Za kilka dni minie równy rok odkąd hiphopowy świat obiegła smutna wiadomość o tym, że gdyński raper zmarł na skutek obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym. Informacja o śmierci Leha poruszyła oczywiście wielu słuchaczy i raperów w całym kraju. Korzystając z okazji, że rozmawiałem z Kosim, postanowiłem podpytać go o to, jak wspomina tego wyjątkowego rapera i czy słuchacze przypadkiem nie za szybko zapominają o zmarłych artystach…
W klipie do utworu „Black Book” pokazałeś się w koszulce ze zdjęciem Leha. Uważasz, że słuchacze i raperzy trochę za szybko zapominają o zmarłych raperach?
Może i zapominają, bo teraz czas pędzi bardzo szybko. Ludzie nie mają, kiedy pochylić się nad śmiercią. Nie mam pojęcia, czy to źle. Leh i Chada zostawili po sobie tyle, że pozostaną w sercach niektórych ludzi już na zawsze. Śmierć Leha bardzo mnie zabolała. Kiedy go poznałem, to od razu wiedziałem, że to chłopak od nas, z mojej ekipy – była między nami chemia. Mimo tego, że nie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, mieliśmy stały kontakt i czułem, że byliśmy mentalnymi braćmi, a był ode mnie przecież prawie dwa razy młodszy. Był nietuzinkowym, totalnie prawdziwym kolesiem, który nie miał parcia na szkło – on robił po prostu muzykę. Wiesz, to był mega wesoły chłopak, z którym świetnie spędzało się czas. W chuj mi go brakuje. Jestem przekonany, że jeszcze namieszałby na tej scenie. Byłem ostatnio w Trójmieście i go tam nie było… Smutna sprawa. Tęsknię za nim.