Kuba Knap z WCK, czyli człowiek, który nie ma smartfona.

fot. zdjęcie pochodzi z profilu artysty na fejsbuku

Wyczytałem niedawno zdanie, że w sztuce wiele zależy od samopoczucia artysty. Jak się więc teraz czujesz?

Kuba Knap:- O dziwo dobrze. Wróciłem właśnie z Krakowa; godzinę temu wylądowałem pociągiem. Pod moją nieobecność żonie rozwaliła się fura pod Bydgoszczą, więc obecnie zajmuję się logistyką domową – ogarniam lawetę na środę… Czuję się spoko, ale jestem trochę niewyspany, bo w tej chwili prowadzę rytm 6-22. Taki wyjazd do Krakowa dużo mnie kosztuje, jakbym był jakimś starym dziadem. Wracam i choruję przez dwa dni, bo zarwałem rytm dnia.

Musisz się przyzwyczaić – w końcu rozpoczęliście z WCK trasę koncertową.

To był pierwszy koncert z naszej minitrasy po kameralnych lokalach. Graliśmy w Paul’s Boutique, czyli w sklepie z winylami, który żyje sobie swoim własnym życiem – jest w nim świetna atmosfera. Załoga na miejscu też jest kozacka. Paul’s Boutique to wielofunkcyjna przestrzeń, bo poza sklepem jest tam też na przykład pracownia Intruza.

Lubisz takie punkowe okoliczności czy lepiej odnajdujesz się na większych scenach?

Fajnie jest czasem spuścić łomot z wysokości dwóch metrów na dużej scenie, ale zdecydowanie bardziej lubię kluby na 200-300 osób. Wtedy mam zupełnie inny kontakt z ludźmi, a ja akurat do kontaktu z ludźmi jestem bardzo chętny. Lubię z nimi gadać przed i po koncertach. Moi słuchacze są już podrośnięci, więc mają zawsze kawały historii do opowiedzenia, superżyciorysy i – przy okazji – mam szansę na potencjalne współprace na różnych polach. Teraz w Krakowie gadałem choćby z ziomkiem o robieniu soundsystemów dubowych. Chłopak siedzi w Danii i kombinuje tam soundsystemy na sprzętach często wywiezionych z duńskich śmietników. A rozmawialiśmy akurat o tym, bo mówiłem mu, że chcę robić u siebie na działce jamiki i szukam odpowiednich rozwiązań.

Całą naszą rozmowę znajdziecie tutaj.