W przyszłym roku minie 20 lat od ukazania się na rynku albumu „Na legalu?”. Z tej okazji zaglądamy za kulisy powstania tej – bądź co bądź – legendarnej płyty.
Arek Deliś: Rycha poznałem dzięki wywiadom, których udzielał mi do magazynu „Klan”. Zawsze uważałem go za fajnego chłopaka. Około 2000 roku było z nim bardzo kiepsko. Mam na myśli jego życie, nie tylko muzyczne. Camey, jego ówczesny wydawca, ignorował go i twierdził, że nic już z niego nie będzie. Pewnego dnia Sylwester Latkowski zaprosił go do występu w produkcji „Blokersi” – Peja przyjął jego zaproszenie i pokazał w filmie, jak wygląda jego codzienność. Przedstawił się z bardzo autentycznej strony i zyskał w oczach odbiorców. Po premierze „Blokersów” ileś tam osób ciągle pytało mnie, co z albumem Rycha, kiedy mam zamiar go wydać? Początkowo kompletnie nie chodziło mi po głowie, by jego nagrania wzbogacały mój katalog wydawniczy, ale przemyślałem to i podjęliśmy współpracę. Peja przygotował demo, które kompletnie nie nadawało się do wydania. Bity brzmiały kiepsko, a sam Rychu rapował bardzo chaotycznie. Słuchając jego poprzednich płyt, zawsze miałam problem z odpowiednią koncentracją. Przez dużą ilość rymów zamazywał się jego przekaz. Postanowiłem odbyć z nim kilka rozmów odnośnie tego, jak mógłby rapować i by – przede wszystkim – skrócił swoje zwrotki. Dla przeciętnego słuchacza przyswojenie takiego potoku słów było naprawdę trudne. Posłuchał mnie, co wyszło nam tylko na dobre. Wystarczy posłuchać tego, jak rapuje chociażby na krążku „I nie zmienia się nic”, a jak na „Na legalu?”.
Wspomniałem, że bity, które mi wysłał, brzmiały kiepsko… To mało powiedziane. Uznałem, że potrzebujemy producenta z prawdziwego zdarzenia. Postanowiłem więc, że producentem płyty musi zostać Magiera. Zawsze w niego wierzyłem, więc wiedziałem, że sobie poradzi z tą misją. Dogadali się wtedy i jak widać, dogadują się do dzisiaj. Chwała im za to. Zagwarantowałem Rychowi producenta podkładów na kolejne 20 lat. (śmiech) Żarty żartami, ale przyznaję, że przy produkcji płyty zachowałem się jak dyktator, wyrzucając z tracklisty trzy kawałki i ustalając kolejność nagrań. Do dzisiaj kompletnie nie rozumiem, dlaczego Peja i DJ Decks mogli mieć do mnie pretensje o to, że wyjebałem im numer, który oparty był na samplu z filmu „Rocky”. (śmiech) Peja, kiedy zobaczył, jak wygląda ostateczna tracklista (mówiąc eufemistycznie), nie był zachwycony. Było to w Radiostacji u – jeśli mnie pamięć nie myli – Piotra Metza. To była pierwsza awantura, jaką nam wyrządził. Czas pokazał, że zupełnie niepotrzebnie się stresował, bo wyszło to płycie tylko i wyłącznie na dobre. Albumu do dzisiaj sprzedało się łącznie około 100 tys. kopii. Sama reedycja, którą zrobiłem kilka lat temu, rozeszła się w złotym nakładzie. Płyta wciąż jest w sprzedaży i sprzedaje się bardzo dobrze, z czego należy się tylko cieszyć.
W tej całej beczce miodu jest też łyżka dziegciu – Stan Borys i jego pozew. Złożył go, bo Peja wykorzystał w „Głuchej nocy” jego numer. Jak to powiedział Pan Guzek (prawdziwe nazwisko Borysa): nie życzył sobie, „by z jego piosenki robić Smerfy”. (śmiech) Cała sprawa ciągnęła się przez parę lat i kosztowała mnie masę pieniędzy i nerwów. To druga, ciemna strona bycia wydawcą. Nie ukrywam, że ta i inne sprawy spowodowały między nami ostry konflikt. Jednak czas leczy rany. Dziś zarówno z Decksem, jak i z Ryszardem normalnie rozmawiamy, za to zdaje się, że paradoksalnie to oni pokłócili się miedzy sobą. Życie. Za rok czeka nas 20-lecie „Na legalu”. Sądzę, że razem coś z tej okazji wymyślimy i zaskoczymy fanów czymś ekstra.
Więcej wspomnień Arkadiusza Delisia znajdziecie tutaj.