Rahim: Można spełniać swoje marzenia, będąc chłopakiem ze zwykłego osiedla

Zbliżająca się premiera książki Rahima była dla mnie wystarczającym pretekstem, by złapać za telefon i wybrać jego numer. O przeszłości, ale i o tym, co dopiero nastąpi.

Książki biograficzne kojarzą mi się z podsumowaniem życia. Ty zdecydowałeś swoje podsumować na papierze w wieku 42 lat. Skąd taki pomysł?

Powiem więcej: nie to, bym chciał zostać pisarzem, ale ja mam w głowie już pomysł na następną książkę. (śmiech) Przy szukaniu koncepcji na tę książkę, przy okazji zrodziło się kilka innych. Następną publikację chcę utrzymać w nieco innym tonie – spokojnie, nie zamierzam pisać książek z cyklu fantasy, bo kolejna też będzie oczywiście powiązana z moim życiem, ale będzie stworzona w nieco innej formie. Nie ukrywam, że książka, o której dzisiaj rozmawiamy to też trochę zbadanie rynku. Za jakiś czas dowiemy się, czy to, co zrobiliśmy, jest warte kontynuacji… Odpowiadając wprost na twoje pytanie: doszedłem w swoim życiu do takiego etapu, w którym naprawdę wiele rzeczy pozmieniało się w mojej głowie. Zmieniłem priorytety i patrzę na świat zupełnie inaczej, szerzej. Czuję, że dopiero teraz jestem dorosłym facetem. Wszedłem świadomie w drugą połowę swojego życia. Spowodowała to zapewne ta czwórka z przodu, o której wspominasz w pytaniu. To główny powód tego, że zdecydowałem się akurat teraz stworzyć z Przemkiem tę lekturę.

Miles Davis powiedział kiedyś, że biografię wydają ci, którzy nadmiernie interesują się własną osobą. Ty tę książkę dedykujesz bardziej słuchaczom twojej muzyki, czy sobie?

Ta książka nie jest dedykowana moim odbiorcom ani mojej osobie. Dedykuje ją ludziom, którzy spowodowali, że dziś jestem w tym miejscu, w którym jestem. To na nich chciałem zwrócić uwagę i o nich poopowiadać. Nie chciałem pisać publikacji na zasadzie: „urodziłem się tu, do szkoły chodziłem tam, a tego poznałem tam” – nie. Fani i dziennikarze zazwyczaj zwracają uwagę tylko na artystę, który oczywiście – siłą rzeczy – jest frontmanem. A mało kto zwraca uwagę na background. Prawda jest taka, że jeśli artysta błyszczy, to dlatego, że ktoś na niego tym reflektorem świeci. Wszystkie składniki, które zbudowały i tworzą mnie to jedno, ale ja do swoich działań potrzebuję ludzi. Muzycy często mówią o wszystkich swoich osiągnięciach z perspektywy siebie i niestety zapominają o otaczających ich osobach. Mało kto, potrafi zupełnie sam zapracować na swój sukces. Sukces bardzo rzadko odbywa się w pojedynkę, to praca całej grupy.

Czyli z triady: szczęście, praca, talent – ty najwięcej miałeś…

W moim życiu było tyle samo szczęścia, co ciężkiej pracy… no i krzta talentu. Nie mogę powiedzieć, że nie miałem w życiu szczęścia, bo np. spotkanie w swoim życiu Magika, było dla mnie ogromnym szczęściem. Nigdy tego nie ukrywałem, zawsze to wręcz podkreślałem. Szczęściem było też spotkanie wielu innych fajnych osób, z którymi później mogłem pracować. Podpisuję się pod takim powiedzeniem, że szczęściu trzeba pomóc. Dlatego w swoim życiu nie siedziałem z założonymi rękami i czekałem na oferty, które na pewno do mnie spłyną – nie było tak. Ciężko pracowałem, a przy okazji wykorzystywałem szanse, które wokół mnie się pojawiały i przekuwałem je w sukcesy.

Wywołałeś temat Magika. Poświęciłeś mu w książce dużo miejsca?

Nie pominąłem go. Opowiadam o nim i naszej relacji. Tak samo, jak opowiadam np. o Fokusie, DJ-u Bambusie i innych osobach z mojego otoczenia. Magik jest częścią tej książki, ale to nie jest tak, że ja na bazie Paktofoniki zbudowałem sobie kręgosłup tej publikacji. Mógłbym zrobić takie zagranie, że cofam się o 20-25 lat i opowiadam o tamtych czasach z mojej perspektywy – na tym budować popularność tej książki. Nie zrobiłem tego. Opowiadam o różnych etapach swojego życia.

Cały wywiad przeczytacie tutaj.