fot. Piotr Rybiński
Miesiąc temu miałem przyjemność spotkać się z Pezetem na warszawskim Mokotowie i porozmawiać o: jego nowym solowym albumie, zbliżającym się longplayu Płomienia 81, przerwie wydawniczej, problemach ze zdrowiem, współpracy z dużymi markami czy ciemnych stronach popularności.
Fragment rozmowy i link do całości znajdziecie poniżej.
I dzieją się na niej cholernie dobre i ciekawe rzeczy. Jakie masz oczekiwania względem „Muzyki współczesnej”?
Nie ukrywam, że byłoby super sprzedać 100 tys. płyt tak, jak robią to niektórzy koledzy po fachu, ale tak naprawdę to nie mam ambicji, by znaleźć się na sprzedażowym topie. Wiem, że jestem w stanie to zrobić, ale by dojść do takiego poziomu, musiałbym ciężko pracować, grać dużo koncertów i udzielić wielu wywiadów. Nawet teraz prowadzimy dyskusję z moim menedżerem, jak promować album, bo nie jestem chętny do świecenia swoją twarzą wszędzie. Świat jest jednak tak skonstruowany, że każda rzecz wystawiona na sprzedaż wymaga promocji. Można powiedzieć, że w pewnym sensie zaczynam wszystko od nowa, ale założyliśmy sobie, że ja nigdzie nie wracam. Podchodzę do tego albumu tak, jakbym tworzył swój pierwszy krążek. W innym wypadku musiałbym się mierzyć z oczekiwaniami fanów i tym, co oni chcieliby usłyszeć – a te oczekiwania są naprawdę różne. Mnie jednak nie interesuje to, co fani chcą od tej płyty. Robię to, na co mam ochotę i to, co czuję. Nie zamierzam być więźniem opinii słuchaczy i krytyków. Nie chcę również działać koniunkturalnie. Jak sobie pomyślę o tym, na jakim byłem etapie, choćby finansowym, gdy byłem w szczytowej formie mojej kariery to… są to rzeczy śmieszne, wręcz groteskowe. Teraz tak naprawdę w hip-hopie są konkretne pieniądze. Żyjemy w zupełnie innych realiach. Muzyki hiphopowej słuchają głównie ludzie młodzi, którzy mają swoich ulubionych raperów. Z jednej strony ta młoda gwardia nie jest dla mnie konkurencją, bo jestem z innego świata. A z drugiej – może właśnie to ja nie jestem konkurencją dla nich? Przecież oni mają np. takie zasięgi, o których ja mogę tylko pomarzyć, bo nie prowadzę social mediów w taki sam sposób. Tylko to już rozmowa o social mediach, nie muzyce… A ja chcę robić muzykę, stworzyć do niej obraz. Nie chcę nagrywać dziennie po 200 insta stories na ten temat, bić się w Fame MMA i zapraszać do refrenów przaśnych i kiczowatych ludzi tylko dlatego, że są akurat popularni. Disco polo też się dobrze klika, to nie jest wyznacznik jakości.
Kilka lat temu napisałeś na swoim Facebooku, że wolałbyś gromadzić na nim mniej ludzi, ale niech to nie będą osoby przypadkowe.
Zgadza się. Nie celuję ze swoją muzyką tylko do kumatego towarzystwa, ale brakuje mi trochę u słuchaczy, szczególnie w social mediach, takiej… normalności, po prostu. Nie chcę mieć na swoich kontach osób, które co dwa dni piszą mi, że „moja muzyka jest chu*owa”. Niech napiszą to raz, wystarczy. Nie boję się krytyki, przyjmuję ją na klatę, ale takie trollowanie po prostu mnie wku*wia. Nie rozumiem tego zjawiska. Niektórzy raperzy temu ulegają i dają sobie wejść na głowę. Tworzą później muzykę pod tych dzieciaków, bo boją się, że przestaną kupować ich płyty. To jest przecież bez sensu! Ja wręcz nie chcę, by ten najbardziej rozwydrzony słuchacz mnie akceptował. Też jestem odbiorcą muzyki i osobiście gardzę disco polo, ale nie wbijam się na profil Zenka Martyniuka, by mu o tym zakomunikować. Nie mam na to czasu i ochoty. Nie sądzę nawet, że go nie powinno być – niech on sobie będzie. Istnieje przecież sporo ludzi, którzy go lubią i słuchają. Nie mam z tym żadnego problemu…
Cały wywiad jest tutaj.