Writerzy z filmu „Dirty Handz” opowiadają o podróżach do Polski

Każdy, kto choć trochę orientuje się w hardcore’owym graffiti, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważną dla rozwoju rodzimej sceny była francuska trylogia Dirty Handz. Filmy w dobitny sposób udokumentowały to, jak wyglądała wtedy Europa – szczególnie ta bliżej torów i podziemnych systemów metra. Chłopaki z Paryża już wtedy z chęcią opuszczali granicę Francji i śmiało ruszali m.in. w kierunku Londynu, Berlina, Hamburga Oslo, Nowego Jorku czy Sztokholmu. W swoich planach niejednokrotnie uwzględniali oczywiście też Polskę, która wówczas dla ludzi z Europy Zachodniej była krajem mrocznym, zagadkowym i dzikim. Wielu po opuszczeniu wagonu na Dworcu Centralnym… przeżywało szok kulturowy i zastanawiało się, czy aby przypadkiem z powrotem nie wsiąść do pociągu. Dość napisać, że kilka czołowych ekip w ogóle nie przyjechało w latach 90. do naszego kraju – ponoć – z powodu strachu przed tym, co tu ich spotka. Pamiątką z tamtych wojaży są wspomnienia writerów, zdjęcia i poniższy, blisko ośmiominutowy, fragment filmu. Zobaczycie w nim kawałek miasta, którego już dawno nie ma…

A tutaj jeszcze dwie wypowiedzi (pochodzą oczywiście z biblii Graffiti Goes East) francuskich malarzy, których prace można było oglądać na filmie Dirty Handz, ale i na polskich kolejkach.

Honet: Trudno to może dziś zrozumieć, ale wtedy naprawdę byliśmy wszyscy przestraszeni miastem. Być może centrum było przyjazne, ale my i tak cały czas kręciliśmy się po złych obszarach i dworcach kolejowych pełnych nocnych freaków. Dlatego robiliśmy wszystko, żeby być niewidoczni. Najmocniejszym wspomnieniem jest pewna noc w 1998 roku. Ruszyliśmy z Inxs i Milkiem jak zwykle wydeptaną ścieżką na Zachodni – jak zwykle Zachodni – przeszliśmy przez pole, ślepy tor i przy wejściu na działki ujrzeliśmy kupę drabin, chyba z siedem. Więc powiedziałem do reszty: Każdy po jednej i idziemy! Kiedy dotarliśmy na yard, już malowało tam chyba z dziesięć osób, w tym jacyś berlińczycy i warszawiacy. Przywitaliśmy się z każdym i zaczęliśmy robić whole cara na pociągu obok. Spojrzeliśmy pod skład, żeby sprawdzić sytuację, i zobaczyliśmy wiele innych nóg i drabin po drugiej stronie składu. Malowało wtedy już jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć osób! Tej nocy co pół godziny przychodzili następni, w grupach po cztery, sześć osób. Witali się i szukali wolnego miejsca do malowania. Około 3:00 nad ranem yard był pełny writerów, nie mówiąc już o zawsze obecnych bezdomnych w pociągach. Potem zaczęli przychodzić też drajwerzy, udając, że nic nie widzą. Ta noc to był największy graffiti jam, na jakim kiedykolwiek byłem! Po erze SDK, oprócz krótkiego pobytu w Poznaniu w 2003 roku, nie wróciłem już do Polski.

Opak: Moja pierwsza wizyta w Polsce to 1997 rok, ale wracałem potem kilkakrotnie. Scena pociągowa w Paryżu bardzo rozwinęła się właśnie między 1995 a 1997 rokiem. Pomalowane pociągi jeździły kilka dni: przy wyjątkowym szczęściu kilka tygodni. Jakiego więc musiałem dostać kopa po przybyciu do Warszawy i ujrzeniu tych wszystkich pięknych, pomarańczowych pociągów pokrytych obrazkami.  Kiedy po raz pierwszy przybyliśmy na yard Zachodniej, zrozumieliśmy, że scena jest w absolutnym rozkwicie: wszędzie writerzy, na zewnątrz i wewnątrz yardu. Przede wszystkim lokalni, lecz również kilku chłopaków ze Wschodniego Berlina i miłe niespodzianki w postaci moich kolegów z Tuluzy. Noc w noc malowaliśmy panele i whole cary, poznawaliśmy ludzi którzy też malowali, popijali czy po prostu czilowali z kilkoma browarami i jointem. Albo wszystko na raz.