Mówisz turntablizm, myślisz Eprom. Z didżejem, który przez lata godnie reprezentował Polskę na arenach międzynarodowych, rozmawiałem między innymi o jednym z najgłośniejszych projektów na krajowej scenie hiphopowej ubiegłego roku, serii Coffee Cuts i o tym, dlaczego nasi entuzjaści gramofonów są absolutną światową czołówką. Poniżej fragment rozmowy i link do całości.
Dostajesz sygnały z „polskiej sceny turntablistycznej”? Możemy mówić, że jest coś takiego?
Możemy, ale wciąż jest na niej zbyt mało osób. Nazwijmy ją więc mikro sceną. Turntablizm to wciąż na świecie undergroundowa zajawka – nigdy nie wszedł do mainstreamu i nie wiem, czy kiedykolwiek wejdzie. Wydaje mi się, że jest to zbyt ambitne zjawisko na mainstream, coś jak jazz. Gdyby Kenny G nie zaczął nagrywać słodkich piosenek do windy, to pewnie zostałby w jakimś obskurnym klubie. (śmiech) Naturalnie jazz i turntablizm to nieco inna skala, ale mimo wszystko jest tu trochę podobnie. Scena turntablistyczna jest bardzo silna w podziemiu, które strasznie ambitne i na wyżyłowanym poziomie. Na całym świecie są wirtuozi gramofonów, którzy nie grają w klubach co tydzień, nie widać ich w teledyskach czy w telewizji, ale są takimi kosiarzami, którzy czasami przestawiają definicję muzyki, naprawdę! My też możemy się pochwalić mocną ekipą. Kilka lat temu prowadziłem u nas jeden z konkursów Red Bull Music 3style i przed zawodami odbyła się skrecz sesja na wolnym powietrzu, w której brali udział didżeje m.in. z Chile, Niemiec i Francji. Na zawodach pojawił się też pomysłodawca całej imprezy – w momencie, gdy zobaczył ile osób i na jakim poziomie skreczuje, był turbo zaskoczony.
Mógłbyś pokusić się o umiejscowienie nas na didżejskiej mapie Europy?
Jesteśmy czołówką. W tym momencie jesteśmy już bardziej rozwinięci niż Niemcy – tam jest tylko kilka osób, które naprawdę dobrze skreczują, a w Polsce takich chłopaków mamy znacznie więcej. Francuzi są oczywiście wciąż kilerami, ale i z nimi możemy się spokojnie ścigać.
Cały wywiad znajdziecie tutaj.