Aior wspomina tragicznie zmarłego Neka, opowiada o największych spierdolkach i mówi, czy polska scena graffiti jest zjednoczona. Zapraszam do lektury.
Trzy lata temu zginął twój ziomek z ekipy Neku – jak go wspominasz?
Z Kamilem znaliśmy się od 2003 roku. Pamiętam pierwszą ścianę, którą z nim malowałem. Pamiętam też tą ostatnią… Neku był zajebistym typem – człowiekiem, na którego zawsze można było liczyć i spędzić z nim miło czas. On cały czas malował – ściany w dzień, a nocami kolejki. W głowie szczególnie zapadła mi nasza akcja, która miała miejsce w Tczewie w 2011 roku. Udaliśmy się tam w dość sporej grupie, razem z nami byli chłopaki z Torunia. Na tej akcji byłem operatorem kamery, gdyż ciążył nade mną list gończy. (śmiech) Wkręciłem sobie, że za kamerowanie jest mniejszy przypał. (śmiech) Gdy chłopaki kończyli wholecara, zobaczyłem dwóch typów, którzy na pewno nie byli naszymi znajomymi… Ucieczka. Jeden z kolegów (Ana) zeskoczył z muru wysokości około 3 metrów, wylądował na nogi, krzyknął tylko „kurwa” i pobiegł dalej. Neku, Miel i ja biegliśmy na końcu stawki. Kiedy wszyscy już odbili w dół, w kierunku odpływu Wisły, to przed naszymi oczami ukazał się… radiowóz. Po kilku sekundach leżeliśmy na skarpie przekonani, że nas zauważyli. Jebane psy zatrzymały się na naszej wysokości i do dziś nie wiem, jak to możliwe, ale nie zajrzeli na tę skarpę! Po chwili dojechał drugi radiowóz, o którym oczywiście nie wiedzieliśmy. Każdy oddech był wtedy ciężkim przypałem. W końcu odjechali, a my udaliśmy się w kierunku, gdzie była reszta ekipy. Doszliśmy do miejsca, a tam Ana leży w krzakach i płacze z ból, Rumo się rozbiera i każdy daje mu jakieś swoje ciuchy, bo wpadł do odpływu Wisły. Zapomniałem dodać, że akcja rozgrywała się w środku zimy. Czekaliśmy do 7 rano, aż ktoś po nas przyjedzie, była to sobotnia noc, więc nie było to takie proste, bo wszyscy najebani. W końcu zjawił się brat Rumora. Kolegę z połamanymi nogami niosłem razem z Mielem do auta. Po drodze przerzucaliśmy go przez chyba trzy płoty. Okazało się, że połamał obie nogi w kostkach. Na szczęście tej nocy nikogo od nas nie złapali.
Masz więcej takich historii?
Oczywiście. W 2012 roku pojechałem z Teem Crew do Paryża, by spędzić tam swoje urodziny i odwiedzić mojego przyjaciela Serna. Wyjazd miał trwać 10 dni. Po tygodniu Sern zapytał mnie, czy chcę zostać w stolicy Francji na dłużej. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem w ciężkim szoku i wydusiłem z siebie „Jak? Gdzie?” – „In my Home” odpowiedział. No to się zgodziłem. Okazało się, że była to najlepsza decyzja, jaką w życiu podjąłem. Z 10 dni zrobiło się 10 miesięcy. Podczas pobytu w Paryżu zrobiłem najlepszą grafficiarską akcję. Pod stacją Gade de Nord znajduje się stacja do nauki jazdy metrem. Włamaliśmy się tam z Sernem i Alkiem w niedzielę tuż przed południem i… zrobiliśmy, przebrani za pracowników metra, trzy one many. Zaraz po akcji poszliśmy na miejscówkę, gdzie już do wieczora oglądaliśmy w kółko nagrywkę, popijając łychę i paląc jointy.
Muszę też wspomnieć o wyjeździe do Rumunii, który miał miejsce trzy lata temu. Pojechałem tam z Phikiem i Alokiem. To, co tam zobaczyłem, nie mieściło mi się w głowie. Pierwszego wieczora zrobiliśmy stare metro w hangarze, co kosztowało nas jakieś drobne. Koleje dwa dni robiliśmy trzy kolorowe one many przed halą. Podczas malowania ochrona obczajała nam, czy nie ma przypału. (śmiech) Nie każdy ochroniarz był świadomy, co się odpierdala po drugiej stronie jardu. Oni nawet przewracali nam kamienie do góry nogami, żeby nie było widać, że było malowane. Coś pięknego. Niestety nasz kontakt nie chciał dać nam tego, po co przyjechaliśmy – nowych wagonów metra. Na początku, po wypiciu kilku drinków, wpadliśmy na zajebisty pomysł, że w google tłumacz wpiszemy po angielsku: „Hello, we want to paint 15 min, no noise, no smell and we can pay 50 euro”. (śmiech) Następnie przetłumaczyliśmy te słowa na język rumuński i napisaliśmy je na karteczce. Zaczęliśmy poszukiwania skorumpowanego ochroniarza. Niestety nie udało się zrealizować naszego planu, ale było blisko. Nowe metro zrobiliśmy następnego dnia bez niczyjej pomocy.
Pamiętasz swoją największą spierdolkę?
Spierdolek było w chuj i jeszcze trochę. (śmiech) Dość ciekawie było np. w Lyonie. Z Wertem i Gipsim spotkaliśmy się w Paryżu, gdzie wpadliśmy na pomysł odwiedzenia w Lyonie mojego kolegi. Załadowaliśmy się więc w TGV i po chwili byliśmy na miejscu. Na miejscu przywitała nas piękna pogoda i miłe towarzystwo. Aura sprzyjała piciu alkoholu. Jakimś cudem zebraliśmy się i udaliśmy się na spota, gdzie wjebaliśmy się do tunelu. Dobiegliśmy do stacji, na której całą noc leci muzyka. Zajęliśmy miejsca do malowania i poczekaliśmy jakiś kwadrans. Nikt się nie zjawił, więc zaczęliśmy malować. Dopiero na sam koniec roboty zauważyliśmy, że ochrona jest dosłownie wszędzie. Z Gipsym wbiegliśmy do tunelu. Przebiegliśmy dwie stacje (cała linia miała tylko dwie stacje na powietrzu), a stacja, którą chcieliśmy uciec, była już oblegana przez policję i ochronę. Czekali na nas wszędzie – na dwóch platformach, na torach… Strasznie zostaliśmy spacyfikowani i tam urwał mi się film. Od razu po wyjściu z radiowozu musiałem się wyrzygać. Na komendzie zostaliśmy na trzy doby. Trzeciego dnia rano zostaliśmy przewiezieni taką specjalną kabaryną, w której zamknęli nas w osobnych, małych klitkach. Swoją drogą Wert ledwo się w niej mieścił. (śmiech) Zawieźli nas do aresztu, gdzie byli sami ciapaci i obszczana lamperia w turkusowym kolorze. Tam czekaliśmy i czekaliśmy. W międzyczasie wszystkich powoli stamtąd zabierali. Na sam koniec dnia, gdy już myślałem, że stamtąd nie wyjdziemy, wzięli nas na rozprawę. To była ostatnia sprawa tego dnia. Przez cztery dni siedzieliśmy razem, więc wymyśliliśmy historie, że jesteśmy tu na wakacjach, wypiliśmy za dużo i wpadliśmy na pojebany pomysł pomalowania metra, bo widzieliśmy kiedyś w internecie, jak tak robią. Sędzia nam nie uwierzył i dostaliśmy po konkretnym mandacie… 3500 euro na głowę. Pani tłumacz była dla nas w porządku i doradziła nam, byśmy go nie płacili. Tak też zrobiliśmy.
Domyślam się, że tych akcji we Francji to ty przeżyłeś multum.
Kocham Paryż i staram się tam bywać kilka razy w roku. Moje najlepsze akcje zawsze odbywają się w Paryżu z moją grupą Black Cats. W ubiegłym roku mieliśmy spotkanie i, już na godzinę przed akcją, przebraliśmy się za workerów metra. Przebrani za pracowników czillowaliśmy w samym sercu Paryża. Wsiedliśmy do wagonu metra i pojechaliśmy na miejscówkę, która była rzut kamieniem. Wysiadaliśmy z metra i wypierdoliliśmy podwójnego wholecara Black Cats. Po przejeździe drugiego metra, kiedy wszędzie już jebało farbą, zbliżał się do nas ochroniarz. Uciekliśmy bez większego problemu, ale brakło nam minuty na dokończenie obrazka. Wbiliśmy tam więc z rana raz jeszcze i go dokończyliśmy. Niestety trafik nam uciekł, kiedy kupowaliśmy hasz. (śmiech) Mamy tylko fotkę bez okien i niezapomniane wspomnienia.
Chyba już rozumiem, dlaczego kiedyś powiedziałeś, że gdyby graffiti, to byś nie żył.
Nie chcę się na ten temat rozwijać w wywiadzie. Graffiti jest jedną z niewielu rzeczy, jaka daje mi w życiu przyjemność. Czuję, że żyję, gdy zarywam nockę albo śpię trzy godziny i z rana idę do pracy. Gdyby w moim życiu nie było graffiti, na pewno nie zajmowałbym się tatuowaniem ludzi. Moje życie wyglądałoby inaczej i na bank nie byłoby tak wesoło. (śmiech)
Pogadajmy jeszcze o polskiej scenie. Jest zjednoczona?
Wydaje mi się, że scena w pewnym sensie jest zjednoczona. Jest ona na tyle mała, że nawet jeśli nie znasz kogoś osobiście, to na pewno ktoś zna kogoś… Na scenie chyba nie ma za wielu wojen, ale jest dużo zawiści i zazdrości – kompletnie tego nie rozumiem, ale też mam to gdzieś… do czasu, gdy ktoś pokryje mój obrazek. Z doświadczenia wiem, że najbardziej agresywni i głośni zawodnicy, mają najmniej do powiedzenia.
Jak to wygląda w Trójmieście?
Scena ma się dobrze – jest na niej mało podziałów, a więcej współpracy. Kto rządzi? No właśnie nikt – w tym problem. (śmiech) Najwięcej robi: Cykor i Siek. Jeśli chodzi o starych wyjadaczy, to na pewno regularną działalność pociągową prowadzą Kolt 45, Ice i Ush Crew. Młodym brakuje trochę szacunku i pokory. Część z nich powinna wrócić do szkoły i odrobić lekcje. Choć są i tacy małolaci, którzy ogarniają temat dużo lepiej niż niejeden stary gracz.
„Men in Black” to film, który zrobił na tobie jakieś wrażenie?
Oglądałem ten film jako małolat w kółko. Na pamięć znał go nawet mój brat, który był młodszy ode mnie o 10 lat. Niestety nie ma go już z nami. RIP SKON! W filmie zaprezentowano akcje, w których każdy mógł zobaczyć, że chłopaki się w tańcu nie pierdolą. Wtedy moim marzeniem było przeżycie choć jednej takiej akcji. Chłopaki z EWC wysoko postawili poprzeczkę. Do dziś wiadomo, że najlepsze graffiti jest w Gdańsku. (śmiech)
You must be logged in to post a comment.