„Opowieści wujka Miko” to nowy cykl, który tydzień temu zadebiutował na łamach strony. Kompletnie nie spinamy się, na jakąkolwiek regularność w dostarczaniu kolejnych odcinków i równie dobrze następny może pojawić się w środę, ale i za dwa tygodnie. Czas pokaże, wszystko na luzie. No dobra, ale teraz pewnie pojawiają się wam w głowach dwa kluczowe pytania: kim właściwie jest Miko? I o co w tym cyklu tak naprawdę chodzi? Już wyjaśniam. Miko (rocznik 1974, czyli… rapowy wujek) to, raper, którego możecie kojarzyć ze starego, nieco zapomnianego już duetu P’Am Polish American, który współtworzył z czarnoskórym Kevinem. Na scenie pojawili się w 1992 roku. Wystąpili na słynnym Rap Dayu, pokazali się na pierwszym CD dołączanym do magazynu „Klan”, czy zagościli na składance „Wspólna scena”. Z czasem Miko zasilił szeregi Obozu Ta, do którego należeli też: Red, Spinache, Ostry, Czizz i Emes. Mikołaj zdecydowaną większość swojego życia spędził w Niemczech, gdzie przez 16 lat (!) prowadził w radiu Galaxy rapową audycję „PHAT!-Show”. I właśnie większość opowieści, którymi będzie nas raczył, dotyczyć będą jego wywiadowych historii z Niemiec. A muszę wspomnieć, że po drugiej stronie dyktafonu gościł naprawdę ogrom artystów zza wielkiej wody. Od Commona, przez Grandmaster Flasha, aż po Chucka D z Public Enemy.
W pierwszym odcinku wspominaliśmy pierwszy, polski video-wywiad z DJ-em Premierem. Dziś przeniesiemy się do kwietnia, 1997 roku, kiedy do Warszawy przylecieli Jam Master Jay, Run oraz D.M.C.. Sprawdźcie, jak ten weekend wspomina wujek Miko.
Miko: Na Rap Dayu znalazłem się, ponieważ graliśmy z P’Am support przed Run-D.M.C. W Warszawie pojawiliśmy się w piątek nad ranem i w zasadzie już w tym dniu zaczął się nasz – można go nazwać – weekend z Run-D.M.C. Z samego rana otrzymałem telefon od Bogny Świątkowskiej, że Run-D.M.C. chcą do nas przyjść (!), bo mają do nas mały – nazwijmy to – biznes. (śmiech) Po godzinie w moim mieszkaniu pojawił się tylko Ray, ich dźwiękowiec. Spędziliśmy chwilkę czasu, dostał to, co chciał i zaprosił nas do hotelu Sheraton na konferencję prasową z D.M.C, który jako pierwszy pojawił się w Polsce (Run i Jam Master Jay przylecieli dopiero w sobotę). Kilka godzin później pojawiliśmy się na wspomnianej konferencji. Pierwszy raz uczestniczyłem w takim spotkaniu, więc nie miałem pojęcia, jak ono może dokładnie przebiegać. Na konferencji byli m.in. D.M.C., Bogna Świątkowska, Druh Sławek oraz inni dziennikarze – nie tylko muzyczni. Usiedliśmy z Kevinem w ostatnim rzędzie i czekaliśmy na rozpoczęcie. Byliśmy bardzo zajarani samym faktem, że możemy tam być. Nie pamiętam już dokładnie, jakie pytania zadawali mu dziennikarze, ale raczej poruszane były dość… podstawowe tematy. Nie ukrywam, że w pomieszczeniu panowała drętwa atmosfera. Obok nas siedziało dwóch gości, którzy wyglądali na słuchaczy hip-hopu. Jeden z nich zaczął zadawać D.M.C. dość konkretne pytania i… nastała cisza. Wtedy ja zebrałem w sobie całą swoją odwagę i stwierdziłem, że też go o coś zapytam. Wywiązała się między nami luźna gadka. Pamiętam, że pytałem go m.in. o gościnny występ na „Life After Death” Biggiego, czy o składankę z coverami „In Tha Beginning…There Was Rap”. Kompletnie nie pamiętam jego odpowiedzi, bo cała sytuacja była dla mnie… odrealniona. Rozmawiałem przecież, jako normalny chłopak – żaden dziennikarz, z gwiazdą amerykańskiego rapu! Po konferencji poszliśmy na kolację i kilka Heinekenów w Sheratonie z D.M.C. i Rayem. Chwilę potem Ray uznał, że chciałby pójść na jakąś imprezę. Ostatecznie wylądowaliśmy w nocnym klubie niedaleko ronda de Gaulle’a, do którego Raya i Erica (gość od światła) nie wpuszczono z uwagi na… ich dresy Adidasa i Superstary. (śmiech) Następnego dnia uczestniczyliśmy w próbie dźwięku i wiele osób myślało, że mój brat Kevin jest członkiem Run-D.M.C. (śmiech) Nie skorzystał z opcji przewiezienia się na fejmie nowojorczyków i każdemu ze spokojem tłumaczył, że działa w ramach duetu Polish American. W pewnym momencie ktoś do mnie podszedł i zaproponował, bym zrobił wywiad z D.M.C. do telewizji. Wywiad pomagał mi realizować świętej pamięci Robert Leszczyński. Dopiero wiele lat później oglądając „Idola”, skojarzyłem, że to on. Nigdy nie miałem okazji obejrzeć tej rozmowy, więc jeśli któryś z czytelników ją posiada, to bardzo proszę o podesłanie. Po koncercie poszliśmy na backstage, gdzie był Jam Master Jay, a skąd Run bardzo szybko się zawinął. Miałem okazję chwilę porozmawiać z JMJ’em, który tego dnia był bardzo wyluzowany i pozytywnie do wszystkich nastawiony. Został na after party i baunsował na parkiecie. (śmiech) Cały ten weekend był dla mnie bardzo surrealny. Dopiero po czasie to wszystko do mnie dotarło. Największym komplementem było dla mnie, że Jam Master Jay powiedział mi: „Ty mówisz, masz taki akcent, jak my w Nowym Jorku”. Mimo że nie byłem już wtedy gówniarzem, to bardzo przeżywałem te słowa.
You must be logged in to post a comment.