Ńemy, Prykson Fisk (Hedora): Świat nie zachęca do robienia dobrych rzeczy

fot. Adam Kurdynowski

„Szukanie słuchaczy poza hip-hopem nie jest naszym celem” – powiedział Ńemy, nim zaczęliśmy wywiad. To nieco zaskakujące twierdzenie jak na reprezentanta gatunku muzyki, w której artyści chcą załapać się na falę popularności i płynąć na niej jak najdłużej. Hedora – wspólny projekt Ńemego i Pryksona Fiska – świadomie zamyka się w środowiskowej bańce. Jest w kontrze do obecnych zachowań i standardów branży rozrywkowej. Muzyka i poruszane tematy również nie należą do najpopularniejszych, bo płyta „Fatalny konstrukt” jest przesiąknięta opresją, ciężarem i piwnicznym sznytem.

A jeśli jesteśmy już przy gatunku. Nim rozpoczęliśmy wywiad, powiedziałeś, że nie szukacie słuchacza poza hip-hopem. Dlaczego nie chcecie z Hedorą wyjść gdzieś dalej?

Ńemy: Nie naszym celem jest szukanie słuchaczy poza hip-hopem. Nie czujemy tego. Zależy nam na odbudowie gatunkowości muzyki, bo te gatunki bardzo się rozmyły w ostatnich latach. Mam wrażenie, że świeżym podejściem jest dbałość o zachowanie pewnych cech gatunku. I może właśnie dlatego nie chcemy wychodzić z tej bańki hiphopowej. Jestem też w takim punkcie swojego muzycznego życia, że staram sie upraszczać. Nasza muzyka jest ortodoksyjna i ludzie spoza mogą jej nie zrozumieć. Mówię tak, bo już wielokrotnie otarłem się o opinie producentów ze świata muzyki elektronicznej czy popowej, dla których Hedora jest muzyką bardzo trudną, zbyt hip-hopową. Ta muzyka do nich nie dociera. Moje solowe, eklektyczne nagrania są dla nich okej, ale rdzenny hip-hop już nie.

Słuchasz muzyki, którą robi DJ Muggs? Bo słuchając Hedory mam poczucie, że twórczość tego producenta jest ci bliska.

Ńemy: Nawet dzisiaj go słuchałem (śmiech). Jego rzeczy są dla mnie standardem produkcji. Lubię wracać do jego wczesnych bitów, które robił z Cypress Hill. Bardzo mam przeanalizowane ich nagrania. Zresztą na co dzień słucham głównie starej muzyki. Ta estetyka bardziej mi odpowiada, ale lubię sobie też rozbierać na części pierwsze albumy, które przez wielu uważane są za ikoniczne. Słuchając przez 20 lat „IV” Cypressów, doszedłem do momentu, że jestem w stanie wyłapać tam totalne niuanse. W tamtych czasach nad albumem pracowało kilku muzyków. Każdy miał swoją działkę i był w niej dobry. Zajebisty gość od masteringu, inżynier dźwięku, realizator wokali, producent… Przysłuchuję się każdemu elementowi, bo wiem jak je odseparować w głowie.

Produkując bity na Hedorę nasiąkasz konkretnymi filmami, książkami i płytami, które są estetycznie zbliżone do muzyki waszego duetu?

Ńemy: Nie zbieram tych inspiracji, bo one są już we mnie. Nie ma trenażera hedorowego, do którego wchodzę. Obaj mamy cechy, z których ten projekt się wywodzi. Nie podejmujemy próby zrobienia Hedory, tylko ona musi się wydarzyć. Gdyby to była próba, to mielibyśmy do czynienia z jakąś protezą. Byłoby to słychać. Może miałem taki moment, że siadałem do sprzętu i mówiłem sobie – „no dobra, robię teraz bit na Hedorę, bo trzeba” – nie przeczę. Ale te produkcje po prostu nie weszły na płytę.

Cały wywiad z duetem przeczytacie na tej stronie.