fot. M. Michalski
Nie o kolejnych dużych sukcesach artystów wydających w Asfalt Records, a głównie o płytach, których słuchać chcieli nieliczni. Tytus powiedział mi, jak po latach wspomina współprace z amerykańskimi raperami, 500 płytach, które sprzedawał… 10 lat czy inspiracjach Stones Throw Records.
Wydałeś za to na wosku innych graczy z Detroit – Baatina ze Slum Village i Black Milka.
Z tego, co pamiętam, to oni szukali wydawcy i skontaktowali się z nami. Później rozmawialiśmy przez telefon. Baatin miał dobrego managera, z którym wszystko dogadaliśmy. Singiel reklamowaliśmy nawet w magazynie „Wax Poetics” (podobnie, jak i kilka innych naszych tytułów). Remiksy ich numeru zrobili: O.S.T.R., Returnersi i Metro. Niestety ten tytuł nie był ciekawy dla ludzi za granicą, nie mówiąc już o osobach w Polsce. Wtedy ten krążek nikogo nie obchodził. Cała inwestycja była niepowodzeniem. 10 lat sprzedawaliśmy 500 winyli. Przyznam, że trochę się na tym projekcie sparzyłem. Hip-hop w tamtym momencie szedł już w stronę komercyjną, a artyści, których słuchało się w latach 90. i na początku 2000 dzisiaj praktycznie nie istnieją na scenie. Śledzę np. poczynania wytwórni Duck Down, która markowała niegdyś potężne płyty. Dzisiaj okazuję się, że to nie oni byli ich wydawcami – dawali tylko uliczną markę, a właścicielami wszystkich nagrań jest Interscope Records. To, co Duck Down dzisiaj próbuje robić, kompletnie się nie przebija, bo to już po prostu nie te czasy.
Ale jeśli pozwolisz, pobądźmy jeszcze w tych najntisach. Tame One z Artifacts to pierwszy zawodnik z amerykańskiego undergroudu, który pojawił się na waszej płycie.
Odpowiem tak – Ostry, ale i np. Returnersi spełnili swoje ambicje i młodzieńcze marzenia, nagrywając z ludźmi pokroju El Da Sensei, ale te płyty z poważnym rynkiem muzycznym miały niewiele wspólnego. The Artifacts narobiliby szumu w naszym kraju, gdyby przyjechali na koncert w 1995 roku, a nie wydając płytę w 2008 roku. Są znani tylko największym zajawkowiczom hiphopowym. Czy wydawania anglojęzycznego materiału, raperów z lat 90. ma w Polsce sens? Nie ma. Zresztą nie tylko w Polsce. Jeden ze znajomych opowiadał mi o berlińskim koncercie Souls of Mischief, na który przyszło 30 osób. Uważam, że koncertów ludzi z historii hip-hopu było w naszym kraju też chyba ciut za dużo. Spotkałem osoby, którzy słuchali rapu w latach dziewięćdziesiątych i nawet oni byli już znudzeni, obserwując na scenie weteranów hip-hopu. Co świadczy o tym, że zespoły typu Souls of Mischief, czy Artifacts były w istocie grupami tylko dla totalnie wtajemniczonych. To nie były stare zespoły rockowe, które nadal potrafią zapełniać stadiony. SOF byli znani w Oakland, ale im dalej w Stany, tym ich popularność spadała. Nam dwóm może się wydawać, że jak można nie znać takich zespołów… No okazuje się, że można. Europejczycy, którzy znają ich dokonania, mają dziś 40 lat i bardzo rzadko chodzą na koncerty.
Dalszą część wywiadu znajdziesz tutaj.