Polscy artyści wspominają Jam Master Jaya

Wspomnienie Jam Master Jaya

Była środa, 30 października 2002 roku, godziny wieczorne, kiedy Jam Master Jay realizował nagrania zespołu Rusty Waters w studiu przy Merrick Boulevard w nowojorskiej dzielnicy Queens. Około godziny 19:30 do gmachu wtargnęło dwóch czarnoskórych mężczyzn, jeden z nich w ręku miał półautomatyczną broń, którą przyłożył artyście do głowy, a następnie pociągnął za spust. Moment później JMJ był już martwy.

W niedzielę obchodziliśmy 14 rocznicę śmierci legendarnego muzyka, współzałożyciela zespołu Run–D.M.C. Z tej okazji o krótki komentarz poprosiłem rodzimych przedstawicieli hip-hopu.

Jam Master Jay to dla mnie bardzo ważna postać – mój pierwszy idol- na początku w zasadzie jeszcze nie do końca świadomie. Uważam, że skrecze, które nagrywał były absolutnie genialne w swej prostocie – tam po prostu wszystko się zgadzało, były w tym miejscu, w którym być powinny, a jednocześnie nadawały numerom Run DMC niepowtarzalnego charakteru. Wielka szkoda, że odszedł przedwcześnie w tak fatalnych okolicznościach – mówi Dj Krime.

Dla mnie Jam Master Jay był pierwszym stylowym didżejem, jeśli chodzi o Showcase i ubiór – miał rewelacyjną stylówę . Wiele osób zapomina o tym, że to właśnie on odkrył grupę Onyx i 50 Centa.  Był pierwszym Dj’em, który na koncertach robił niesamowity show dj’ski . Koncerty Run Dmc zaliczam do najlepszych, i to też wielka zasługa JMJ’a – Red.

Odejście legendy i jednego z pionierów hip-hopowego DJ-ingu wywarło na mnie mocno przygnębiające wrażenie. To był czas, kiedy odkrywałem i eksplorowałem na potęgę dorobek oldschoolowego hip-hopu, a RUN DMC byli dla mnie ucieleśnieniem tego dziedzictwa. Pełna werwy i świeżej energii ekipa z Queens regularnie okupowała moje głośniki. Słuchając RUN DMC nie dało się nie odnotować, jak ważną i spajającą rolę pełnił w zespole JMJ. Nie był – jak to często niestety obecnie bywa – jedynie DJ-skim „kwiatkiem do kożucha”, lecz równorzędnym członkiem i filarem zespołu. Zawsze z podziwem obserwowałem wzorową interakcję sceniczną pomiędzy Runem, DMC a JMJ-em. Widać było, że ta trójka doskonale się rozumiała i odbierała na tych samych falach. Ich występy na żywo były muzycznym show na naprawdę najwyższym poziomie i na wiele lat wysoko ustawiły poprzeczkę rapowym następcom tria z Hollis. JMJ sprawdzał się doskonale nie tylko jako DJ, ale również hypeman, a w późniejszych latach także jako producent i realizator studyjny. Co za tym idzie pomógł zaistnieć na hiphopowej scenie m.in. takim artystom jak Onyx czy 50 Cent. Dj Anusz.

Moje wspomnienie z Jam Master Jay’em? Przede wszystkim przełomowy dla naszej sceny koncert Run Dmc w Warszawie na imprezie „Rap Day”. Pamiętam, że nim na scenę weszli chłopaki z Run Dmc, grały najważniejsze ówcześnie ekipy z Polski. To był bardzo ważny koncert, strasznie różnorodny, a na koniec taka gwiazda. To wszystko w czasach, kiedy bardzo ciężko było w Polsce o koncert raperów ze Stanów. Na pewno występ Run Dmc zajawił stolicę jeszcze bardziej, a skoro zajawił stolicę, to efekt po chwili widoczny był w całym kraju. To był bardzo silny bodziec i motywacja dla młodych raperów komentuje Siny.

To był dla mnie totalny old school. Jak zacząłem słuchać hip-hopu, na topie były takie ekipy jak: Wu-Tang i Cypress Hill. Run Dmc, jako że mieli brzmienie lat osiemdziesiątych, byli zupełnie z innej planety. Hicior „It’s Like That” znam dobrze z dyskotek szkolnych. Kawałek śmigał między Dj’em Bobo, Kris Krossami, a Dr Albanem i balladami The Scorpions – był to wtedy ścisły mainstream. Może też przez to bardziej nie zainteresowałem się ich twórczością, bo jako czternastolatek chciałem utożsamiać się z czymś bardziej alternatywnym. Podobały mi się brzmienia ulicznych zespołów z Nowego Jorku: Mobb Deep, Heltah Skeltah, M.O.P i oni definiowali dla mnie brzmienie hip-hopu, a Run Dmc to był zupełnie inny lotwspomina Skorup.


Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz