W czasach, kiedy większość portali muzycznych to zwykły ściek z Peją rozmawiam o… muzyce – jego współpracach z amerykańskimi raperami, koncercie Gang Starr Foundation, spotkaniu z Afriką Bambaatą czy występie na jednej scenie z Ice-T…
Dlaczego tak stosunkowo późno zacząłeś tworzyć z amerykańskimi raperami?
Wynikało to z mojego alkoholizmu i nieuporządkowanego stylu życia. Uważałem, że kooperacje z raperami zza wielkiej wody, to tematy, których nie jestem w stanie przeskoczyć i zorganizować. Nie byłem wtedy za bardzo wkręcony w internet i nie chciałem tego robić na siłę. Później zobaczyłem, że O.S.T.R. umie sobie ogarnąć te współprace, bo nagrywał przecież z Artifacts, Evidencem, Sadat X’em czy Craigiem G. Trochę dało mi to do myślenia. Rozmawiałem kiedyś z jednym z raperów podczas trasy i powiedziałem mu, że nie może tak być, że wychowaliśmy się na naprawdę dobrej muzie, a teraz rozmieniamy swój talent na drobne. Kiedy zacząłem odstawiać alkohol, to porządkowałem swoje życie na wielu płaszczyznach – również w kwestii mojej pasji do muzyki. Znów kupowałem więcej płyt, nadrabiałem braki w dyskografiach i zacząłem spełniać swoje marzenia, nagrywając z amerykańskimi twórcami. Uważam, że dopiero teraz jestem tak naprawdę gotowy skillsowo, by nagrywać z nimi tak, jak należy. Nie chcę już tworzyć kolejnych kawałków w stylu „From New York to Poland bla bla”. Gdybym chciał, to nagrywałbym z nimi po 10 kawałków rocznie, ale nie o to w tym chodzi. Naprawdę znam wielu gości na amerykańskiej scenie, ale mam robić numer tylko po to, by coś odhaczyć? To bez sensu. Mam jeszcze kilka marzeń do spełnienia, ale jeśli do tych kooperacji nie dojdzie, to trudno. Ja już jestem spełniony, jeśli chodzi o featy. Big Shug, Jeru the Damaja, Edo.G, AZ, Onyx, Chi Ali, Smooth da Hustler – mało? Jeśli ktoś by mi dzisiaj powiedział, że już więcej nie nagram muzyki z nikim ze Stanów, to OK.
Sprawdź cały wywiad – klik.