
zdjęcie pochodzi z profilu artysty na facebooku
Jeden z najciężej pracujących polskich raperów opowiada nam o… śpiewaniu w chórze i o tym, że nie trzeba wyprzedawać dużych sal koncertowych, żeby żyć z muzyki.
Nigdy nie zachłysnąłeś się życiem rapera?
Kobik: Może na początku, kiedy rzuciłem pracę na etacie. Miałem taki miesiąc, że wstawałem o 9:30. Po tym miesiącu stwierdziłem, że muszę się ogarnąć, że to tak nie może wyglądać. Nie można tak późno wstawać, trzeba zapierdalać. Mimo że w rapie i malowaniu graffiti jest dużo szaleństwa i wiele rzeczy dzieje się nagle, to ja mam swoje życie bardzo poukładane – wiele mam rozpisane, zaplanowane. Lubię odhaczać rzeczy z listy.
Tomasz Stańko kiedyś powiedział – talent to jest chuj, trzeba zapierdalać.
Mam wrażenie, że talent pomaga, ale tylko na początku. Te moje muzyczne i malarskie rzeczy wzięły się z… wczesnej edukacji i chodzenia do szkoły. Kiedy miałem 7 lat to pani od plastyki zauważyła, że jestem uzdolniony. To samo usłyszałem od pani z muzyki, która zwróciła uwagę na moje poczucie rytmu i barwę głosu. W wieku 10 lat, kiedy już pojawiły się u mnie szerokie spodnie i bunt, zapisano mnie na chór. Trochę się przed tym broniłem, nie chciałem tam chodzić. Ja pierdolę, nie będę śpiewał w jakimś frajerskim chórze. Natomiast już po pierwszej próbie skumałem, że otaczam się normalnymi, wyluzowanymi typami. Zero napinki i niewiadomo jakiej poważnej atmosfery. Graliśmy w piłkę, ktoś sobie przypalał lufeczkę, starsi pili piwka. Zobaczyłem, że nie mam do czynienia z lamusami z bogatych domów, jak to się wtedy mówiło, tylko z dzieciakami jak ja. Nieukrywam, że to śpiewanie dawało mi dużo frajdy. Po dwóch latach przestałem uczestniczyć w zajęciach, były plany, bym poszedł do szkoły muzycznej, ale nic z tego nie wyszło.
A ty kiedyś miałeś etykietkę lamusa z dobrego domu?
Spotkałem się z tym tylko w internecie. Wychowywałem się na Placu Bohaterów Getta w ciężkich warunkach, jeżeli chodzi o okolice. Natomiast zawsze miałem coś, czego nie miała większość moich kolegów, czyli mamę i tatę. Mama była mi bardzo bliska i była tą osobą, z którą się rozmawia, a taty nigdy nie było w domu, bo cały czas zapierdalał. W domu był tylko w niedzielę i to nie był dla mnie najprzyjemniejszy dzień, bo kazał mi się uczyć historii. Po latach okazało się, że jestem zafiksowany na punkcie historii. W liceum miałem z niej same piątki. Więc wiesz, kiedy masz 14 lat, mieszkasz na ciężkim projekcie i nagle się z niego wyprowadzasz – i to nie do żadnego domu, tylko do większego mieszkania w ładniejszej okolicy – to dla kogoś, kto jest dalej w tej biedzie i getcie, prawdopodobnie stałem się bananem. Z drugiej strony – bywałem u różnych ludzi, na przykład u writerów, którzy kreowali się na ciężką patologię, a mieszkali w 200-metrowych domach za strzeżonym płotem. Oni mi pierdolili, że są człowieku z jakiegoś osiedla. To jest dla mnie bycie lamusem. Podejrzewam, że możesz nawet znać niektórych z tych ludzi, ale nie będziemy ich tutaj wywoływać do tablicy, bo to nie o to chodzi. Nie mamy już 15 lat.
Cały wywiad można sprawdzić tutaj.