więc, że jest szansa na wydostanie się z impasu. Wyszedłem na drogę, aby je zatrzymać. Z auta wysypało się jednak czterech najebanych wieśniaków. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Jeszcze nie zdążyłem o nic zapytać, a już usłyszałem: „skąd jesteś? Wyskakuj, kurwa, z portfela”. Szybko skumałem, że raczej nie są zainteresowani tym, by mi pomóc…
Co było dalej?
Zacząłem uciekać. Nie mieli zamiaru mi odpuścić i ruszyli za mną. W tamtej chwili miałem na karku nie tylko policję, ale i lokalnych rzezimieszków. Brudny i wyczerpany(ale na całe szczęście cały) dotarłem nad ranem do sąsiedniej wioski. Telefon rozładowany. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie jestem, zaczepiłem jakiegoś menela. Powiedział mi, że najbliżej to mam chyba do… Warszawy. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nie mogłem przecież przebyć tak długiego dystansu. Chwilę później podjechać PKS, który zawiózł mnie na dworzec kolejowy do Grudziądza, z którego pociągiem wróciłem do Torunia. Wjeżdżając na peron, zobaczyłem odjeżdżający właśnie pociąg z naszymi panelami. Nigdy więcej ich już nie zobaczyłem. Okazało się, że mój ziomek miał podobną przeprawę do domu.
Chciałbym teraz pogadać o agresji. Kilku malarzy powiedziało mi, że agresja jeszcze nikomu w graffiti nie zaszkodziła.
Nie ma co ukrywać – przejawy agresji są obecne na scenie pociągowej. Wiesz, wszędzie, gdzie występuje współczynnik stresu nietrudno o nerwy i konflikty. Nieraz brałem udział w… różnych rzeczach. Nie wszyscy darzymy się sympatią. Chęć dominacji, rywalizacja, a do tego ograniczona liczba spotów są powodem sporów. Jednak byłbym ostrożny ze stwierdzeniem, że agresja nikomu w tym świecie nie zaszkodziła. Znam wiele sytuacji, w których ewidentnie szkodziła. Pamiętam, że na jednej z akcji mój znajomy musiał konfrontować się z policjantem, więc psiknął go farbą w twarz, a później ranił go nożem. Cała akcja zakończyła się dla niego pobytem w kryminale i sporymi problemami. Wolę unikać takich sytuacji, a akcje przeprowadzam – w miarę możliwości – w bezpieczny sposób. Nigdy nie wiem, jak zachowamy się w obliczu zagrożenia.
Looney z EWC, DSC powiedział mi rok temu: „Byliśmy sztywną, dobrze zorganizowaną ekipą, która przestrzegała pewnych zasad. Ja z czasem wprowadziłem do załogi taką uliczną jakość, bo wtedy robiłem na streecie… różne rzeczy. Mieliśmy ustalony system pomagania na wypadek, gdyby złapała kogoś policja i takie tam podstawy. Gdyby do którego wpadła policja, to raczej nie znaleźliby żadnych dowodów”. Uważasz, że grafficiarze przestrzegają ulicznych zasad?
Wiesz, ja przez wiele lat żyłem w przekonaniu, że to hermetyczne środowisko. Bardzo chciałem być jego częścią, bo miałem wrażenie, że niesie to za sobą coś wyjątkowego, że za graffiti stoją sami dobrzy ludzie, kierujący się wspomnianymi przez Looneya zasadami, bo – jakby nie patrzeć – to sztuka wywodząca się z ulicy. Przekonałem się jednak, że tak nie jest. To środowisko nie jest wyjątkowe. Są tu ludzie, którzy są po prostu chujowi. Dla wielu zasady przestały mieć znaczenie, a to, że ktoś deklaruje pewne postawy, nie oznacza, że się do nich stosuje. Powiem ci szczerze, że nie potrzebuję już poczucia świadomości przynależności do tej subkultury. Maluję, bo lubię to robić. Mam wokół siebie garstkę wspaniałych ludzi – oni są dla mnie najważniejsi.
Myślisz, że sytuacja w Budapeszcie pokazała, kto jest kim?
Jasne, że pokazała, ale co z tego? Wszyscy wiedzą, jak jest, ale nikt o tym nie mówi na głos. Tak jakby się nic nie stało. Czasami mam wrażenie, że jest przyzwolenie na tego typu sytuacje. Pokazuje to, że nie ma w nas jedności w takich sprawach. Tyle w sprawie.
Urwis powiedział mi kiedyś, że w graffiti najważniejszy jest fejm. Co o tym myślisz?
Nie lubię tego określenia. Zwłaszcza w dobie internetu. Jednak umówmy się – w graffiti od zawsze chodziło o to, by malować jak najwięcej i by twoja ksywa wszędzie się pojawiała. Ale nie jestem przekonany, że jest dla mnie najważniejsze. Chcę być zadowolony z tego, co maluję, rozwijać się i realizować własne plany. Dopiero później chcę być z tego znany. Widziałem wielu writerów, którzy zjechali kawał świata, malując gówniane obrazki. No i co? Są znani, ale taki fejm to ja pierdole.
A jak wygląda twój writerski kawał świata?
Nie jest on zbyt duży. Zawsze wolałem malować na swoich spotach i być kojarzony z miejscem, w którym mieszkam. Nie zrobiłem zbyt wielu systemów, ale nigdy też nie aspirowałem do miana jakiegoś wielkiego „systemowca”. Nie znaczy to oczywiście, że nie lubię oglądać akcji czy słuchać opowieści znajomych z dalekich wyjazdów. Lubię za to jeżdzić do Berlina, bo to miasto, w którym scena jest bardzo rozwinięta – widać, że to miasto żyje graffiti. Pamiętam, kiedy skończyłem 18 lat i po raz pierwszy zaliczyłem swój wyjazd. Chłopaki z PUF Crew zabrali mnie do Hamburga. Zrobiłem wtedy trzy akcje na metrze. Wracając do Polski, zahaczyliśmy o Berlin i wtedy wpadłem w jego sidła.
Możesz powiedzieć coś więcej o tym pierwszym wyjeździe do naszych zachodnich sąsiadów?
Miałem już jakieś wyobrażenia o tym kraju, ponieważ słyszałem od kolegów wiele historii z ich podróży do Niemiec. Obejrzałem też mnóstwo tamtejszych filmów o malowaniu. Więc wizyta była dla mnie bardzo ekscytująca. W końcu wszystko, co prędzej słyszałem od ziomków i widziałem na filmach, ukazało się moim oczom. Przeszło to moje wyobrażenia. Miasto jest totalnie rozjebane przez graffiti. Obrazki były dosłownie wszędzie – nawet na wysokości kilku pięter. Można było tam zobaczyć tagi ludzi z całej Europy. System metra, który – z pozoru – wyglądał na łatwy, krył wiele niespodzianek. Sensory w tunelach, możliwość narażenia się lokalnym writerom czy tajniacy kręcący się po miejscówkach. Pamiętam, jak zostaliśmy zatrzymani przez Vandal Squad – wyglądali jak banda hiphopowców! Było to dla mnie spore zaskoczenie i sprawiło, że Berlin stał się dla mnie jeszcze bardziej intrygujący.
Więcej moich rozmów z malarzami znajdziecie w archiwum.
You must be logged in to post a comment.