Nie mieć tej płyty to grzech śmiertelny

23 kwietnia minęło 50 lat od śmierci Krzysztofa Komedy – wybitnego polskiego jazzmana, autor muzyki do blisko 70 filmów. Z tej okazji postanowiłem spędzić trochę czasu z – zdaniem wielu – najwspanialszym polskim albumem jazzowym, czyli Astigmatic. Oddam teraz miejsce ludziom, którzy na jazzie zjedli zęby. Swego czasu w Gazecie Magnetofonowej o płycie Adam Domagała pisał tak: „Arcydzieło, kamień milowy, niedościgniony ideał zespołowej improwizacji… O dziele kwintetu Komedy pisano wyłącznie używając wielkich słów, ciągle aktualnych, niezależnie od epoki i mód. Adam Sławiński, autor noty na oryginalnej okładce płyty, napisał o Komedzie: Nowator z kompleksem tradycji, romantyk zabłąkany we współczesności, bard fortepianu. Astigmatic z 1965 roku to zaledwie trzy długie kompozycje – ich ramy zostały bardzo starannie przez Komedę – kompozytora wymyślone, a wypełniły je przede wszystkim natchnione improwizacje trębacza Tomasza Stańki i saksofonisty altowego Zbigniewa Namysłowskiego. Na perkusji zagrał Szwed Rune Karlson, na kontrabasie Niemiec Gunter Lentz: ich kreatywność daleko wykracza poza tradycyjną rolę sekcji rytmicznej. Nie mieć tej płyty w swoich zbiorach to po prostu grzech śmiertelny”.