Peja: Po prostu kocham tę robotę

fot. Peja na Queensbridge 

„Zawsze chciałem być jak Nas, być jak Nasir Jones” – rapował w 2018 roku Peja na albumie 25 godzin. Jestem przekonany, że wówczas nawet nie przypuszczał, że kilka lat później premiera jego kolejnego krążka zbiegnie się z wydaniem długo wyczekiwanego albumu Nasa i DJ-a Preemo. A tak się właśnie stało w ostatni piątek. Z okazji wydania nowej płyty zadałem mu kilka pytań.

Nowy album

Peja:- Trudno mi w zasadzie odpowiedzieć. To po prostu zbiór piosenek, które powstały na bazie przemyśleń z ostatnich miesięcy, ubranych w bity. Jestem płodnym twórcą, dlatego utrzymuję stałość zarówno w muzyce, jak i w przekonaniach. Kawałki zawierają wiele wątków, dlatego interpretację zostawiam w tym konkretnym przypadku słuchaczowi. SLUG to żmudny proces, który krok po kroku prowadzi nas do wyznaczonego celu. Nie daj się jednak zwieść tytułowi, który również slangowo jest wieloznaczeniowy. Finalnie sunniemy jak Killdozer w refrenie tytułowego utworu.

Praca w studiu

Wszystko zostało wykonane na totalnym spontanie. Refreny pisałem w studiu, a całe kawałki – całkiem na świeżo, jeszcze pod koniec października, na który przypadał deadline oddania materiału do produkcji w tłoczni. Decks chyba osiwiał już do końca, ponieważ preferuje pracę, która zapewnia mu spory backup czasowy. Ja za to wolę blitzkrieg – na zasadzie: dziś nie ma, a zaraz już jest. Presja czasu fajnie mnie stymuluje. Darka raczej stresuje.

Wynikały z tego komiczne dialogi i sytuacyjne głupawki. Presja była wyczuwalna, np. gdy proponowałem gości na poszczególne utwory – Darek, nie czekając na moje powolne ruchy, sam zaczął do nich dzwonić z zaproszeniami (śmiech). Ogólnie wciąż się docieramy, ale ten różny styl pracy znajduje w pewnym momencie nić porozumienia, a wzajemny szacunek sprawia, że to wciąż bardziej fajna zabawa niż poważne przedsięwzięcie. W naszym wieku tak to powinno właśnie działać.

Głównie z tego powodu nie podszedłem z jakąś totalną wczuwką do pytania o przekaz. Oczywiście on jest, bo kilka poważnych kwestii na SLUG zawarłem, jednak oprócz manifestu jest tam dobry vibe i focus w kierunku rap art.

Recepta na nowe nagrania

Kiedyś Włodi powiedział, że chyba chodzi o przyzwyczajenie – i ja się pod tym podpisuję. Nie pamiętam czasów, kiedy tym się nie zajmowałem i nie wyobrażam sobie, że moje życie na danym etapie płynie bez pracy twórczej, kolejnego procesu, konceptu czy samej realizacji. Każdy kolejny album nagrywam tak, jakby to był pierwszy i towarzyszy temu niemała ekscytacja.

Oczywiście nie są to emocje takie jak 20 lat temu, gdy nie mogłem zasnąć, a godziny w łóżku dłużyły mi się bez końca, bo myślałem tylko o tym, kiedy wejdę do studia po napisaniu kolejnych utworów. Dziś jest inna energia i większa kontrola emocji. Dlatego jeśli czuję, że nie mam stu procent mocy, przekładam sesję na następny termin – choć zdarzały się sytuacje, gdy pracowałem w rozproszeniu lub ogólnej niedyspozycji.

Wtedy musiałem przyłożyć się jeszcze bardziej, żeby finalnie ogłosić zwycięstwo w postaci udanej sesji. Ryzyko polegało na tym, że jeśli nie uporam się ze słabościami, które mną targały, wrócę do domu z niczym i pojawi się obawa, że mentalnie na dłuższą chwilę oklapnę. To cały ja. Bez względu na okoliczności potrafię tworzyć własne wyzwania tylko po to, aby pokonać słabości i poczuć przypływ endorfin. Ta adrenalinka – zarówno studyjna, jak i sceniczna – sprawia, że wciąż mi się chce i to na naprawdę wysokich obrotach. To lifestyle, który mimo wielu życiowych okoliczności na przestrzeni dekad pozostaje niezmienny. Ja po prostu kocham tę robotę (śmiech).

Poniżej teledysk promujący najnowszy album Slums Attack.