
fot. Andrzej Georgiew.
Na początku maja przez media społecznościowe przetoczyła się potężna fala pożegnań, wspomnień i smutku. Zawsze tak się dzieje, kiedy odchodzi ktoś ważny i wyjątkowy. Joka był właśnie kimś takim dla wielu osób. Być może wynikało to po części ze zwykłej nostalgii. Może jego utwory przywoływały w ludziach tylko beztroskie wspomnienia młodzieńczych lat? Rola sentymentu w muzyce jest przecież nie do podważenia. Nie chcę Joce niczego odbierać ani go deprecjonować (niech to wybrzmi bardzo wyraźnie), bo po co, ale uczciwie przyznaję, że stawianie mu tak wysokich pomników i odmienianie przez wszystkie przypadki zdań typu – „muzyczny geniusz”, „najlepszy raper w kraju” czy „jak do tego mogło dojść? Jesteśmy w szoku” w pewnym momencie zwyczajnie mnie przytłoczyło. Czas chyba wyjść z infantylnego idealizowania raperów, muzyków, ludzi sztuki i… ludzi w ogóle. Nie jesteśmy już przecież bezmyślnymi nastolatkami.
Nie był najlepszym raperem w Polsce ani tym bardziej geniuszem. Był gościem, który został obdarzony niesamowicie oryginalnym głosem i talentem do pisania. Te zalety potrafił przekuć w pamiętne teksty i klimat, który budował na płytach Kalibra 44. Był postacią osobną i wyjątkową, bo pisał teksty, które broniły się poza konwencją hiphopową. Miał dar do opowiadania historii, bawienia się słowem i przede wszystkim luz, o którym wielu mogło pomarzyć… To wszystko prawda, ale w tej całej historii jest jedno „ale” – te rzeczy działy się głównie dawno temu, w latach dziewięćdziesiątych. Z roku na rok z coraz większym smutkiem patrzyłem na upadek gościa, który w czasach „W 63 minuty dookoła świata” rzeczywiście momentami ocierał się o liryczny geniusz. Później z „tamtego” Joki zostało już niewiele. Był pięknym wspomnieniem. Gościem, który jeszcze dreptał hiphopowymi drogami, ale z tego dreptania wynikało za mało. No chyba, że ktoś akurat wykazywał się niesamowitą determinacją i ciągnął go za uszy, by pokazał ludziom swój talent. Czasami się to udawało i on rzeczywiście wracał za mikrofon – raz z ciekawszymi zwrotkami, a raz z takimi, których nie słuchało się dobrze.
Toczył walkę z samym sobą, swoimi demonami i przekleństwami. Czy był szczęśliwy? Nie wiem. Nie wiem, czy raper, którego kojarzy tak wiele osób, potrafił na przykład czerpać radość z tego, że dowozi jedzenie dla jednej z katowickich restauracji, a przecież tym zajmował się jeszcze jakiś czas temu. Może mu to uwierało? A może nie, bo przecież nigdy nie miał problemów z pracą fizyczną – mówił o tym w wywiadach. Uśmiechał się bardzo często, ale ja ten jego zarażający uśmiech brałem w duży cudzysłów, bo za tym uśmiechem krył się człowiek zdolny do wielu skrajnych postaw. Widziałem te rzeczy na żywo, widzieli je moi znajomi, widzieli je postronni ludzie, którzy z hip-hopem nie mieli nic wspólnego. Mam poczucie, że niektórzy chyba wypierali lub nie dopuszczali do siebie myśli o jego drugiej twarzy. Dzisiaj będziemy udawać, że nie pamiętamy, co potrafił robić i jak traktował ludzi/siebie, kiedy zmieniała mu się świadomość? Nie jestem od tego, by rozliczać ludzi z ich problemów z używkami, ale jeśli pisać dziś o Joce, to dlaczego nie robić tego w sposób obiektywny? Po co popadać w przesadę? Był postacią złożoną, więc mówmy o jego sukcesach, ale i o porażkach. Byłbym ostrożny z budowaniem kolejnego pomnika, bo później łatwo o zawód. Przecież nie on jeden był złożony – wszyscy tacy jesteśmy.
I na koniec może jeszcze o środowisku hiphopowym, które tak chętnie rozpisywało się o Joce i o tym jaki był wspaniały. Niektórzy nazywali go wręcz „bratem”, „przyjacielem”. Może to moja wada, ale dla mnie te słowa mają dużą wartość, coś za nimi idzie… Panowie, ja mam na dysku wasze kawałki z Joką na feacie, które blokowaliście i finalnie nie lądowały na albumach. Tak traktuje się „brata”? Czy wyśmiewa się chorobę „brata”? Czy przesyła filmiki, które go kompromitują? To gdzie wy byliście przez te wszystkie lata, kiedy wasz „przyjaciel” miał problemy, skoro dziś jesteście w takim szoku? Ale przecież ja wam nie będę mówił, jakimi wartościami należy się kierować w życiu. Wystarczy, że wy o tym ciągle mówicie na swoich płytach.
Tekst powstał piątego maja.