Rok 2017 dał krajowej scenie bardzo wiele udanych materiałów – w samym tylko grudniu ukazało się pięć pierwszorzędnych albumów. Poniżej zestawienie krążków, które wpadły w moje ręce w mijającym powoli roku. Jest o świetnym materiale Dwóch Sławów, nudnym Rottenbergu czy miłych niespodziankach w postaci „Złej krwi” i nowego albumu Pokahontaz. A zacznijmy od Sariusa…
To gość, który nie pracuje ciężko nad swoją karierą, on po prostu… zapierdala. Po trzech wydawnictwach w zeszłym roku (m.in. najlepsze w jego karierze „I żyli krótko i szczęśliwie”), w tym wydał epkę i dorzucił niedawno longplaya. Albumem „Antihype” po raz kolejny udowodnił, że jest raperem, który świetnie radzi sobie na każdej pozycji. Tu ładnie zaśpiewa refren – choć momentami wydaje się zbyt histeryczny, ale jak sam nawinął na albumie „Nie oceniaj mnie po śpiewanych refrenach” – a tu wzorowo odnajdzie się w kawałku u boku Rogala DDL, w którym wypluwa słowa z prędkością karabinu maszynowego. Ja z albumu zapamiętałem przede wszystkim naszpikowany emocjami „Powrócisz tu”. Sarius w takiej konwencji prezentuje się pierwszorzędnie, bo jeśli już zdarza mu się uronić łzy na bicie, to robi to jak facet, nie jak nastolatka czy PlanBe. Z „CzaseM” na szczególne wyróżnienie zasługują świetnie zarapowane „Więzi”, a gitarka, którą wykorzystał Gibbs, jest ukoronowaniem tego podkładu.
Częstochowski raper wsparł w tym roku jedną z dwóch epek duetu Wsrh. „Nie przyszliśmy 2” to jeden z mocniejszych kawałków, jaki w tym roku rzucili nam Słoń i Shellerini. A przyznać trzeba, że rzucili tych dobrych numerów kilka w tym roku. Wspomnieć należy chociażby o nagranym do spółki z Returnersami „Sprawdź to” czy „Wszystkiego najlepszego”, w którym Słoń rapuje: „Ta niby śmietanka to zwykłe kurwy nie ziomki/ Branża omija mnie z dala tak jakby ugryzł mnie zombie/ Szalone fotki w modnych klubach dla elit, czerwony dywan, drineczki, kokainowy catering/ Sezonowe gwiazdeczki rano skandują YOLO/Później pod drzwiami odwyku ryczą błagając o pomoc”. Nie ma co ukrywać – Wsrh to w tej chwili najsilniejszy rapowy duet na naszej scenie. Wątpliwości? Polecam sprawdzić poznańską szkołę gadki w „Ataku tytanów”. Gdy Shellerini nawija wymowne „Za nami pół Poznania, drugie pół goni własny ogon”, Westcoastowy wuja – jak sam o sobie mówi Peja – stwierdza: „King is Back skurwysyny, a ze mną cały Poznań„. Cóż, trzeba przyznać, że po nudnym i słabo przegadanym krążku „DDA”, Rychu nagrał album, do którego chce się wracać i którego słucha się z przyjemnością. Dające do myślenia i dosadne wersy? Pasja? Miłość do gry? Przewózka, za którą naprawdę coś stoi? Osobowość? Oto cały Peja na „Remisji”. Jedynka na Olisie – w momencie, gdy swój krążek wydał m.in. Kali, o czymś świadczy. Hiphopeja w formie.
Skoro wylądowaliśmy w Poznaniu i wspomniałem o liście sprzedaży, warto wspomnieć także o notowaniu z 2 grudnia, kiedy swoje krążki wypuścili m.in. Paluch i weteran DonGuralesko. Paluch udowodnił swoją pewną pozycję i pokazał, kto w tej chwili sprzedaje najwięcej płyt w Poznaniu, Gural zameldował się tego dnia na trzeciej pozycji. A jak wypadła zawartość? Na „Złotej owcy” ciężko znaleźć słaby podkład, wersy natomiast na kolana powalają tylko od święta – gospodarz często jest nudny, przewidywalny i czuje się na podkładzie, jak ja w pracy w poniedziałek o 7 rano. Ale co tam znaczy moje zdanie, przy tych tłumach, które za Paluchem idą ślepo jak za swoim bożkiem. Co bym nie pisał, pewne jest jedno – Paluch obecnie zasila ścisłą, mainstreamową czołówkę rodzimej sceny. A za to należy się szacunek. U Gurala pustej gadki jest mniej. Przypadkowych numerów natomiast wciąż nie brakuje. Jednak nadal jest graczem, który ma mnóstwo ciekawych wersów i nieszablonowych pomysłów. Słychać, że wciąż mu się chce, a jak leje wodę to ze stylem i finezją. „Tratwa meduzy”, „Taka sytuacja” czy „O’Kruca” to kawałki, które powodują, że osobiście stawiam „Dom otwartych drzwi” nad „Złotą owcą”. Od wspomnianego wcześniej Palucha niedaleka jest droga do Kobika. Krakowski nawijacz to przyjemniaczek, który lubi w teledyskach pokazywać groźnych kolegów (zdarza się im machać plastikowymi pistoletami – dla fanów gangsterskiego kina rzecz obowiązkowa), lubi też nagrywać dobre płyty. „Sygnatura” to rzecz bardzo dobra – reprezentant wytwórni BOR potrafi nawinąć na nowojorskim bicie, umie zaprezentować się na europejskich podkładach, ale też na muzyce z południa. Ma ucho do bitów i zadatki na najjaśniej świecący punkt na rapowej mapie Krakowa. Czas pokaże, jak bardzo to wykorzysta.
„Należy się zmieniać, by jakim jest się pozostać” nawijał Waldemar Kasta na „Wrocławskiej premierze”. Najwyraźniej te wersy wziął sobie do serca Włodi, bo okazuje się, że zna receptę na swoją długowieczność i wciąż jest świeży, jak mało który weteran na naszej scenie. Włodek stworzył dobrze przemyślany album, który fani i recenzenci docenili. Raper nie mówi o rzeczach głupich, nawija ze spokojem, bez brawury, po swojemu. Singlowe „Kominy” to kolejny hymn dla palaczy, który śmiało, można zestawiać w jednym rzędzie z nieśmiertelnym „Uciuanym giecikiem”. Kiedy gospodarz rzuca „Nikt mi się kurwa nie wbija na scenę, by weryfikować, czy to jest hip-hop” wiesz, że masz do czynienia z raperem pewnym swojej pozycji. Jeden z najciekawszych tegorocznych albumów. Miłym zaskoczeniem był dla mnie wspólny projekt Piha i Kaczora. Numer „Zapytam ciebie” zdążyłem już nachwalić, ale nie zaszkodzi zrobić tego raz jeszcze – myślę, że spokojnie mógłbym umieścić ten kawałek w dziesiątce najbardziej udanych tracków 2017 roku. Wers „Nikt z nas nie pochodził z bananowych rodzin/ hermetyczne środowisko, czysty hip-hop, a nie disco” spokojnie może posłużyć za recenzję epki. Płyta brzmi „po staremu”, ale nie jest zbyt zakurzona… no może, gdy na moment zapomnimy o wersach Kaczora. Kokot z ekipy Official Vandal w środku wakacji puścił do obiegu porządny solowy materiał. Fani hardcorowych, graficiarskich opowieści znajdą dla siebie niejedno.
Równie miło zaskoczył mnie Fokus i Rahim, którzy postanowili – do spółki z White House – nagrać album w duchu lat 90. „REset” zdał egzamin i jest krążkiem, który z powodzeniem zawstydza dwie poprzednie płyty chłopaków ze Śląska. Cieszy forma Fokusa, który kąsa, jak za starych dobrych lat „To nie Yo! MTV Raps, ani pułap naszych lat / teraz każdy robi trap – jakie życie, taki snap„. Warto nie przegapić numer „Zerwani ze smyczy” i „404”, na którym zagościli Joka i Dab – historyczny moment. Natrafiłem nie tak dawno na komentarz – pod jednym z klipów Pokahontaz – który dał mi do myślenia „Fajny, zajawkowy album, w którym nie czuć zajawki u samych raperów„. Rozczarował mnie natomiast – i to mocno – Hades, który zaliczył najsłabszy moment w swojej dyskografii, a że dyskografie ma mocną, to też łatwo było popełnić taki krążek. Ale za miłosny „Tylko Ty” czy „Imperium”, w którym spotyka się z Sacha Vee – wielka piątka. Słaby, by nie napisać fatalnie słaby, projekt dostarczyli nam Małpa, Mielzky i Chwiałek z Littlem. To, czego nie zabrakło na Rottenbergu to nudy i przeciętnych podkładów. Szkoda. Po co wam to było, chłopaki? Inny jest „Dandys Flow” Dwóch Sławów – na którym swoją drogą bitów Returnersów zabrakło. „Bo nie odmienisz”, „Mogłoby się wydawać” „1000 m”, „Catering”, „Tough love” czy „Piotr Pan” to utwory, z którymi spędziłem w tym roku najwięcej czasu. Miażdżących bangerów nie brakuje. Śmiesznych, błyskotliwych, ironicznych i zarazem celnych linijek również. Ba, nikt w tym roku nie dostarczył ich tyle, co panowie pochodzący z Łodzi. Fani rapu, którzy lubią dumać i myśleć nad swoim życiem, też powinni znaleźć coś dla siebie, choć moralizatorstwem i patosem nikt was tu nie przytłoczy. Astek i Rado nagrali album roku? A czemu nie!
Jedynym raperem, który może ścigać się z Dwoma Sławami, jeśli idzie o wyszukane i piekielnie dobre panczlajny jest… Białas. Zahartowany przez bitwy freestyl’owe i lata spędzone w podziemiu, zdaje się dotarł do miejsca, w którym chciał być od czasów epki „Miej wiarę”. A wiary Białasowi nie zabrakło nawet przez moment. Nie tak dawno obwieścił na swoim Facebooku „Polon złoty!”, jego wydawca dodał, że liczona była tylko sprzedaż fizyczna. Gratuluję i w przyszłości życzę mniej takich kawałków jak „Bida”, w którym nie tylko goni swój własny ogon, ale nawet go połyka i nie mało brakowało, by go zwrócił. O Sitku, do którego dupy chcą się przytulać „jakby był Kwiatkowskim” może lepiej nie wspominać. Białas pierwsza piątka tego roku. Otsochodzi postanowił pokazać środkowy palec wszystkim fanom „Slamu” i zaryzykował, odbijając w świat auto-tune’a, szybszych temp i innego podejścia do składania rymów. Efekt? Przyjemny, hiciarski, koncertowy album. Jankowi zmiana wyszła chyba na dobre, bo liczby nie kłamią. Najtisowe głowy na pocieszenie dostają „Szacunek za klasyk” z odchodzącym na emeryturę Pelsonem. Adi Nowak wypuścił w tym roku „Vafle ryżowe” – album, z którego do słuchania nadaje się tylko „Miód i czosnek”. Projekt z Barvinskym jest dużo ciekawszy, a „Mortimer” to najfajniejszy cukierkowy numer tego roku, no dobra ex aequo z „Candy” Quebonafide. Powędrujmy teraz w nieco bardziej offowe brzmienia. Latarnia Records rzuciła przed wakacjami dwa wartościowe albumy, które z banałem i głównym nurtem mają – naturalnie – wspólnego nic. Zarówno „Gruda” 1988 i „No Fun” Roberta Piernikowskiego można podsumować jednym zdaniem – muzyka, którą usłyszymy na tych albumach, jednych przyprawia o gęsią skórkę, innych wciąga bez zahamowań. To trzeba usłyszeć.
Niemało działo się wokół ekipy JWP/BC. Zacznijmy od najsłabszej płyty – Szlagier. Istnieje możliwość, że mój gust jest… chujowy i nie potrafię docenić piękna tego projektu. Istnieje również możliwość, że Ero, Pono, Hudy i Szczur nagrali miałki album. Stawiam na to drugie. Naprawdę ciężko się tego słucha. Przyjemnie słucha się za to solówki Siwersa. „Dobry wajb” i „Underdog” to wizytówki krążka. Jedynym minusem jest ironiczny i prześmiewczy „Krokodyl”, z którego śmieje się chyba tylko Siwers i koledzy, który siedzą z nim na schodkach w teledysku. Łajzol i Kosi uzbrojeni w – między innymi – bity z Chicago stworzyli rzecz strasznie ciekawą i pokazali, że sprawdzają się nie tylko w konwencji „jesteśmy Boot Camp Click z Warszawy”. Album zyskuje przy dłuższym poznaniu. Stylowy, energiczny lot. Jeśli już o BCC to nie można przegapić mixtape’u „20”, na którym pojawiają się m.in. Smif-N-Wessun, Mecca Star, Freeway i… będący w bardziej niż dobrej formie Jeżozwierz. Koniec roku owocny był w producencki album bydgoskiego producenta – Oera. Całość brzmi jak – uwaga będzie oczywistość – album producencki, nie krążek z przypadkowymi zwrotkami. Props za ściągnięcie na album old schoolowej Galerii (polecam sprawdzić, chociażby kawałek „Z tego wyrosłem” z albumu „Prostota wykonania”). Props za grafficiarski „Fatcap” z DJ-em Paulo, Erosem i Sompem. Props za „Bipolar” Janka Wygi. Props za otwierający krążek „Brdagga”. Dużo tych propsów, ale cóż się dziwić, mamy przecież do czynienia z producentem, którego umiejętności znane są nie tylko w naszym kraju. Zdolny ten Oer. Pjusowi udało się to, na co brakuje cierpliwości i siły niejednemu polskiemu beatmakerowi – zebrał na swoim krążku ciekawą paczkę. Są rapowi wyjadacze pokroju Eldoki, Włodka, Mesa i Pelsona, ale też Kortez, Tymon Tymański, Rosalie i Martina M. Przepraszam bardzo panowie, ale wokalistka „Poloveaniem” ukradła wam album. Nudy na „Słowowtórach” nie uświadczycie.
Było o Pokahontaz, nie może zabraknąć innych reprezentantów Górnego Śląska – Miuosha i Grubsona. Pierwszy zmęczony środowiskiem hip-hopowym postanowił stworzyć najbardziej dojrzały, osobisty i muzyczny album w swojej dyskografii. Album naszpikowany jest gwiazdami: Katarzyna Nosowska, Piotr Rogucki, Myslovitz, Organek. Na osobną linijkę zasługuje przebojowe „Miasto szczęścia” z udziałem Bajmu. „Jestem fanem tego numeru w oryginale. Kocham utwór „Jezioro szczęścia”. Od tego zacząłem pracę nad albumem, to wymyśliłem na samym początku. Wysłałem numer do Fleczera i powiedziałem: „samplujmy to, a ja się odezwę do nich. Kontaktowałem się telefonicznie z Beatą Kozidrak. Ta kobieta jest topem, jeśli chodzi o głosy w Polsce. Ona cały czas pracuje, nie odpuszcza, nie gra z playbacku, jest non stop w locie, w trasie, na scenie, w studiu” – powiedział mi w wywiadzie dla Noisey. Grubsonowy „Gatunek L” to krążek, który został zagłaskany w recenzjach, całkiem słusznie zresztą, bo to dobry – niewzorowy – projekt jest. Ktoś ładnie ostatnio powiedział, że Gruby był do tej pory za bardzo jamajski na hiphopowca i za bardzo hiphopowy na Jamajczyka. Tutaj zacięć reggae’owych jest mniej. Hip-hopu jest dużo. „Tribute 2 Phife Dawg”, „Złoty klimat” z gościnnym udziałem Chip Fu z Fu Schinckens, czy „Rudeboy Stance” to kąski, które powinien sprawdzić każdy hip-hopowy heads. Te-Tris wypuścił w styczniu świetny zarapowany i wyprodukowany – przez siebie – „Tristape”. Jeśli ktoś sądził, że raper stracił gdzieś po drodze pazur i zajawkę na rap, to po odsłuchu mixtape’u powinien posypać głowę popiołem i przeprosić starego dobrego Teta. Podsumowanie zakończę „Niepamięcią” Weny, który dał o sobie znać blisko dwa lata po nagranej do spółki z Sariusem epce „Złe towarzystwo”. Po kontrowersyjnej akcji promocyjnej był na ustach wielu, a na krążek czekało niemało osób. Raper zdecydowanie dał radę, choć momentami wydaje się zbyt mocno sfrustrowany. „Zawsze mam czas” i „Tego stanu” słuchałoby się o wiele lepiej, gdyby w refrenach pojawiła się, któraś ze zdolnych wokalistek, a tak to mamy Holaka i młodego wilka z QueQuality. Czepiam się, czepiam, choć „Niepamięć” brzmi bardzo dobrze, na tyle, że śmiało stwierdzam – krążek z pierwszej piątki polskiego rapu.
Warto sprawdzić jeszcze: „Wisienkę na torcie” Lajta i Innotica, „47%” Mady, album RDW, „Reality” Spinacza, Almost Famous i krążek Jarackiego.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.