Skłamałbym, gdybym napisał Wam, że rok 2018 minął mi na ciągłym grzebaniu w internecie w poszukiwaniu nowych rapowych albumów… nie było tak. Naturalnie sprawdziłem rzeczy, które sprawdzić należało – m.in. nowy longplay Cypressów, Nasa, Apollo Browna i jego Mona Lise, świetny materiał Skyzoo, wspólny krążek DJ-a Muggsa i Roc Marciano, nowe rzeczy od Alchemista, Masta Polo, Kool G Rapa, czy wyborne Marlowe, ale chyba największe wrażenie zrobił na mnie ponad 20-minutowy materiał urodzonego w Chicago, a wychowanego w Los Angeles – Earla Sweatshirta, którego wydana 30 listopada płyta Some Rap Songs po prostu mnie rozwaliła. Earl stworzył krążek, który angażuje od pierwszej sekundy, momentami brzmi, jakby inspirował się MF Doomem i uzależniony był od dźwięków, które znany z produkcji Cannibal Ox i Company Flow. Nie jest to absolutnie rzecz łatwa – raczej dziwna, kwaśna i mocno odjechana, ale spokojnie, bo mocno zyskuje przy dłuższym poznaniu. Pozycja obowiązkowa.