W.E.N.A.: Nie słucham ludzi, którzy szerzą nienawiść

Grudniowy wywiad z Weną, który pierwotnie miał ukazać się w jednym z numerów Vaibu, ale jak da się zauważyć, właściciele magazynu zrobili sobie – miejmy nadzieję – krótką przerwę w wypuszczaniu kolejnych numerów. Do rzeczy. Z autorem jednego z najciekawszych albumów ubiegłego roku rozmawiam m.in. o kobietach, a właściwie ich… braku, lidze NBA, rywalizacji w rapie, nieporozumieniach z Laikiem i TDF-em, czy o zjawisku, które w kawałku Don’t Let It Go To Your Head opisali Brand Nubian.

Rapowałeś kiedyś, że „pokochałeś tę muzykę, grę znienawidziłeś”. Jak mógłbyś odczytać ten wers dziś, po tych wszystkich latach na scenie?

Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że ten wers jest adekwatny do czasów obecnych w znacznie większym stopniu, niż kiedy go pisałem. Wchodząc do gry, posiadałem jakieś wyobrażenie o rap biznesie i tym jak wygląda on od kuchni. Czas zweryfikował owe oczekiwania i pokazał prawdę. To trudny rynek pełen krótkowzrocznych amatorów chcących się wzbogacić niewielkim kosztem. Pełen fałszywych kolegów, którym imponuje popularność, nieszczerych pochlebstw i pozorów. Zdecydowanie bardziej nienawidzę rap gry dziś niż w 2011 roku. Muzykę nadal kocham podobnie.

Ale po drodze zdarzyły ci się przecież takie numery jak Sny 2.0. Więc chyba nie zawsze było tak źle?

Tak, ale to numer o osobistej satysfakcji z osiągnięcia pewnego poziomu w robieniu muzyki, nie ma w nim zbyt wiele o relacjach wewnątrz branży. Muzyka daje mi bardzo dużo szczęścia i radości, energia, jaką dostaję od fanów na koncertach, jest także niezwykłym doznaniem. Mimo to, pomiędzy tymi momentami, kiedy powinienem odpalać szampany, nieustannie staram się być czujnym.

Na Niepamięci tej radości i szczęścia zbyt dużo nie przemyciłeś.

Kiedy pisałem ten album, chciałem zwrócić uwagę na pewne zjawisko, które w mojej opinii nie ma radosnego wydźwięku. Stąd taki klimat płyty. Ponadto nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale znaczna część mojej muzyki jest poważna i raczej gorzka.

Rozrywki na twoich albumach jest niewiele. Rapowo zawsze było ci bliżej do Eldoki niż Tedego. Tym razem zdecydowałeś się w sposób gorzki wypowiedzieć również o swoich fanach.

Nie uważam, że wypowiadam się o nich w sposób gorzki. Rozumiem, że nawiązujesz do wersów z Oasis. Długo robię muzykę i długo przyglądam się zjawisku popularności i kultowi twórców. Widzę, jak wielu artystów brnie ślepo w robienie wszystkiego, aby zapełnić pustkę w sobie brawami i podziwem fanów. Ale to wszystko mija i wieczorem, gdy opada kurtyna, kładą się sami do łóżka. Przyjemne jest, kiedy masz świadomość, że twoja praca jest szanowana i uznana przez ogół, ale ogół bywa zmienny i to wszystko rozpada się prędzej czy później. Fani zapominają o tym, kogo słuchali 10 lat temu. Ta relacja jest bardzo krucha i nigdy nie postawiłbym na nią kosztem prawdziwych i wartościowych relacji. Trwanie w tym kulcie wymaga wielu wyrzeczeń i wielu z nas rezygnuje ze związków i prawdziwych uczuć kosztem tego, co daje ten podziw i fascynacja. Łatwo mylić tę relację z miłością, gdyż ludzie kochają cię za sztukę, którą im dajesz. Dla mnie miłość jest zupełnie czymś innym. Jest taki bardzo dobry utwór, który mówi o tym zjawisku Brand Nubian – Don’t Let It Go To Your Head.

W takim razie – jak powinna wyglądać w dzisiejszych czasach relacja między raperami a ich słuchaczami?

Relacja z fanami to indywidualna kwestia. Odnoszę wrażenie, że niektórzy artyści aż za bardzo eksponują swoje życie. Ja cenię swoją sferę prywatną, ale kiedy mam czas chętnie zamienię słowo ze swoim słuchaczem. Niektórzy twórcy tworzą bańkę mydlaną, budując wizerunek nadludzi, pokazują się jako lepsi od innych. Według mnie to bardzo fałszywe i nieautentyczne. Ja nie uważam się za człowieka lepszego, czy bardziej uprzywilejowanego niż inni. Pamiętajmy jednak, że relacja twórca odbiorca podyktowana jest zmiennym i nieraz kapryśnym gustem tego drugiego i nieraz bywa nietrwała.

Ty często bywałeś nieszczery wobec swoich słuchaczy?

Nie wiem, a masz takie wrażenie?

Mam wrażenie, że fani oczekują od raperów prawdy w kawałkach i porad na życie. Nie zostawiają wam zbyt wiele miejsca na kreacje i imidż w tekstach. Szukają w waszych zwrotkach przekazu, tak jakby on był w muzyce najważniejszy.

Myślę, że na przestrzeni lat przekaz, o którym mówisz, stał się pewnego rodzaju pewnikiem w naszej muzyce. Rap, na którym wychowało się moje pokolenie to muzyka mocno zaangażowana społecznie. Co do ograniczenia przez ów przekaz kreacji i możliwości – nie widzę konfliktu, o którym mówisz. Uważam, że można pisać wszystko, o wszystkim. Ja po prostu mam zwyczaj pisać o rzeczach, które są dla mnie ważne.

Domyślam się, że w najntisach ważnym tematem była dla ciebie liga NBA.

Zgadza się. Kawałek Grant Hill – bo rozumiem, że nawiązujesz do tego utworu – to alegoria do mojego wieku wyrażona jego numerem 33. Poza tym Hill to jeden z niewielu naprawdę potężnych graczy, który nigdy nie założył pierścienia. Jako dzieciak bardzo lubiłem oglądać jego grę. Nie chciałem, aby został zapomniany.

Jeśli dobrze pamiętam, Grant największe sukcesy osiągał w Detroit Pistons i Orlando Magic. Której drużynie kibicowałeś?

Zacząłem śledzić ligę NBA, kiedy Grant Hill grał w Orlando Magic.  Detroit to dla mnie legendarna drużyna i zdecydowanie przeze mnie preferowana. Nie zapomnijmy jednak, że połowa lat 90. to Chicago Bulls i Michael Jordan. Ten gracz zgarniał wtedy wszystko. Więc jeśli chodzi o moje kibicowanie w ówczesnych latach, to liczyły się tylko Byki.

WENA niepamiec jpg-10

Foto: Miłosz Rebeś

I pamiętne finały z Utah Jazz. Swoją drogą, Karl Malone z Utah też chyba nie założył pierścienia. Przejdźmy do tematu, który nieodzownie kojarzy się ze sportem, ale i hip-hopem – rywalizacja. Rywalizujesz z kimś w polskim rapie?

Ale przez fascynacje Jordanem, nikt nie kibicował Utah. Pamiętam, że jak kogoś nie lubiliśmy w szkole, to mówiliśmy, że jest za Utah (śmiech). Co do rywalizacji w muzyce – staram się jej unikać. Muzyka to dla mnie swojego rodzaju azyl, a nie środek do zaspokajania swojego ego. Dlatego nigdy nie brałem udziału w konkursach czy innych wyścigach muzycznych. Poza tym gust to sprawa bardzo względna. Nie uważam, że ktoś może decydować czy dana muzyka jest lepsza od innej.

Pezet powiedział kiedyś, że każdy raper powinien zaliczyć w swojej karierze beef. Zgadzasz się z legendą warszawskiej sceny?

Nie specjalnie. Zupełnie nie uważam, że to jakiś wymóg. Nie czuję się niekompletnym raperem z racji tego, że nie mam na koncie beefu. Nauczony jestem tego, że jeśli mam do kogoś problem, to załatwiam to z nim, a nie na forum publicznym. To też kwestia pewnej kultury. Nie szukam wrogów i do nikogo się nie przypierdalam. Jak coś mi nie pasuje, to mówię o tym wprost lub zostawiam to po prostu za sobą.

Zaczepkę – bo tak to chyba należy nazwać – Tedego zostawiłeś już za sobą? Jak oceniasz tę sytuację na chłodno, po tych kilkunastu tygodniach?

Rozbawiła mnie ta sytuacja. Jacka zawsze lubiłem i szanowałem. Zdziwiło mnie, że nie powiedział mi w twarz, że ma ze mną jakiś problem, zamiast tego, wolał pucować się na mój temat w wywiadzie. W moim odczuciu to tani chwyt promocyjny. Czekam na jakiś pocisk w numerze, może wtedy odpowiem. Na razie to raczej nie jest to coś, nad czym warto dywagować. To on ma problem ze mną, nie ja z nim.

Czym ta zaczepka jest spowodowana? Myślisz, że chodzi tylko o twoją akcję promocyjną?

Nie wiem. Nie lubię gdybać. Tede nie powiedział mi wprost, o co mu chodzi. Nie chcę snuć domysłów.

Wychodzi na to, że w ostatnim czasie podpadłeś nie tylko stołecznemu raperowi, ale także temu na emigracji. Laikike1 niepierwszy raz zahaczył cię w kawałku.

Nie wiem, nie interesuję się specjalnie jego podejściem. Nie jest to postać, która w jakiś sposób wpływa na moją samoocenę. Zawsze dużo zarzucał innym. Ja jestem nauczony problemów szukać w sobie, nie w innych ludziach. Laik widocznie ma inaczej. Nie słucham osób, które szerzą nienawiść. Ja od niej bardzo długo próbowałem się wyzwolić i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że udało mi się. Żyje swoim życiem i skupiam się, na tym, aby było najlepsze. Jeżeli przy okazji mogę dać trochę dobra innym to super. To, co inni mi zarzucają, nie bardzo na nie wpływa.

Zostawmy zaczepki na boku. Przejdźmy do tematu przyjemniejszego – kobiety. Dlaczego postanowiłeś nie zapraszać ich na swój album?

Szczerze, to akurat do koncepcji tego albumu nie pasował mi kobiecy wokal. To miała być szorstka, gorzka i męska płyta. Nie mam nic przeciwko kobiecym refrenom, nie raz pojawiały się u mnie na starszych albumach, ale tutaj nie było na to miejsca. Swoją drogą, moja dziewczyna Agata nagrywała podbicia do Intruza. Chcieliśmy je przepuścić przez efekt i wrzucić w tło. Jednak finalnie ich nie wykorzystaliśmy.

Kobiet na Niepamięci zabrakło, nie zabrakło natomiast cutów i nawiązań do starych, polskich kawałków hiphopowych.

To muzyka, na której się wychowałem. W młodości słuchałem bardzo dużo WWO, Warszafskiego Deszczu, Pezeta, Zipery czy Grammatika. Pisząc album tak bardzo nawiązujący do przeszłości, naturalnym odruchem był powrót do starych płyt. Zaskoczyło mnie, że tak wiele tekstów z tych krążków pamiętam, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ponadto chciałem, żeby ci słuchacze, którzy pamiętają wczesne dwutysięczne, odbyli ze mną tą samą podróż i doświadczyli tego, co ja.

Kończąc. Twoje dotychczasowe krążki sukcesywnie ukazywały się na winylach – jaki los czeka najnowszy album?

Niepamięć to pierwszy krążek, który wydaję własnym sumptem. Muszę podyskutować o wydaniu wosku z dystrybutorem albumu, ale nie wyobrażam sobie, by nie ukazał się na czarnym placku.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Foto: Miłosz Rebeś

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz