Ciąg dalszy efektów wyprawy do Łodzi. Wczoraj przybliżyłem wam postać Hryty, dziś czas, by kilka słów powiedział – dobrze wszystkim znany – Green.
Pewność siebie to cecha, z którą można kojarzyć Greena. Gościa, który pojawił się na ostatnim albumie Eldo, przejechał tysiące kilometrów na trasach z Ostrym i miał przyjemność rapowania na podkładzie samego Marco Polo. Z koncertów to Green ma tyle anegdotek, że spokojnie mógłby spisać z nich książkę. Nam postanowił sprzedać taką… „Jedna z mocniejszych akcji, jaka spotkała mnie na trasie to sytuacja z Bustą Rhymesem, przed którym graliśmy kilka lat temu w Krakowie. W środku nocy wyszliśmy z Kochanem przed hotel, a tam Busta pali sobie szluga w złotym łańcuchu grubości mojego nadgarstka. Wróciliśmy szybkim krokiem do pokoju po telefon, by zrobić sobie z nim pamiątkową fotkę. Podbijamy do niego, a on nam mówi, że nic z tego nie będzie, że jest już za późno. Przyznaję, że zrobiło nam się głupio, więc usiedzieliśmy skonsternowani w lobby. Po chwili do hotelu wchodzi Busta i zaczyna dzwonić po swoją ochronę! Mówi im, że na dole kręci się dwóch podejrzanych typów i że chyba są z Rosji. Podbijają do nas i mocno zbulwersowany Busta zaczyna nawijać tym swoim zachrypniętym głosem. Twierdzi, że go śledzimy i chcemy okraść! Uwierz, że mieliśmy wtedy z Kochanem szybsze flow niż on kiedykolwiek w swojej karierze! Doszliśmy jakoś do porozumienia, ale rano, gdy zobaczył mnie na śniadaniu, to nadal coś bluzgał. Strasznie go ta sytuacja wytrąciła z równowagi. Pewnie nieprędko wróci do Polski (śmiech)”.
Nim Ostry w pełni zaufał Greenowi i zaprosił do wspólnego koncertowania, zaproponował mu wyprodukowanie kilku utworów na debiutancki krążek. „»Kryptonim Monolog« zacząłem pisać, będąc jeszcze w liceum. Bity od Quiza miałem od dawna, bo znamy się praktycznie od samego początku naszej przygody z muzyką. Album początkowo miał ukazać się w trochę innej muzycznej formie, ale z informacją, że ma dla mnie muzykę, zadzwonił O.S.T.R.. Pojechałem do niego, wziąłem bity i niecały rok później w ręku miałem już album. Promocji płyty towarzyszyła masa różnych akcji na ulicach i murach. Były to nasze autorskie pomysły. Niektóre z nich nigdy wcześniej i nigdy później nie zostały wykorzystane przez innych! Dawało nam to poczucie nietuzinkowości tej produkcji. To były piękne i beztroskie czasy. Naprawdę wierzyłem wtedy w to, że podbijemy świat! Byłem niesiony entuzjazmem odbiorców i starszych raperów. Podobno miałem spory potencjał artystyczny i wizerunkowy. Poważne osoby z branży inwestowały we mnie swój czas i pieniądze. Nie zawiedli się, bo spełniłem ich oczekiwania. Napawa mnie duma, kiedy słuchacze stawiają mój debiut obok największych klasyków polskiego undergroundu”.
Z perspektywy czasu Green twierdzi, że jego największym sukcesem jest fakt, że nie stał się niewolnikiem branży i potrafi realizować się także na innych polach zawodowych, zachowując w tym wszystkim duszę artysty. „Patrzę teraz na moich przyjaciół i widzę, że są zagubieni. Muzyka, studio i koncerty to często jedyne rzeczy, które zajmowały ich życie. Teraz możliwość samorealizacji mają ograniczone i nie potrafią się odnaleźć” – mówi. Po chwili dodaje, że ma na koncie sporo innych małych sukcesów, ale wierzy, że te spektakularne są dopiero przed nim. Może takim będzie jego kolejny krążek, który jest już na ukończeniu? „Kawałki na nowy projekt z Salvarem już się miksują. Znajdą się na nim świeże numery, ale i takie, które poleżały kilka lat w mojej szufladzie. Sądzę, że będzie ciekawie, bo mamy klasyczne nagrania, których obecnie brakuje na naszej scenie. Od premiery mojego ostatniego solowego albumu minęło już kilka ładnych lat. Czas przypomnieć o sobie słuchaczom i odbudować markę”.
Cały tekst poświęcony łódzkiej scenie rapowej znajdziesz tutaj.