B-Boy Kostek: Trzymam kciuki za Cetowego (ROZMOWA)

Zwycięzca krajowego cyphera i uczestnik światowych finałów Red Bull BC One w 2018 roku mówi mi o bitwach, które rozwaliły jego system, b-boyowych podstawach i o tym, dlaczego nie potrafi kręcić się na głowie.

Jak wspominasz swoje początki z tańcem?

B-Boy Kostek: Zaraz po tym, gdy zobaczyłam b-boyów na imprezie w Świerklanach (biba odbywała się w małym klubie, a w środku było chyba z milion ludzi) zacząłem trenować breaking. To był 2006 rok. Pierwsze treningi rozpocząłem na sali, na której trenowała też ekipa Azizi Hustlazz. W tamtym okresie wygrywali wiele ważnych zawodów i byli naprawdę mocni. Pamiętam, że wówczas każdy podróżował na zawody pociągiem. Niejednokrotnie spotykaliśmy się przypadkowo w przedziałach. To były najlepsze czasy, w jakich żyłem. Potrafiłem zbierać kieszonkowe przez trzy miesiące, by później spędzić 12 godzin w pociągach, przespać się na dworcu PKP czekając na pociąg powrotny i wracać kilkanaście godzin do domu. Zawody i after party bardzo łączyły b-boyów. Większość zostawała po zawodach i integrowała się na afterkach z innymi. W tamtych latach ogromne emocje przeżyłem przykładowo na Circle Prinz w Warszawie. Spotkałem wtedy takich gości jak: DJ Timber, Ken Swift czy Alien Ness! Taneczne koła były wszędzie – przy barze, przy przejściach do toalet, po prostu jeden wielki obłęd! Piękne wspomnienia.

Masz ich pewnie więcej.

Lata 2006-2009 to czasy, kiedy eventów w Polsce nie było zbyt wiele, więc każdy był dla nas ogromnym wydarzeniem, wręcz świętem. Wymieniałem się z innymi setami, uczyłem charyzmy, sztuki tańca i chillowania na afterze. (śmiech) Starałem się też podglądać to, co dzieje się na światowej scenie. Muszę wspomnieć o zawodach IBE 2005, bo… no stary, moment, kiedy B-Boy Machine wyskakuje z łuku Aliena Nessa. Coś pięknego! Skatowałem ten materiał na DVD chyba z miliard razy. Wideo zostawiło ślad w mojej bani na wiele lat. Każde miasto miało wtedy swoją ekipę i wszyscy – pomimo tego, że byli różni – trzymali się razem. Scena była bardziej zżyta. B-boye kreowali własne ja – jedni robili powery, drudzy footworki, a jeszcze inni freezy. Jak jechaliśmy na zawody, to w każdej ekipie widać było różnorodność. To chyba najbardziej wyróżniało i charakteryzowało tamte czasy.

Dalszą część naszej rozmowy znajdziecie na stronie Red Bulla.